Ameryki specjalnie nie odkrywam - partie w Polsce są wodzowskie. Bez przywódcy rozpadną się w drebiezgi. Wyjątkiem, potwierdzającym tę regułę, jest SLD i PSL, z tym, że brak skoncentrowania się na osobie lidera skutkuje jedynie miernym, jednocyfrowym wynikiem w wyborach do parlamentu.
Jednym przeszkadza ów kaczyńsko-, tusko-, czy palikotocentryzm. A mi jakoś nie. Mi, zadeklarowanemu zwolennikowi braudelowskiej koncepcji długiego trwania odpowiada jak najbardziej. Bo było wszak u nas tak zawsze od zarania polskiego parlamentaryzmu. Była partia Radziwiłłów i Potockich, były partie i innych pomniejszych magnatów. Idee gdzieś na boku, cele również, liczył się i do dziś się liczy tylko wódz. Podobny system jest i w innym kraju czerpiącym z politycznego dziedzictwa Rzplitej, a mianowicie na bliskiej nam mentalnie Ukrainie.
Stąd pomysły Zbigniewa Ziobry, czy niewykrystalizowane (jeszcze?) dumki Grzegorza Schetyny są dziwaczne w swojej istocie, godzą w tradycję, a przede wszystkim w polityczny ład ukonstytuowany za Jana Olbrachta. Zabraknie Kaczyńskiego - PiS się rozleci, Tuska nie stanie - прощай Platformo, nie daj Boże Parki urwą nić życia Palikota, a Ruch okaże się bezruchem. Słowem partia w Polsce przywódcy nie przeżyje, czy się to komuś podoba, czy nie.
Inne tematy w dziale Polityka