SLD usilnie stara się odrzucić wizerunek partii postkomunistycznej starszego pokolenia – pokazuje się na Paradach Równości, w wyborach w Warszawie wystawia Andrzeja Rozenka, zapowiada progresywne rozwiązania socjalne. Mimo to Sojusz ma i będzie miał problem z młodymi wyborcami. Nie ze względu na PZPR-owski rodowód, bo to dla mojego pokolenia mniej istotne. Ale dlatego, że w nowych szatach jest po prostu niewiarygodny.
Nie zamierzam głosować na SLD. Spod progresywnego lakieru nowego Sojuszu raz po raz przeziera postkomunistyczna rdza. Komiczną tego ilustracją była niedawna reakcja Leszka Millera na publiczne słowa jego wnuczki, w których przyznała, że jest biseksualna. „Monika jest n o r m a l n ą [podkreślenie – JB], heteroseksualną kobietą”, odpowiedział, również publicznie, były premier i nestor Sojuszu.
Partii nie przysłużył się również ostatnio jej pierwotny kandydat na prezydenta Warszawy Andrzej Celiński, który z przytupem rozpoczął kampanię. W ciągu godziny nazwał swojego kontrkandydata „chu…m”, koleżance kazał „wyp…ać”, a potem dodał, że wcale nie chciał startować z list SLD, ale partia się uparła. Wszystkie te słowa padły za pośrednictwem mediów społecznościowych, a więc w jakimś sensie Celiński prowadził kampanię nowocześnie. Włodzimierz Czarzasty zareagował jednak natychmiast i już następnego dnia ogłosił Andrzeja Rozenka nowym kandydatem Sojuszu. „Mieliśmy kryzys. Jednodniowy. Już go zażegnaliśmy” – stwierdził szef SLD.
SLD Plus?
Roszada w Warszawie to dobry ruch, choć trudno tu mówić o radykalnym odmłodzeniu partii. Rozenek w tym roku skończył 49 lat, a po raz pierwszy startował do parlamentu z list Sojuszu w roku…. 1993. Nie tylko o wiek jednak chodzi. W ostatnim czasie swoją pozycję w partii Rozenek budował, jeżdżąc po Polsce i protestując przeciwko tak zwanym ustawom dezubekizacyjnym, którymi PiS odebrało prawa do wyższych emerytur wielu funkcjonariuszom nie tylko SB, ale i dawnej milicji i obecnej policji. Cel dla niektórych może i szczytny, ale cementujący wizerunek SLD jako partii dla starszego pokolenia. Dlatego słowa przewodniczącego o błyskawicznym uporaniu się z kryzysem są jedynie po części prawdą, bo nierozwiązany pozostaje podstawowy problem SLD wśród młodego elektoratu – wiarygodność.
Jeśli Sojusz nadal będzie się stroił w szaty nowoczesnej socjaldemokracji, to wpadek w rodzaju wypowiedzi Millera czy Celińskiego będzie coraz więcej. Bo progresywny wizerunek Sojuszu wynika raczej z politycznego oportunizmu niż z realnej tożsamości partii i jest próbą wykorzystania politycznej słabości konkurencji – przede wszystkim partii Razem. Próbą jak na razie niespecjalnie udaną. To, że SLD ze swoim przekazem nie trafia do młodego elektoratu, pokazują statystyki, na które powołuje się sam Włodzimierz Czarzasty. Najmłodsza grupa 18–24 lata, stanowi zaledwie 8 procent wyborców Sojuszu, a elektorat w wieku 45+ to… 54 procent wyborczej bazy SLD.
Na majowej konferencji Sojuszu przewodniczący zapowiadał „walkę o elektorat utracony z naszej winy”. W tym celu partia ma przyjąć kurs skupiający się tradycyjnie na sprawach socjalnych (zwiększenie nakładów na służbę zdrowia, opieka nad osobami starszymi i niepełnosprawnymi, zrównanie najskromniejszych emerytur i rent do poziomu najniższej pensji) , a w sferze ideologicznej na walce z przywilejami Kościoła katolickiego. Klarowne stanowisko Sojusz zajmuje też w innych sprawach światopoglądowych: legalizacji związków partnerskich, prawie do przerywania ciąży czy dostępności in vitro. Pokrywa się na tym polu z Razem, ale odróżnia zdecydowanie od PO, która w żadnej z wymienionych kwestii nie potrafi zdecydować się, czy jest za, czy może przeciw. Do elektoratu PiS-u Czarzasty zwraca się z propozycją, powtarzając zarówno na partyjnej konferencji, jak i w wielu wywiadach: „Damy wam wszystko to, co daje wam PiS i nie zabierzemy tego, co PiS wam zabiera”.
Może tym Razem?
Cały tekst TUTAJ
Jakub Bodziony
zastępca sekretarza redakcji „Kultury Liberalnej”. Twitter: @bodzionykuba.
Inne tematy w dziale Polityka