Od dawna mnie ta kwestia intryguje: jak to jest, że dziennikarze mediów wszelakich, tajnych, jawnych i dwupłciowych, którzy mają "swoich ludzi" (pragnących rzecz jasna zachować anonimowość) w szeregach najbardziej liczących się sił politycznych kraju nie potrafią jakoś wydobyć od nich wyników sondaży, jakie na własne potrzeby zamawiają poszczególne sztaby wyborcze.
Śmieszy mnie, niszowego obserwatora małych i dużych światów, kiedy czytam, że jedyne do czego doszli dziennikarze "Dziennika Gazety Prawnej" (10.06.2010) było to, iż "różnica między Bronisławem Komorowskim i Jarosławem Kaczyńskim to już zaledwie cztery punkty procentowe." Brawo! A to znaczy, że jeden ma 20 a drugi 24? A może jest to relacja 47 do 51? Tu zalega milczenie.
I jeszcze dzisiejsza "Wyborcza" uchyla rąbek (co tam rąbek, ogromny rąb!) najtajniejszej z tajemnic - otóż Platforma Obywatelska zakupiła w Stanach Zjednoczonych pionierski system badawczy nastrojów społecznych, z którego "przed wyborami prezydenckimi korzystał (...) sztab Baracka Obamy". Cudownie! Tyle, że mnie nie interesuje system, lecz wyniki. Czemu mam być skazany jedynie na szklane kule Homo Homini, CBOS, GFK czy OBOP skoro partie dysponują bardziej wiarygodnymi badaniami. Zdobądźcież je Dziennikarska Braci!
Bo po której zatem stronie stoją media - że zapytam niewinnie - czy ich zadaniem jest ochrona politycznego establishmentu, czy też przekazywanie jak najwięcej informacji publiczności? No i czy informacja jest przez nich pozyskiwana w sposób aktywny czy pasywny? Bo o "przecieki" (kontrolowane) to specjalnie starać się nie trzeba.
Inne tematy w dziale Polityka