Na początku czerwca Fundacja Mamy i Taty wyemitowała spot znany z hasła „nie zdążyłam zostać matką”, który jest elementem szerszej kampanii mającej przekonywać kobiety do tego, by „nie odkładały macierzyństwa na potem”. No właśnie. Ma przekonywać kobiety, by nie odkładały macierzyństwa. Nie pary, by nie odkładały rodzicielstwa.
Spot nie próbuje przekonać państwa, by likwidowało bariery, które sprawiają, że ludzie rezygnują bądź odkładają decyzję o posiadaniu dzieci; nie pracodawców, by wspierali młodych rodziców. Nie. Adresatkami są wyłącznie kobiety, u których kampania ma wywoływać poczucie winy.
Medialna burza, która przetoczyła się przez internet w zeszłym tygodniu, dotyczyła jedynie spotu. Tymczasem warto skupić się na całej kampanii. Bo kiedy zapoznamy się z materiałami Fundacji stworzonymi w ramach kampanii, dostrzeżemy, że spot to chyba najmniejsze zło w tym przedsięwzięciu.
Zamiast promocji rodzicielstwa – protest przeciw pigułkom
Aby zrozumieć, jakie są rzeczywiste cele kampanii „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”, trzeba przeczytać jej opis na stronie Fundacji i dedykowaną kampanii stronę internetową. To nie jest, jak twierdzi FMiT i część komentatorów, kampania skierowana wyłącznie do wąskiej grupy kobiet mających doskonałe warunki materialne, a nastawionych na samorealizację i karierę. Broniąc kampanii, Ewa Kiedio pisze: „Autorzy spotu wyraźnie zwracają się do kobiet, które decyzję o macierzyństwie odkładają na później ze względu na pragnienie osiągnięcia pewnego statusu społecznego i materialnego – potrzebę wcześniejszej realizacji w innych dziedzinach”. Tak też FMiT przedstawia się w mediach, o tym pisze w swojej petycji do pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania, prof. Małgorzaty Fuszary: „Nie możemy się zgodzić na tendencyjne interpretowanie przekazu kampanii, motywowane chęcią ograniczania wolności słowa w debacie na temat macierzyństwa w Polsce”. Autorzy twierdzą, że ich kampania ma przekonywać kobiety do tego, by nie odkładały macierzyństwa, ponieważ chcą realizować się na innych polach.
Niestety to nieprawda. To nie jest kampania na rzecz nieodkładania rodzicielstwa. To kampania przeciwko antykoncepcji hormonalnej i przeciwko kobietom. Opis kampanii i informacje na jej stronie nie są wcale skierowane do wąskiej grupy kobiet o wysokiej (bardzo wysokiej) pozycji społecznej i statusie ekonomicznym. Wszak autorzy kampanii chcą, cytuję:
– przedstawić macierzyństwo jako szczególną wartość. Nie jako obowiązek czy opresję, ale naturalne pragnienie wielu kobiet, które współczesny świat mocno ogranicza.
– osadzić antykoncepcję hormonalną w kontekście, w jakim rzadko pojawia się w dyskursie publicznym. Nie jako źródło wolności, ale jako narzędzie opresji wobec pragnienia bycia mamą.
– wywołać debatę na temat macierzyństwa jako coraz trudniej dostępnego dobra społecznego i niezaspokojonego pragnienia wielu współczesnych kobiet.
– wzbudzić refleksję nad rozbudzanymi przez konsumpcyjny styl życia aspiracjami, wśród których coraz częściej synonimem sukcesu osobistego jest pozycja zawodowa, zamożność, samorealizacja zaś macierzyństwo bywa postrzegane jako przymusowa przerwa w dążeniu do owych celów.
Jeżeli celem kampanii rzeczywiście byłoby pobudzenie społecznej debaty na temat macierzyństwa (moim zdaniem powinno być: „rodzicielstwa”) „jako coraz trudniej dostępnego dobra społecznego”, byłoby wspaniale. Czynników, które sprawiają, że przyrost naturalny jest w Polsce ujemny, jest wiele, w dużej mierze zależą od polityki państwa i trzeba o nich dyskutować. Jednak ten punkt został chyba dodany tylko jako ozdoba. Autorzy kampanii skupiają się bowiem na krytyce antykoncepcji hormonalnej. I potępieniu kobiet, które przedkładają własny rozwój nad macierzyństwo albo łączą je ze sobą, świadomie planując rodzinę.
Kłamstwo, bezczelne kłamstwo i statystyka
W pierwszym akapicie informacji o kampanii czytamy: „Fundacja Mamy i Taty zleciła Grupie badawczej IPSOS badania społeczne diagnozujące przyczyny tego zjawiska [odkładania macierzyństwa w czasie] oraz rozpoznające czynniki, dzięki którym staje się ono powszechne. Jednym z nich, zidentyfikowanych w badaniach, jest antykoncepcja hormonalna”. Cóż, stosowanie antykoncepcji ma na celu właśnie zapobieganie niechcianej ciąży. Fundacja przedstawia je natomiast jako coś, co sprawia, że przez pigułki kobiety, które chciałyby zajść w ciążę, nie mogą.
