„Czy można działać bez planu? Absolutnie nie. Ale drugie pytanie brzmi, jaki cel stawiamy przed tym planem? W tym wypadku mamy obietnicę zażegnania zagrożenia ze strony pięciu potężnych pułapek. Sensu w realizacji takiego celu nie ma”.
Jak pani ocenia zarys „Planu na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, który zaprezentował wicepremier Mateusz Morawiecki?
Joanna Tyrowicz: Zajrzyjmy do tej prezentacji. Na początku mamy wymienionych pięć pułapek zagrażających Polsce. Pięć to liczba równie dobra jak siedem czy dziewięć i spokojnie moglibyśmy dopisać kolejne dwie, cztery czy sześć. Bo żadna z nich nie ma ekonomicznego sensu.
Co to znaczy? Przed czyhającą na Polskę „pułapką średniego dochodu”, o której mowa w prezentacji, ostrzegają dziś absolutnie wszyscy.
Pułapka średniego dochodu to bzdura. Pojęcie ukuł ktoś, kto popatrzył w dane pod jednym wybranym kątem. Że miał dobre nazwisko, to się ze swoim odkryciem przebił, bo i koncepcja nośna. Ale jest niezgodna z danymi i fałszywa u podstaw.
Najpierw powiedzmy sobie, na czym polega.
Kiedy podzielimy wszystkie kraje świata na trzy grupy: wysoko, średnio oraz nisko rozwinięte – i popatrzymy na prawdopodobieństwo opuszczenia swojej klasy przez dany kraj, okaże się, że kraje średnio rozwinięte mają niskie prawdopodobieństwo, by stać się krajami wysoko rozwiniętymi. Tę własność pewien dość mądry człowiek w chwili słabości nazwał „pułapką średniego dochodu”.
I dlaczego to „bzdura”?
Rzecz w tym, że kraje takie jak Polska mają też niskie prawdopodobieństwo, by stać się krajami nisko rozwiniętymi, a kraje nisko rozwinięte mają niewielkie prawdopodobieństwo awansu do grupy średnio rozwiniętych. Zwolennicy tezy o pułapce średniego dochodu patrzą na jedną tylko klasę krajów i stwierdzają, że w tym wypadku ruchy w górę następują rzadko. Ale dokładnie tak samo jest w przypadku pozostałych grup! Nie znajduję żadnego przekonującego dowodu, że ta pułapka w ogóle istnieje, a co dopiero, że są jakieś konkretne czynniki, które ją charakteryzują.
Idźmy dalej. „Pułapka braku równowagi”.
Czytamy, że „95 mld zł trafia do zagranicznych inwestorów”, a dalej na jednym ze slajdów, że „dług publiczny jest poważnym obciążeniem dla Polski”. Japonia jest krajem, w którym dług wynosi ponad 200 proc. rocznego PKB i nie jest to problem. Nie ma czegoś takiego jak „ogólny problem długu”. To był zresztą jeden z błędów, który legł u podstaw kryteriów z Maastricht, gdzie wprowadzono zasadę, że dług nie powinien przekraczać 60 proc. PKB. Zadłużenie danej gospodarki musi być współmierne do jej potencjału spłacania, a nie jakiejś jednej magicznej liczby, zazwyczaj zbyt okrągłej, by mogła być prawdziwa.
A te miliardy dla zagranicznych inwestorów?
Stany Zjednoczone „wypłacają” zagranicznym inwestorom znacznie więcej, bo zagraniczni inwestorzy wpychają w tę gospodarkę ogromne pieniądze. Czy to znaczy, że ta gospodarka jest w nierównowadze? Może częściowo, gdyby wśród inwestorów był jeden lub kilku dużych graczy. Tak stało się w przypadku długu publicznego USA – Chiny okazały się być niepokojąco dużym graczem na rynku amerykańskich obligacji. Ale tak czy owak to nie sam napływ zagranicznych inwestycji jest problemem, ale jego koncentracja. Dlaczego więc w Polsce inwestycje zagraniczne miałyby być problemem?
Z bardzo prostego powodu. Kapitał ma narodowość, w związku z tym, kiedy uderzy w nas kolejna fala kryzysu finansowego, wówczas na przykład zagraniczne banki wyprowadzą kapitał z polskich oddziałów, by ratować oddziały w kraju macierzystym, a tym samym podkopią polski system bankowy.
