„Nawet jeśli – jak twierdzi PiS – poprzedni sejm złamał prawo, kontynuowanie bezprawnych działań sytuacji nie poprawi”, mówi Ewa Łętowska.
Łukasz Pawłowski: Co się stało w sejmie w środę 25 listopada w nocy, kiedy PiS i Kukiz’15 podjęły uchwałę unieważniającą powołanie pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych przez poprzedni sejm w czerwcu?
Ewa Łętowska: Jesteśmy od pewnego czasu świadkami siłowania się poszczególnych władz – wykonawczej i ustawodawczej z jednej strony oraz sądowniczej z drugiej. Pozostają one ze sobą w stanie ustawicznego napięcia nie tylko w Polsce. W dojrzałych demokracjach działają już jednak wypróbowane mechanizmy trzymające to siłowanie się pod kontrolą – my je dopiero testujemy.
Obowiązująca od 18 lat konstytucja dawała nadzieję na to, że udało się już wykorzenić przekonanie, zgodnie z którym władza ustawodawcza, czyli sejm jest „najwyższą” władzą państwową. Taka zasada panowała na gruncie… konstytucji lipcowej z 1952 r. To wówczas sejm był upostaciowaniem władzy najwyższej, dziś jest po prostu jedną z trzech władz, mających się na wzajem hamować i równoważyć. Tymczasem marszałek senior, Kornel Morawiecki, w środę przekonywał, że „nad prawem jest dobro narodu”, a „prawo, które nie służy narodowi, to jest bezprawie”. To ludowładztwo w postaci czystej. Strach ukazywać polityczne i znane historii modele nieograniczonego prawem ludowładztwa.
Naród wybrał tych posłów, więc reprezentują oni wolę narodu – tak myśli marszałek Morawiecki.
Partia rządząca ma niewątpliwą przewagę nad innymi ugrupowaniami w sejmie, ale przecież nie przekłada się to jednoznacznie na poparcie społeczne. To są reprezentanci chyba mniej niż 20 proc. wszystkich uprawnionych do głosowania wyborców. A zatem twierdzenie, że nowa władza przemawia w imieniu narodu, jest co najmniej wątpliwe, nawet w odniesieniu tylko do władzy ustawodawczej.
Ponadto z punktu widzenia konstytucji z 1997 r., która wprowadza trójpodział władz i ich równoważenie, słowa marszałka Morawieckiego to horrendum. Zwłaszcza, że tylko judykatywie służy wyłączność władzy sądzenia! Tu wola narodu bezpośrednio nie ma nic do rzeczy. Tymczasem ten robespierryzm jest gładko sprzedawany przy aplauzie parlamentarzystów, którzy zdaje się kompletnie nie wiedzą, co robią. Polska konstytucja nie hierarchizuje władz. Nie ma władzy ważniejszej i mniej ważnej. To oznacza, że fundament konstytucji jest kompletnie niezakorzeniony – nie tylko w społeczeństwie, ale i u tych, którzy z racji funkcji mają na nim coś budować.
Jarosław Kaczyński wyraźnie mówił, że obecną konstytucję należy zmienić, bo „ma już prawie 20 lat”.
Powołanie się na konieczność zmiany z uwagi na jakąś metrykę jest nonsensem, bo zmieniać należy wtedy, gdy jest ku temu potrzeba. A u nas ma decydować metryka. Poza tym jak na razie Konstytucja obowiązuje, a w takim razie brak podstaw do argumentowania, że nieokreślona w prawie „wola narodu” – apodyktycznie definiowana – staje ponad prawem. I to mnie najbardziej niepokoi, bardziej niż cała reszta, z którą mieliśmy do czynienia.
A z czym mieliśmy do czynienia?
Zakwestionowaniem trójpodziału władz i to nie tylko przy tej okazji. Kiedy prezydent Andrzej Duda wydawał akt łaski w sprawie Mariusza Kamińskiego powiedział, że chce wyręczyć wymiar sprawiedliwości. Nie wiem, czy w pełni zdawał sobie sprawę ze swoich słów. Jedna władza nie może „wyręczać” drugiej w jej kompetencjach i funkcjach. A już wyręczanie judykatywy przez egzekutywę jest szczególnie rażącym lapsusem.
Ułaskawianie jest prerogatywą prezydenta.
Oczywiście, tyle tylko że granice i zasady posługiwania nią są wyznaczane przez Konstytucję i ustawy. Konstytucja odnosi ułaskawienie do darowania kary. Nie powinno więc ono nastąpić na etapie, kiedy nie ma prawomocnego wyroku. Nie ułaskawia się kogoś, kto jest niewinny. A łaska z kolei – formuła konstytucyjna używa tego terminu – to co innego niż abolicja, czyli puszczenie przestępstwa w niepamięć.
W wypadku ułaskawienia Mariusza Kamińskiego doszło więc moim zdaniem do naruszenia Konstytucji – ułaskawiono bowiem albo osobę niewinną, co jest nonsensem, albo udzielono łaski przedwcześnie. A jeśli do tego wszystkiego dodamy umorzenie postępowania sądowego i argument prezydenta, że łaski udziela, aby „wyręczyć” sąd od kłopotliwej sprawy, to mamy do czynienia z naruszeniem art. 10. Konstytucji RP, mówiącego o podziale władz.
Czyli proces Mariusza Kamińskiego powinien toczyć się dalej?
Oczywiście. W tym konkretnym wypadku jest to też o tyle ciekawe, że apelację od pierwszego wyroku złożył nie tylko Mariusz Kamiński, ale również oskarżyciel posiłkowy, syn Andrzeja Leppera. A zatem, jeśli jak twierdzi pan prezydent, postępowanie zostało jego decyzją „umorzone”, wówczas nie tylko wszedł on w kompetencje sądu, ale – jeśli doszłoby do przerwania procesu – odebrał również prawo do sądu Tomaszowi Lepperowi, czyli konkretnemu polskiemu obywatelowi. I ów obywatel może tę decyzję zaskarżyć i odwołać się nawet do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasbourgu.
Mamy do czynienia z wielkim nagromadzeniem skandalicznych naruszeń podstawowych zasad prawa. Czasami myślę, że decyzję w Kancelarii Prezydenta podjęto, nie do końca zastanawiając się nad jej skutkami i sięgając do skoroszytu ze złymi wzorkami ułaskawieniowymi. Gdyby tak było naprawdę i gdyby winny zamieszania się ujawnił, można byłoby zakończyć tę serię niefortunnych zdarzeń stosowną dymisją, bez uszczerbku na autorytecie władz konstytucyjnych.
A czy uchwała, którą podjął sejm, unieważniająca wybór pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego dokonany przez poprzedni parlament, jest zgodna z prawem?
Cały wywiad znajduje się TUTAJ
Ewa Łętowska
profesor nauk prawnych, pierwsza polska Rzecznik Praw Obywatelskich (1988–1992), sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999–2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002–2011)
Łukasz Pawłowski
z wykształcenia psycholog i socjolog, doktor socjologii, sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”
Inne tematy w dziale Polityka