Badania mają pokazywać „prawdziwe dane” o pigułkach i innych formach antykoncepcji hormonalnej, ale w rzeczywistości Fundacja nie ucieka od manipulowania danymi. Pisze o ilościowych wynikach badań jakościowych (a to, że „ani jedna” ich uczestniczka o czymś nie napisała, o niczym nie świadczy – ten moduł badania nie służy badaniu skali zjawisk, tylko poznaniu możliwości). I mocno nagina dane liczbowe. Fundacja pisze: „W Polsce miliony kobiet, używa jej [pigułki] na co dzień. Większość z nich nie ma żadnej lub tylko powierzchowną wiedzę na temat skutków ubocznych. 20,8 proc. kobiet przyznaje, że nie zna żadnych, a 24 proc. wskazuje otyłość, tylko 11,3 proc. wymienia bezpłodność, 10,9 proc. nowotwory i zmiany naczyniowe, 10,5 proc. zmiany hormonalne. Jednocześnie aż 9,9 proc. kobiet twierdzi, że pigułka jest całkowicie bezpieczna”.
Nieuważny czytelnik nie zauważy, że choć odsetki kobiet są wysokie, to „brakuje” informacji o rzeczywistych skutkach ubocznych i ich powszechności. Przyjmie, że skoro autorzy raportu twierdzą, że „większość kobiet nie ma żadnej lub tylko powierzchowną wiedzę na temat skutków ubocznych” i „tylko 11,3 proc. wymienia bezpłodność”, to znaczy, że skutki uboczne stosowania antykoncepcji hormonalnej (z bezpłodnością na czele) są często spotykane, ba – pewnie dotykają każdej użytkowniczki.
Co więcej, nie wiem na jakiej podstawie wyciągać wniosek o tym, że wiedzy nie ma „większość”, skoro żadnych skutków ubocznych nie zna jedynie 20,8 proc. badanych kobiet!
Będę się dalej czepiać metodologii. Nie dlatego, że jestem czepialska, ale żeby pokazać skalę manipulacji Fundacji Mamy i Taty. Badanie zostało zrealizowane na „reprezentatywnej losowo-kwotowej próbie N=1000 Polaków, którzy ukończyli 15 lat”. Tylko że brakuje informacji o próbie efektywnej, czyli z iloma osobami faktycznie przeprowadzono wywiady telefoniczne – wylosowano ich 1000, ale nie wiemy, ile odmówiło. W CBOS w badaniach, w których ankieter dojeżdża do respondenta, stopień zwrotu (czyli liczba przeprowadzonych faktycznie ankiet) nie przekracza 40–45 proc. [1]. W badaniach telefonicznych jest zwykle jeszcze niższa.
Już w zaprezentowanych wynikach widzimy, że udało się przebadać zaledwie 290 kobiet. Następnie grupa ta jest dzielona na kolejne segmenty wiekowe, mieszkanki miejscowości różnej wielkości. Oznacza to, że poszczególne grupy (np. kobiety w wieku 18–24 lata mieszkające w mieście powyżej 200 tys. mieszkańców) są bardzo nieliczne. A w związku z tym nie sposób wnioskować o całej populacji Polek i badanie, zresztą zgodnie z informacją IPSOS-u, można uznać jedynie za sondaż opinii tych 290 uczestniczek badania. Ale tego przeciętny czytelnik przecież nie odróżnia i kiedy widzi reprezentatywną próbę 1000-osobową, zgrabne procenty i szanowaną firmę badawczą, sądzi, że przytaczane dane są wiarygodne i że można je ekstrapolować na całą populację Polek.
To jeszcze pół biedy. Pewne zjawiska nawet tak niewielka próba może sygnalizować, choć nie daje wiążących wniosków. Jednak FMiT nie waha się również przedstawiać własnych opinii jako faktów i interpretacji wyników badań (już chyba nie dostarczanych przez IPSOS) jako samych wyników. Przykład? „Zauważono, iż funkcjonuje wiele mitów odnośnie mieszkania, takich jak np. ten, że każdy członek rodziny powinien mieć swój własny pokój albo że lepiej mieszkać samemu niż z rodzicami/teściami”. Dlaczego przekonania te są deprecjonowane jako „mity” Fundacja Mamy i Taty już nie tłumaczy. Ale czytelnik uzna, że skoro ta informacja pojawia się wśród wyników badania, to mądrzy badacze wysnuli taki wniosek i przekonanie to rzeczywiście jest mitem, a nie po prostu zdaniem uczestników, wynikającym z ich przemyśleń. Zresztą skoro mówią to te same idiotki, które namiętnie łykają pigułki, choć nie wiedzą, czym to grozi, to rzeczywiście zapewne jest to mitem i przesądem światłość ćmiącym.
Cały tekst na kulturaliberalna.pl
Helena Anna Jędrzejczak
historyczka idei, socjolożka, doktorantka w ISNS UW. Przygotowuje rozprawę doktorską na temat teologii politycznej Dietricha Bonhoeffera. Współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo