Niezależnie od tego, kto wysłał ABW do siedziby tygodnika „Wprost” postąpił skandalicznie. Przede wszystkim naruszył podstawowe zasady funkcjonowania państwa prawa – nawet do domów podejrzanych bandytów wchodzi się z nakazem sądowym. A przy okazji śmiertelnie zagroził politycznej karierze Donalda Tuska i jego ekipy.
Podobno kiedyś do publicznej wiadomości wyciekła historia polityka, który w biały dzień ukradł samochód, bijąc przy tym właściciela. Dopiero później okazało się, że to nie on ukradł, ale jemu ukradziono i nie on pobił, ale jego pobito. Ludzie zapamiętali jednak z tej historii jedno – mężczyzna był zamieszany w kradzież samochodu.
Ta anegdota dobrze ilustruje położenie, w jakim znalazł się premier Tusk. Nieważne już, kto podjął decyzję o wysłaniu służb do redakcji „Wprost”, nieważne czy nagrane rozmowy odbywały się za wiedzą premiera czy bez niej, nieważne nawet, co ujawnią kolejne nagrania – błoto już się do Tuska przykleiło i trudno je będzie zmyć.
To dlatego kolejne dni będą prawdziwym wyzwaniem dla szefa rządu i jego doradców politycznych, którzy spróbują przekonać nas do swojej wizji rzeczywistości. Do wyboru mają kilka scenariuszy, ale żaden nie daje gwarancji powodzenia.
To my jesteśmy ofiarą!
Mogą powiedzieć rządowi urzędnicy, jak to zresztą zrobili już wielokrotnie od czasu ujawnienia nagranej rozmowy ministra Sienkiewicza i prezesa Belki. Donald Tusk ogłosił, że doszło do „próby zamachu stanu”, a Bartłomiej Sienkiewicz zapowiedział ostatnią krucjatę przed zakończeniem kariery politycznej, zmierzającą do schwytania autora podsłuchów.
Ta próba odwrócenia uwagi mediów od początku była mało wiarygodna. Bo skoro – jak twierdzili na samym początku Sienkiewicz i Marek Belka – ich spotkanie miało charakter prywatny, a więc w restauracji siedzieli jako zwykli obywatele, dlaczego nagranie ich „luźnej rozmowy” tak bardzo oburzyło szefa rządu? Czy to oznacza, że Donald Tusk będzie z równą energią bronił prywatności każdego Polaka? Trudno oczekiwać tego od władzy, która do ochrony prywatności jak dotychczas przywiązywała niewielką wagę. Oto pierwsze przykłady z brzegu – z podpisania ustawy ACTA zrezygnowano dopiero po masowych protestach, a wszechobecny monitoring uliczny do tej pory funkcjonuje bez jasnych regulacji prawnych. Okazuje się, że prywatność prywatności nierówna.
Odpowiedź rządu w pierwszych chwilach kryzysu była więc rażąco niespójna. Z jednej strony usiłowano bagatelizować sprawę, mówiąc o nagraniu niezobowiązującej pogawędki, by zaraz później oskarżyć siły zewnętrzne o próbę dokonania politycznego przewrotu. Wybierając tę drugą narrację premier popełniał jednak błąd i wystrzelił z armaty do muchy. Rozmowa Sienkiewicza z Belką mogła wielu oburzyć, ale nie była dla przetrwania rządu śmiertelnie groźna. Chyba, że premier wie, co znajduje się na kolejnych nagraniach i chciał zapobiec ich ujawnieniu. To jednak tylko domysły. Fakty są takie, że strategia oskarżenia podsłuchujących, której skutkiem było wysłanie ABW do redakcji „Wprost”, miała efekt odwrotny od zamierzonego. Rządowi na gwałt potrzebna jest więc inna narracja.
Kto na tym zyska?
Takie pytanie będą z pewnością głośno zadawać stronnicy rządu, by zaraz potem wskazać na potencjalnych beneficjentów – PiS, radykalną prawicę czy wreszcie Rosję.
Kłopot w tym, że emocjonalny szantaż powrotem do władzy PiS-u jest coraz mniej skuteczny. Po pierwsze, dlatego że rządów tej partii wielu wyborców po prostu już nie pamięta. Po drugie, PiS od dłuższego czasu nie wciąga na maszt sztandarów smoleńskich, co zawsze zmniejsza społeczną niechęć do tego ugrupowania. Po trzecie, PO straciła wiarygodność jako ugrupowanie antypisowskie po tym jak część jej posłów zagłosowała przeciw odebraniu immunitetu poselskiego Mariuszowi Kamińskiemu – byłemu szefowi CBA i postaci przez lata przedstawianej jako ikona błędów i wypaczeń okresu rządów PiS. Wreszcie, po czwarte, poszukując tajnych sił, które doprowadziły do kryzysu rządu i które na tym kryzysie korzystają, PO osuwa się w retorykę stricte pisowską, dotychczas konsekwentnie wyśmiewaną.
Dotychczas były jednak inne czasy – może jednak powiedzieć premier Tusk – a dziś zapanował w Polsce…
Stan wyjątkowy
Retoryka nadejścia politycznego stanu wyjątkowego – wymagającego podjęcia przez rząd działań zdecydowanych, wykraczających poza standardowe uprawnienia – to jedno z najczęstszych uzasadnień, na które powołują się politycy oskarżani o przekroczenie kompetencji. Amerykański prezydent George W. Bush tłumaczył atak na Irak czy otwarcie więzienia w Guantanamo właśnie wyższą koniecznością wojny z terrorem. Viktor Orbán wprowadza zmiany konstytucyjne zwiększające jego władzę, mówiąc o konieczności odciągnięcia Węgier znad rzekomej przepaści, nad jaką się znalazły. Leszek Miller twierdzi, że ośrodek CIA w Starych Kiejkutach mógł powstać właśnie ze względu na szczególne okoliczności, w jakich znalazła się Polska jako sojusznik USA w wojnie z terrorem itd.
Dziś o pokusie sięgania do terminologii „stanu wyjątkowego” może decydować konflikt na Ukrainie, wynikające stąd zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego Polski, a także – jak twierdzą niektórzy politycy PO – chęć storpedowania przez kogoś projektu unii energetycznej, do którego Polska chce skłonić Unię Europejską. W takich warunkach – może przekonywać Tusk – polski rząd musi zachować jedność i siłę. I, jeśli to konieczne, podporządkować inne wartości obowiązkowi opanowania sytuacji.
Ta strategia miewa dla rządzących niewątpliwe zalety. To oni decydują o tym kiedy stan wyjątkowy się zacznie i jak długo potrwa. Pytani o przyczyny decydujące o jego „wyjątkowości” mogą zawsze zasłonić się tajemnicą i bezpieczeństwem państwa, a tym samym przedłużać ów stan w zależności od potrzeb. Minusem jest oczywiście fakt, że to strategia doskonale wszystkim znana i nieraz stosowana także przez tych polityków, z którymi nasz premier, miejmy nadzieję, nie chciałby naśladować – jak choćby wspomniany Viktor Orbàn. W tych warunkach rozsądnym wyjściem dla rządu może być rozwiązanie z pozoru najprostsze, a mianowicie…
Cały tekst mogą Państwo przeczytać
TUTAJ
Łukasz Pawłowski - sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”. Pisze o polskim i amerykańskim życiu politycznym.
Inne tematy w dziale Polityka