„Ideologia stojąca za brexitem to wyraz angielskiego nacjonalizmu, nie brytyjskiego, ale właśnie angielskiego. Opiera się na imperialnym przekonaniu, że Anglicy dominują w Zjednoczonym Królestwie, a Brytyjczycy z kolei dominują nad resztą świata. To wszystko już przeszłość, historyczne rojenia, zbiorowe szaleństwo”, mówi słynny brytyjski historyk.
Łukasz Pawłowski: Biorąc pod uwagę to, co się dzieje w brytyjskiej polityce, nie wolałby pan na stałe przenieść się do Polski?
Norman Davies: Jestem między młotem a kowadłem. Bardzo martwi mnie to, co dzieje się w Wielkiej Brytanii, ale martwi mnie również to, co się dzieje w Polsce.
A co dokładnie dzieje się w Wielkiej Brytanii? Premier May pozostaje na stanowisku premiera, ale umowa o wyjściu z UE, nad którą pracowała przez ostatnie dwa lata, nie ma szans na akceptację w brytyjskim parlamencie, nawet wśród posłów jej własnej partii.
To całkowity impas, zator, pat – może pan to nazwać jak chce. Rząd nie jest w stanie uzyskać zgody parlamentu, a parlament z kolei nie jest w stanie zaproponować wyraźnej alternatywy. Rząd także nie ma żadnego planu B. Unia Europejska mówi, że renegocjacja umowy jest wykluczona, a premier May może starać się co najwyżej o drobne zmiany języka traktatu, ale treści zmienić się nie da. Gra więc na czas. Żałuję, że nie udało się jej usunąć ze stanowiska.
Dlaczego?
Ponieważ jest niezwykle zdeterminowana i oddana sprawie, ale nie potrafi dokonać żadnego postępu. Brakuje też czasu. Umowa powinna zostać sfinalizowana w ciągu najbliższych tygodni, jeśli ma zostać zaakceptowana przez wszystkich 27 członków UE, a jak na razie nic nie wskazuje na to, że uda się wypracować jej ostateczny kształt. W tej sytuacji pozostają dwa rozwiązania: wyjście bez żadnej umowy, w bezładzie (co miałoby katastrofalne skutki) lub rezygnacja z brexitu. Ja opowiadałbym się za tym drugim.
Co w obecnej sytuacji dałoby usunięcie premier May?
Mielibyśmy okres 2–3 tygodni bez premiera, ale po tym jest szansa, że powołano by premiera, który byłby bardziej elastyczny i który podjąłby zdecydowane działania.
Na przykład?
Na przykład przyznałby, że negocjacje zawiodły, a w związku z tym musimy się przygotować do wyjścia z UE bez żadnej umowy. Mógłby też przyznać, że skoro negocjacje zawiodły, a nie ma czasu na nic innego, powinniśmy zorganizować drugie referendum. Albo mógłby powiedzieć, że w związku z fiaskiem negocjacji rezygnujemy z brexitu. Najważniejsze jest to, aby premier przestał próbować zmusić parlament do powierzenia mu kontroli nad wszystkim. Theresa May jest małym dyktatorem.
Jak to?
Upierała się, że negocjacje z przedstawicielami Unii Europejskiej będzie prowadzić osobiście. Mianowała kolejnych ministrów do spraw brexitu, którzy formalnie kierowali pracami nad opuszczaniem Unii, ale ich nie słuchała. Uparła się, że będzie opierać się na własnym urzędniku Olly’m Robinsie, który miał prowadzić negocjacje w jej imieniu i marginalizować właściwych ministrów. W rezultacie trzech ministrów do spraw brexitu podało się do dymisji, a premier zgodziła się na umowę, której nikt nie chce zaakceptować. Theresa May jest więc bezapelacyjnie częścią problemu.
Premier odpowiada jednak, że ta umowa to najlepsze możliwe rozwiązanie, a alternatywą jest albo pozostanie w UE, albo wyjście bez żadnej umowy.
Nie do końca. May mówi, że wychodzimy z Unii Europejskiej, ale na warunkach, jakie wynegocjowała. Nie ma innej umowy. Nie ma żadnej elastyczności: macie zaakceptować, co ja osobiście wynegocjowałam, albo zostaniecie z niczym. Nie sądzę, żeby to było dobre podejście. Bardziej elastyczny polityk mógłby spróbować innego podejścia, chociaż zostało już bardzo mało czasu.
W takiej sytuacji, gdy nikt nie jest dość silny, żeby przeforsować swoją wolę, zwykle organizuje się nowe wybory. Czy takie rozwiązanie jest możliwe?
Nie, ponieważ w 2011 roku wprowadzono ustawę Fixed-term Parliament Act, zgodnie z którą wybory mają się odbywać co pięć lat. Wcześniej premierzy mogli ogłosić nowe wybory, właściwie kiedy tylko chcieli. Ten przywilej był używany lub – zdaniem wielu ludzi – nadużywany przez Tony’ego Blaira, który zawsze wybierał na wybory najlepszy dla siebie moment. Obecnie Theresa May samodzielnie nie może ogłosić nowych wyborów.
May nie może tego zrobić sama, ale gdyby miała odpowiednie poparcie, to taką decyzję mógłby podjąć parlament.
Oczywiście, ale Theresa May i jej partia są tak niepopularni, że wielu konserwatywnych parlamentarzystów straciłoby posady. Namawianie ich do zagłosowania za nowymi wyborami jest jak namawianie karpia do głosowania za Wigilią.
Co w tej sytuacji robi główna partia opozycyjna, czyli Partia Pracy?
Cały wywiad TUTAJ
Norman Davies
brytyjski historyk, emerytowany profesor University College w Londynie i honorary fellow w St Antony's College na Uniwersytecie Oksfordzkim. Autor prac dotyczących historii Europy, Polski i Wysp Brytyjskich, kawaler Orderu Orła Białego. Ostatnio w języku polskim ukazała się jego książka „Na krańce świata. Podróż historyka przez historię” [2017].
Łukasz Pawłowski
szef działu politycznego i sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”, Twitter: @lukpawlowski
Inne tematy w dziale Polityka