O nierównościach społecznych, wyzwaniach stojących przed polską gospodarką, powrocie do polityki i skutkach transformacji ustrojowej ćwierć wieku po jej rozpoczęciu opowiada pierwszy minister finansów III RP.
Jarosław Kuisz: Ćwierć wieku po transformacji kolejne osoby zaangażowane w przemiany ustrojowe bardzo krytycznie oceniają podjęte wówczas decyzje. Marcin Król mówi wprost, że 25 lat temu on i jego koledzy „byli głupi”. Ba, zastanawiając się nad dorobkiem polskich przemian, pyta, czy będziemy wisieli na latarniach. Podobne głosy słyszymy coraz częściej.
Leszek Balcerowicz: Na jakiej podstawie twierdzicie panowie, że coraz częściej? Na słuch? Nie można uogólniać na podstawie głośnych wypowiedzi.
JK: Gołym okiem widać, że ostra krytyka transformacji cieszy się popularnością w internecie, szczególnie wśród młodych Polaków. A jak pan odbiera to „bicie się w piersi” za transformację?
Antyliberalna młodzieżówka „Gazety Wyborczej” przesłuchuje ludzi uchodzących za liberałów w konwencji skruszonych gangsterów. To nie ma nic wspólnego z racjonalną oceną tego, co w Polsce stało się w ciągu ostatnich 25 lat.
JK: Dlaczego krytyczne oceny są nieuprawnione?
Co to znaczy „uprawnione”? Prawnie – oczywiście, ale przecież nie każda ocena jest uzasadniona na gruncie empirycznym i ogólnym. Racjonalna ocena opiera się na sensownych porównaniach. Weźmy pod uwagę warunki wyjściowe, zestawmy z warunkami panującymi w podobnych krajach, a następnie porównajmy wyniki. Na przykład Ukraina w 1989 r. miała podobny dochód na mieszkańca co Polska. Dziś ten wskaźnik na Ukrainie jest ponad trzy razy niższy niż u nas. Także w porównaniu z innymi krajami byłego bloku wypadamy korzystnie, jeśli chodzi o wzrost gospodarki. Jak to wyjaśnić? Albo korzystniejszymi w Polsce warunkami wyjściowymi, albo różnicami w sposobie prowadzenia polityki. To pierwsze wytłumaczenie jest nieprawdziwe, pozostaje więc to drugie.
Łukasz Pawłowski: Większość krytyków nie neguje kierunku reform, ale zwraca uwagę, że można je było wprowadzać wolniej, tym samym łagodząc ich skutki.
To są zupełnie gołosłowne twierdzenia, sprzeczne z doświadczeniem. Kraje, które wolniej wychodziły z hiperinflacji czy z socjalizmu, znalazły się w dużo trudniejszej sytuacji niż te, które to robiły szybciej. Przeprowadzono już wiele badań na ten temat, które pokazują, że zwłoka we wprowadzaniu reform była społecznie kosztowna. Nie tylko nie rozwiązywała zastanych problemów, ale je pogłębiała. Odkładanie terapii nie leczy choroby.
Program, który miał dać krajowi wzrost na dłuższą metę, musiał usuwać główne przeszkody wynikające z „dziedzictwa” poprzedniego ustroju. A co było jego istotą? Ograniczenie własności prywatnej, czyli dominacja własności państwowej, zawsze podatnej na wpływy polityczne. Należało więc odpolitycznić gospodarkę przez zwiększenie udziału sektora prywatnego, a jednocześnie wprowadzić konkurencję i zahamować galopującą inflację. Te zmiany poprawiły warunki życia wielu milionów ludzi, co potwierdzono badaniami empirycznymi. Nie tylko w Polsce, ale wszędzie, gdzie było to robione. W żadnej sensownej ocenie polskich przemian nie można pominąć miar wzrostu gospodarki, niezależnie od tego, jak wielu pięknoduchów się nad tym pastwi.
JK: Głosy krytyczne nie są chyba jednak dla pana żadnym zaskoczeniem. Jeden z wykładów wygłoszonych w 2001 roku w Stanach Zjednoczonych zakończył pan puentą: „Nawet najbardziej udane reformy przynoszą rozczarowanie. I to w sposób nieunikniony”.
Teza przeciwna, mówiąca że nikt nie będzie rozczarowany reformami, jest absurdalna empirycznie. Po pierwsze dlatego, że w kategoriach względnych – niekoniecznie absolutnych – niektórzy ludzie zawsze na reformach stracą, choćby ci zajmujący wysokie stanowiska w aparacie partyjnym. Nie o takich ludzi jednak przede wszystkim chodzi. W socjalizmie pewne grupy zawodowe były uprzywilejowane płacowo. Jakie? Między innymi odpowiedzialne za wydobycie surowców energetycznych, łącznie z węglem. Dlaczego? Bo tylko w takiej dziedzinie kraj socjalistyczny, taki jak Polska, mógł konkurować z innymi. Uwolnienie gospodarki doprowadziło do zmian w hierarchii płacy i prestiżu: w górę poszli księgowi, informatycy, inżynierowie, a w dół – relatywnie – górnicy. Generalnie wzrosła ekonomiczna wartość wyższego wykształcenia.