Kolejna fala? Optymistycznie! Ale tak czy inaczej – jak na razie było dokładnie odwrotnie. Nasze banki udzieliły wielu kredytów w obcej walucie – w euro – i banki-matki musiały je dokapitalizować, a mogły, bo były zlokalizowane w krajach, które emitowały tę walutę. Poza tym stwierdzenie, że kapitał ma narodowość jest ideologiczne, a nie techniczne. Nie wiem, czy kapitał ma narodowość. Czy zlokalizowana w Polsce firma, która montuje dajmy na to zmywarki, będzie myślała przez pryzmat interesu swojego kraju, swojej lokalnej wspólnoty w kraju pochodzenia, wspólnoty tu w Polsce czy korporacyjnego interesu jako całości? Nie wiadomo. Jedni będą myśleli tak, a inni inaczej.
Jesteśmy wciąż przy „pułapce braku równowagi”. Czytamy, że „2/3polskiego eksportu tworzą firmy z kapitałem zagranicznym”.
A kto ma go tworzyć? Przecież to wynika z naszej historii. W roku 1989 mieliśmy trochę majątku, który nie umiał funkcjonować na rynkach międzynarodowych poza krajami Układu Warszawskiego i całą masę ludzi, którzy nie mieli pieniędzy, by ten majątek kupić i zmodernizować. Robił to więc kapitał zagraniczny. I co kapitał zagraniczny może dla tych firm zrobić najlepszego? Wpiąć je do tzw. światowych łańcuchów wartości. To, że większość naszego eksportu pochodzi z firm z kapitałem zagranicznym, to nic dziwnego. A jak jest na przykład Wielkiej Brytanii? To samo dotyczy zarzutu mówiącego, że „50 proc. polskiego przemysłu jest w firmach zagranicznych”. Jak to czytam, to zastanawiam się, czy Ministerstwo Rozwoju chce zawracać kijem Wisłę, czy może wymienia te wskaźniki jako dobrą wiadomość, tylko komuś się pomieszały tytuły slajdów.
Powtórzę – punktem wyjścia jest założenie, że w momencie kryzysowym spółki będą działały w interesie swoich państw macierzystych.
Firmy działają w interesie własnym, a nie państw. Ich interes nie zawsze musi być zbieżny z czyimkolwiek innym. Poza tym właśnie przechodzimy przez kryzys. Czy w ostatnim czasie jakieś korporacyjne decyzje podjęte ze względu na interes krajów macierzystych miały poważne konsekwencje dla polskiej gospodarki? Fiat wyszedł z hukiem i natychmiast wrócił, choć nieco ciszej, trochę teatru na użytek włoskiej publiczności. Ponieważ w Polsce nie było zapaści, firmy zagraniczne świetnie się tu rozwijały. Większość podwyżek, większość przyrostu funduszu płac i większość przyrostu zatrudnienia w Polsce generują firmy z kapitałem zagranicznym. I nie jest to zjawisko nowe. Można obrażać się na rzeczywistość, ale tak po prostu jest.
Czyli wspieranie firm z polskim kapitałem – jeden z zasadniczych celów w planie Morawieckiego – jest pani zdaniem błędem?
Inaczej – ekonomia po prostu nie widzi zagrożenia w podawanych tu statystykach, a wicepremier Morawiecki je dostrzega. Wiadomo jakie? Poza tym, co to znaczy „wspieranie firm z polskim kapitałem”? To niezgodne z regułami Unii Europejskiej, która zabrania dyskryminacji.
Tu chodzi o coś innego. Premier Szydło twierdzi na przykład, że 60 proc. funduszy, które otrzymujemy z Unii Europejskiej, trafia do firm zagranicznych, bo te firmy realizują nasze projekty modernizacyjne. A mogłyby to robić firmy polskie.
Nie ma żadnej możliwości, aby ktoś podał prawdziwą liczbę, mówiącą, jaki procent zakupów produktów i usług finansowanych z funduszy unijnych trafia poza granice Polski.
Jak to nie ma? To jeden z najczęściej pojawiających się argumentów krytykujących sposób wydawania tych pieniędzy.
Cały wywiad na kulturaliberalna.pl
dr hab. Joanna Tyrowicz
ekonomistka, wykładowczyni Wydziału Nauk Ekonomicznych UW, współzałożycielka ośrodka badawczego GRAPE.
Łukasz Pawłowski
sekretarz redakcji i publicysta „Kultury Liberalnej”.
Inne tematy w dziale Gospodarka