Kiedy byłem dużo, dużo młodszy, to z pewnym przerażeniem skonstatowałem nagle, że na świecie jest coraz więcej jednorazowości. Jednorazowe butelki, jednorazowe pudełka, jednorazowe strzykawki, jednorazowe sztućce, jednorazowe papierosy, jednorazowe spotkania i jednorazowe dziewczyny. Gdzie ta stałość, pytałem, gdzie ta Skała, na której Pan zbuduje swój Kościół? Gdzie te nienaruszalne fundamenty Kultury? Gdzie ta jedna jedyna kobieta, z którą przeżyję długie, długie lata? Więc postanowiłem zbierać. Zbierać, zbierać i gromadzić przedmioty trwałe i niezniszczalne. Przedmioty staroświeckie, przedmioty, które były u zarania Dziejów i spoglądały naszemu Stwórcy w twarz. Zbierałem je, aby się na nich oprzeć, czerpać z nich Moc i oczekiwać wieczności.
A kiedy ma młodość rozwinęła się już pełnym kwieciem, to zaczęło mnie denerwować wszystko dookoła a przede wszystkim ludzie. Kierowca walący reflektorami po oczach, któremu w zamian słałem staropolski gest Kozakiewicza, współpasażer, co to zatarasował mi drzwi przy wysiadaniu z autobusu - oj plasnęło wtedy jaśniepańsko po policzku, aż echo poszło! I sąsiadka pół-wariatka, tej zaś... Ale nie zawsze reagowałem natychmiast. Bo najczęściej to zbierałem te swoje wobec nich zarzuty do przepastnej skarbnicy pamiętliwości i wybuchałem potem w dogodnym dla siebie momencie nagle i bez ostrzeżenia, z niebotyczną mocą, jak uśpiony od wiek wieków wulkan.
Aż tu pewnego dnia, ku swojemu największemu zdumieniu, zacząłem łagodnieć. Nieoczekiwanie sam dla siebie to ja pierwszy wyciągałem rękę na zgodę, to ja ustępowałem pokornie z drogi i już nie obrzucałem zmęczonych szoferów obscenicznemi gesty. Zacząłem dawać sobie więcej luzu, a tym samym przestałem brać to wszystko na serio - byłą żonę, usiłującego wykonywać swe służbowe obowiązki urzędnika, czy mrukliwego szefa. Przestałem też tak pieczołowicie gromadzić artefakty Kultury. Bo oto nagle dotarły do mnie słowa książkowej bohaterki z dzieciństwa
- Jesteście przecież tylko talią kart!
Tylko... Tacy tymczasowi i jednorazowi. Dani tak raz na jedną chwilę, na mgnienie oka. Tak, jak to spojrzenie zakwefionej Arabki na damasceńskiej ulicy, jak śmiech uczących się trudnej sztuki przydreptania do taty dzieci, jak prosta rozmowa w knajpie, jak rockowy koncert pod gołym niebem i upojna noc w kadzidle feromonów, jak deszczowa wycieczka w góry, opadający żółciutki jaworowy liść i partia scrabbli z Najpiękniejszą Kobietą w tym Miasteczku. To się zdarza przecież tylko Raz. Wszak to wszystko jest tylko grą, wprost wspaniałym nieporozumieniem, największą hecą jaka się kiedykolwiek mogła wydarzyć! Furda też i przedmioty! przecież jak przyjdzie mi się zbierać, to nawet swego ciała nigdzie ze sobą nie wezmę. Jakież to cudownie bezsensowne! I nic na to nie jestem w stanie poradzić! Ale odjazd! Jak mi z tym dobrze! Jak ja się cieszę! jak ja się k***wa cieszę!
Co to się stało? Skąd ta zmiana? Iluminacja? konwersja? jakaś nowa wielka miłość? a może nieoczekiwany przypływ gotówki? E... nic się właściwie nie zdarzyło. Ot kończę dzisiaj czterdzieści lat i tyle...
Inne tematy w dziale Kultura