ŁP: Ludzi rozczarowanych skutkami transformacji znajdziemy jednak nie tylko wśród górników i byłych członków nomenklatury…
Ależ oczywiście, to nic zaskakującego, zwłaszcza jeśli mówimy o wypowiedziach. Sytuację w kraju ocenia się nie tylko w oparciu o własne doświadczenie, ale również na podstawie doniesień medialnych. Przemiana ustrojowa doprowadziła do wyzwolenia środków masowego przekazu. Dobrze, że tak się stało, ale pamiętajmy, że inna była logika działania mediów skrępowanych, a inna mediów wolnych. Media w czasach PRL pokazywały rzeczywistość kraju w różowym świetle. Wszelkie negatywne zjawiska albo ignorowano, albo – jeśli nie dało się ich zignorować – uznawano za wypaczenie socjalizmu, nie zaś jego skutek. Nowo powstałe wolne media z natury rzeczy koncentrowały się na negatywnych zjawiskach w nowej rzeczywistości. Do ludzi trafiały liczne krytyczne przekazy nie na temat socjalizmu, ale tego, co się stało po jego upadku. Trudno się dziwić, że wielu Polaków wyrobiło sobie niekorzystne zdanie o skutkach przemian. Ja nie krytykuję wolnych mediów, mówię tylko o skutkach ich pozytywnej przemiany. Ale zapytajmy, ilu ludzi chciałoby się cofnąć do świata kolejek i szarości socjalizmu.
JK: A co tymi grupami, które wskazuje się jako najbardziej poszkodowane i umieszcza na samym szczycie „narracji krytycznej”, czyli na przykład byłymi pracownikami PGR-ów?
Wiedziałem…
JK: Nie mogliśmy o to nie zapytać.
No jasne, owczy pęd jest obowiązkowy. Krytycy podający przykład PGR-ów nie dokonują żadnych racjonalnych porównań. Niektórzy dają do zrozumienia, że skoro upadły PGR-y, cały program reform był zły. Stąd już tylko krok do wniosku, że wszelkie zmiany, jeśli mają jakieś negatywne skutki, nie powinny być wprowadzane. Ale czy istniał kiedykolwiek plan reform całkiem pozbawiony efektów ubocznych?
JK: To nie zmienia faktu, że PGR-y są dziś przedstawiane jako „krwawe ofiary transformacji”.
Ale dlaczego autorzy tego rodzaju komentarzy poprzestają na deklarowanej empatii wobec pracowników PGR-ów, a nie np. pracowników koksowni, które szczęśliwie także upadły i nie zatruwają już środowiska? Dlaczego nie ubolewa się nad tym, że 25 lat temu polska gospodarka zatrudniała 400 tys. górników, a dziś zatrudnia 100 tys. – nawiasem mówiąc, wciąż za dużo? Dlaczego nie rozdziera się szat nad podobnym spadkiem liczby kolejarzy?
ŁP: Pewnie dlatego, że to przede wszystkim w byłych PGR-ach bieda przechodzi z pokolenia na pokolenie…
Nikt, proszę pana, wedle mojej wiedzy, nie pokazał i nie porównał w sposób rzetelny, co się działo z dziećmi z PGR-ów w czasach PRL-u i potem. Sprawa Państwowych Gospodarstw Rolnych to chwyt retoryczny mający dowodzić, że transformacja była okrutna. To taka intelektualna i moralna tandeta. Tymczasem przekształcenia PGR-ów to przykład udanej transformacji, która jednakże, jako transformacja właśnie, nie mogła utrzymać dawnego stanu zatrudnienia. Nie mogliśmy utrzymać go także w górnictwie czy na kolei, chyba że chcielibyśmy zakonserwować socjalizm. Ponadto Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa dużo pieniędzy przeznaczyła na stypendia dla dzieci pracowników PGR-ów.
ŁP: Rozczarowanie kapitalizmem ma jednak realne konsekwencje. W książce „Klęska Solidarności” David Ost dowodzi, że elity solidarnościowe nie potrafiły wytłumaczyć Polakom charakteru transformacji i związanych z tym procesem kosztów. Skutkiem tego, wielu wyborców ugrupowań liberalnych oraz lewicowych odpłynęło w kierunku populistów, którzy zyskali popularność dzięki zagospodarowaniu społecznego gniewu.
*Profesor Leszek Balcerowicz będzie gościem konferencji „Stara wolność, nowa wolność. Bilans III RP w 25. urodziny”, która odbędzie się 12 września w Bibliotece UW. Szczegóły wydarzenia TUTAJ
Leszek Balcerowicz
ekonomista, wicepremier i minister finansów w rządach Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jerzego Buzka. W latach 2001-2007 prezes Narodowego Banku Polskiego. Od września 2007 r. Przewodniczący Rady Forum Obywatelskiego Rozwoju. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka „Trzeba się bić” (Czerwone i Czarne, 2014).
Jarosław Kuisz
redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
Łukasz Pawłowski
sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.
Inne tematy w dziale Polityka