O różnicy między Tuskiem i Kaczyńskim, prawicowej prasie i przyszłych liderach polskiej polityki mówi Robert Mazurek.
Łukasz Pawłowski: Od kilku miesięcy premierem nie jest Donald Tusk. Coś się w związku z tym u lemingów zmieniło?
Robert Mazurek: Akurat Tusk nie ma bezpośredniego przełożenia na lemingi. Tusk, nie Tusk – oni głosują na jedną partię w Polsce, która nazywa się „nie-PiS”.
ŁP: A pan nie widzi żadnej różnicy między rządem Tuska a rządem Ewy Kopacz?
Oczywiście, że widzę – to różnica w sprawności. Nie miałem najwyższego mniemania o rządach Donalda Tuska, ale jeśli spojrzymy na to z perspektywy gabinetu Ewy Kopacz, Tusk był geniuszem.
ŁP: Ludzie z PiS-u do niej ciągną.
No, Jan Tomaszewski…
Tomasz Sawczuk: …Ludwik Dorn?
Też, tylko – szczerze powiedziawszy – z wami nie chcę rozmawiać o takich durnotach. To są świszczypałki. Raz przyjdzie Jan Tomaszewski, raz Ludwik Dorn, który nie ma co ze sobą zrobić od kilku lat.
TS: Ciekawi nas, skąd to się bierze.
Zawsze były partie „dietetyczne” i posłowie „dietetyczni”; zawsze było „bagno” w parlamentach, czyli ludzie, którzy uaktywniają się pod koniec kadencji, bo wiedzą, że trzeba się załapać na jakieś listy. Co oni biedni mają zrobić?
TS: I ludzie też się na to łapią?
Lemingi na Tomaszewskiego? Na pewno. Nie chcą głosować na Kaczyńskiego i to im wystarcza.
ŁP: A co pana różni od leminga? Mieszka pan w dużym mieście, młody, wykształcony…
Bez podlizywania się: ani młody, ani wykształcony. Nie jestem nawet magistrem.
ŁP: Prowadzi pan zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim.
Ale jestem starszy, niewykształcony i z mniejszego ośrodka. Wychowałem się w małym mieście. Piotr Zaremba, który zdefiniował lemingi jako ludzi bezrefleksyjnie przyjmujących papkę medialną, miał rację. To jest ich główną cechą. Poza tym ja nie jestem korporacyjny, nie chcę do niczego aspirować. Nie chcę być nikim innym niż jestem. Nie muszę też niczego udowadniać.
ŁP: A cotygodniowe rozmowy, w których wytyka pan niekonsekwencję myślenia swoim rozmówcom?
To jest cecha zawodowa, jak u szewca. Szewc musi być drobiazgowy, to jego praca. Moim zawodem jest udowadnianie niekonsekwencji w myśleniu polityków. Nie muszę pokazywać, że jestem kimś innym, na przykład intelektualistą. Mam przypiętą etykietę błazna. Mogłoby mnie to uwierać, w końcu jestem całkiem inteligentnym chłopcem, mógłbym więc uchodzić za inteligenta, ale nie chcę.
ŁP: Miłosz o Kisielewskim powiedział, że „z przekory uczynił zasadę myślenia”. U pana jest chyba podobnie – jeżeli coś jest na kontrze, to jest dobre.
To mnie pan dotknął. Nie żebym się obraził, ale to po prostu nieprawda. Mógłbym być skandalistą za wszelką cenę, zawsze przeciw; pisać, że papież jest idiotą, też bym umiał, ale to nie jest publicystyka, tylko żenująca lanserka. A ja w gruncie rzeczy jestem człowiekiem bardzo serio. Większość moich tekstów jest pisana poważnie. Ironia, którą się czasami posługuję, jest czytelnym kostiumem, który wszyscy, mam nadzieję, rozumieją.
ŁP: To wygodne.
Dlaczego?
ŁP: Bo kiedy popełni pan błąd, powie głupstwo, może pan zawsze uciec w rolę błazna i powiedzieć – żartowałem.
Bzdura. Wszystkie głupstwa, które popełniłem, biorę na klatę. A jeśli mówimy o moich poglądach, to mogę je spokojnie wyłożyć i nie muszę się kryć za maską ironisty.
TS: Poważnie zaczynał pan pisać w „Życiu” Tomasza Wołka. Przyszedł pan tam, mając już ukształtowane prawicowe poglądy?
A co to znaczy „prawicowe poglądy”?
ŁP i TS: To od pana chcemy się tego dowiedzieć!
Nie wiem do końca, co to znaczy „prawicowy”. Mam poglądy, które można określać jako „konserwatywne”, „liberalne”. Natomiast odmawiam określenia się na osi lewica–prawica. Bo czym w Polsce jest „prawica”? No chyba, że chcecie powiedzieć, że już wtedy byłem pisowcem, chociaż nie było jeszcze PiS-u. To sobie mówcie.
ŁP: Nieprzypadkowo w „Życiu” zebrali się tacy dziennikarze jak Bronisław Wildstein, Piotr Zaremba, Cezary Michalski czy Robert Krasowski.
A także Igor Janke, Jerzy Morawski, Grzegorz Sroczyński, Mariusz Burchart, Piotr Pytlakowski, czyli ludzie, którzy dziś robią inne rzeczy lub pracują w „Wyborczej” i „Polityce”. „Życie” było po prostu dobrą gazetą. Znałem tych ludzi, znałem ich światopogląd. Nazywanie ich „prawicowcami” jest absurdalne, więcej – jest dowodem na kalectwo intelektualne. „Życie” było gazetą, którą przepełniał antykomunizm. Jeśli antykomunizm jest wyłącznie cechą rozumowania prawicy, to ja się poddaję, bo to jest myślenie prymitywne i plemienne, którego staram się unikać.
TS: Mówi się, że na prawicy „gdzie dwóch publicystów, tam trzy gazety”. Często wybuchają między nimi spory, ale kadry się wymieniają. Dziś pism uznawanych za prawicowe też jest kilka. Mamy „W Sieci”, „Do Rzeczy”, „Gazetę Polską”. Czy te podziały to tylko animozje towarzyskie, czy są one oparte na różnicach ideowych?
Cały wywiad na kulturaliberalna.pl
Robert Mazurek - dziennikarz i publicysta, na przestrzeni lat związany m.in. z „Frondą”, „Życiem” i „Wprost”. W latach 2006–2009 zamieszczał felietony i cotygodniowe wywiady „Rozmowa Mazurka” w „Dzienniku”. Od września 2009 r. przeniósł je do „Rzeczpospolitej”. Wspólnie z Igorem Zalewskim od 1998 r. prowadzi rubrykę satyryczną „Z życia koalicji, z życia opozycji”, obecnie publikowaną na łamach tygodnika „W Sieci”.
Łukasz Pawłowski - z wykształcenia psycholog i socjolog. Sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”, pisze o polskim i amerykańskim życiu politycznym.
Tomasz Sawczuk - członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
Inne tematy w dziale Polityka