Kultura Liberalna Kultura Liberalna
179
BLOG

Nie ma polskiej Watergate

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 Równo 40 lat temu, 9 sierpnia 1974 r., Richard Nixon jako jedyny w historii prezydent Stanów Zjednoczonych zrezygnował z pełnienia urzędu. Tym samym afera Watergate, najsłynniejszy skandal polityczny świata, osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Konsekwencje społeczne i kulturowe wywiera jednak do dziś. Jedną z najbardziej irytujących jest bezmyślne dodawanie przyrostka „-gate” do każdej awantury politycznej. Także w Polsce.

Nad Wisłą mieliśmy więc już między innymi „Rywingate” „Begergate”, a ostatnio „Tuskgate”. Każda z afer miała wstrząsnąć rodzimą sceną polityczną na miarę amerykańskiego pierwowzoru, lecz do tej pory nic takiego się nie stało. I trudno się dziwić. Watergate była bowiem zbiorem różnego rodzaju nadużyć o bezprecedensowej skali, angażujących najważniejsze osoby w najpotężniejszym państwie świata. Ich wyjaśnianie trwało ponad dwa lata i – wbrew popkulturowym przekazom – nie było dziełem jedynie dwóch bohaterskich reporterów „Washington Post”, Boba Woodwarda i Carla Bernsteina. Prace nad rozpracowaniem skandalu angażowały tysiące ludzi i dziesiątki instytucji, w tym Izbę Reprezentantów, Senat i Sąd Najwyższy. Nawet ten wysiłek nie doprowadziłby jednak do upadku prezydenta, gdyby w sprawę nie był zaangażowany największy wróg Richarda Nixona. On sam.

Największy sukces i najmniejsza porażka

Choć wypoczywający wówczas na Florydzie Nixon nie zdawał sobie z tego sprawy, jego upadek zaczął się dokładnie 17 czerwca 1972 r., kiedy to strażnik nocny w kompleksie budynków Watergate w Waszyngtonie natknął się na pięciu włamywaczy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że z miejsca wykluczono rabunkowe motywy włamania. Zamiast łomów i worków na kosztowności mężczyźni mieli bowiem przy sobie sprzęt do zakładania instalacji podsłuchowej, a schwytano ich w siedzibie Partii Demokratycznej. Opozycyjne wobec urzędującego prezydenta ugrupowanie powoli zwierało szyki przed listopadowymi wyborami prezydenckimi. Z marnym skutkiem. Ostatecznie kandydat Demokratów, George McGovern, poniósł największą w amerykańskiej historii klęskę. Zwyciężył tylko w jednym stanie, a w skali kraju uzyskał niemal 18 milionów głosów mniej niż urzędujący prezydent.

Jednak w czerwcu 1972 r. Nixon jeszcze nie wiedział, że tak może się stać. Nie wiedział nawet, kto będzie jego przeciwnikiem i bardzo obawiał się jesiennej batalii. Miał zresztą ku temu powody. W poprzednich wyborach zdobył zaledwie kilkaset tysięcy głosów więcej niż jego rywal i prawdopodobnie przegrałby, gdyby nie start trzeciego, niezależnego kandydata, który odebrał część głosów Partii Demokratycznej. Poza tym Nixon w swej długiej karierze politycznej przegrywał już z Demokratami wielokrotnie. Najboleśniejszą z tych porażek była oczywiście ta odniesiona w walce o Biały Dom z Johnem Kennedym w roku 1960. Najboleśniejszą nie tylko ze względu na stawkę, ale i jej minimalny rozmiar. Na Nixona, wówczas już doświadczonego polityka, dwukrotnego wiceprezydenta w administracji Dwighta Eisenhowera zagłosowało zaledwie 100 tysięcy Amerykanów mniej, czyli 0,1 proc. głosujących!

Przyczyn tamtego niepowodzenia upatrywano w wielu źródłach, najczęściej odwołując się jednak do słynnej debaty telewizyjnej, w której zmęczony i niedogolony Nixon wypadł znacznie gorzej niż pełen świeżości i – co tu dużo mówić – przystojniejszy Kennedy. Ponadto, choć Republikanin był od swego konkurenta starszy o zaledwie cztery lata, widziano w nim przedstawiciela establishmentu, zaś Kennedy stał się symbolem nowego pokolenia w amerykańskiej polityce.

Sam Nixon nigdy się z tej porażki nie otrząsnął, uznając ją za niesprawiedliwy triumf bogatego panicza ze Wschodniego Wybrzeża nad biednym chłopakiem urodzonym na kalifornijskiej wsi. (o społecznym pochodzeniu obu polityków ciekawie pisał na łamach„Kultury Liberalnej” Łukasz Jasina).

Wydawało się, że były wiceprezydent już się nie podniesie. Tym bardziej, że dwa lata później wystartował w wyborach na gubernatora Kalifornii i… znów przegrał. Na konferencji prasowej 49-letni wówczas polityk ogłosił, że na zawsze wycofuje się z życia publicznego, jednocześnie obarczając winą za swoją porażkę rzekomo nieżyczliwe mu media. „Nie będziecie już mogli poniewierać Nixona”, rzucił reporterom na pożegnanie. Stronniczość mediów – obok niechęci do Kennedych – była kolejną z jego obsesji. Kiedy już jako prezydent tworzył wraz ze współpracownikami „listę wrogów” – ludzi, którym państwowe służby zakładały nielegalne podsłuchy, a urząd skarbowy z wyjątkową gorliwością sprawdzał ich zeznania podatkowe – prócz polityków znaleźli się na niej przede wszystkim dziennikarze.

Szczwany Rysio w Białym Domu

Jak to się stało, że pokonany i skończony w 1962 roku polityk zaledwie pięć lat później wprowadził się do Białego Domu?

Czytaj dalej na stronie "Kultury Liberalnej"

 

 Łukasz Pawłowski, publicysta, z wykształcenia psycholog i socjolog, pisze o polskim i amerykańskim życiu politycznym.

 

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura