Pamiętam dokładnie co to było i w jakich okolicznościach.
Jechałem jesienią '91 lub wiosną '92 roku autostopem, gdzieś na równinach Mazowsza. Słońce chyba było już nisko, bo raziło pomimo opuszczonych osłon; a może nie było wcale tak nisko i raziło tylko mnie? Wszak byłem wówczas 16-letnim kurduplem.
Mój gospodarz powiedział: "a teraz posłuchamy czegoś innego" (od jakiegoś czasu słuchaliśmy Blood Sugar... Red Hotsów, które puściłem dla ochłody po wściekłych Brainsach) i włożył do magnetofonu kasetę firmy ECHO, której nazwa nic minie mówiła; nazwa wykonawcy z okładki - Jan Garbarek - również. Później miało okazać się, że zacząłem tę eceemowską muzyczną przygodę od jednego z flagowych okrętów Manfreda; owszem, nie z jego najwybitniejszej płyty*, ale c-o--z--t-e-g-o... skoro muzyka była piękna, a dźwięk saksofonu czysty jak spirytus.
Utwór jaki wówczas wybrzmiał to pięcioczęściowa suita Molde Canticle, która wciągnęła mnie bez reszty od pierwszego dźwięku; byłem urzeczony prostotą i pięknem tematu zaczynającego się jak zwykła gama trzema kolejnymi dźwiękami, dalej prowadząc ulubionym interwałem, który po latach będę umiał już nazwać "kwartą", gdzieś dalej. Temat ten - powtarzany i twórczo rozwijany przez grający skład - został już ze mną tego dnia... wysiadłem razem z tą kasetą; nie opuszczała ona długo mojego walkmana, ale sporo czasu upłynęło zanim poznałem jej drugą stronę (inna sprawa, że układ utworów był inny niż oryginalny - i kto wie jakbym zareagował na tę muzykę, gdyby otworzyła się utworem Gula Gula).
I tak to się zaczęło; a na tej płycie zetknąłem się z niezwykle inspirującym muzykiem - Eberhardem, który stanie się moim idolem na lata.
Znamienne, że dziś posiadam akurat ten właśnie materiał na wszystkich pozostałych nośnikach - jedyny taki przypadek w mojej eceemowskiej płytotece - innych albumów z ECM nie mam zdublowanych; stara kaseta leży gdzieś w piwnicy (ale jest!), a ja po wielu latach dostałem w prezencie piękny, nowy winyl, na którym później przybył autograf; cedeka kupiłem sobie całkiem niedawno - stałem się posiadaczem auta z odtwarzaczem, a akurat w moim ulubionym antykwariacie, gdzie zaopatruję się w muzykę ten Garbarek stał na półce i czekał; ani chybi na mnie.
...................................
* płyta o której mowa to I Took Up The Runes, całkiem świeża produkcja wówczas, bo ledwie sprzed roku; oj, mieliśmy wówczas w kraju trzymających rękę na pulsie piratów; firma ECHO specjalizująca się w dżazzie i kopiująca dużo muzyki z ECM, stała się wkrótce się jednym z moich poszukiwanych wydawnictw, trudno dostępnych w moich okolicach i zaopatrywać się w jej wtwory będę w kolejnych 3 latach podczas wakacji podtatrzańskich w małym sklepie na dole Krupówek.
Inne tematy w dziale Kultura