O tym, jak powinniśmy oceniać ostatnie dwie i pół dekady polskiej historii, czego obawiano się w roku ’89 i jakie nastroje społeczne wówczas panowały. Wreszcie ‒ czy dla obranej drogi modernizacji istniała alternatywa? W debacie „Kultury Liberalnej” rozmawiają Aleksander Smolar i Padraic Kenney.
Łukasz Pawłowski: Po 25 latach od wyborów czerwcowych dominują dwie narracje na temat polskiej transformacji. Jedna z nich mówi, że był to najlepszy okres w całej historii Polski. Druga zwraca uwagę na jej koszty społeczne, które rzekomo doprowadziły do patologicznego indywidualizmu i zerwania resztek poczucia wspólnotowości. Czy to usprawiedliwiona krytyka?
Aleksander Smolar: To nie jest ani pierwszy, ani jedyny sposób krytyki III RP. Wcześniej krytyki te przyjmowały inne formy, a najistotniejszą była prawicowo-radykalna, która występowała przeciwko ewolucyjnemu przechodzeniu od PRL-u do III RP, czyli przeciwko dziedzictwu Okrągłego Stołu. Jej zwolennicy opowiadali się za lustracją i za dekomunizacją, ale to podejście skompromitowało się wraz z końcem rządów PiS-u. Taka forma krytyki ustrojowej nie była zresztą obecna jedynie w Polsce. József Antall, pierwszy postkomunistyczny premier Węgier, prawdziwy konserwatysta, oskarżany o nie dość radykalne zerwanie z dawnym porządkiem i jego ludźmi, odpowiedział: „Jak chcecie mieć rewolucję, to trzeba było zrobić rewolucję”.
ŁP: Krytykę III RP prowadzoną przez Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków PiS-u łatwo było oddalić, ponieważ jej autorzy pełnili najważniejsze funkcje państwowe zaraz po 1989 r. Krytykowali więc system, który współtworzyli, choć nie chcieli się do tego przyznać. Obecnie wchodzi na scenę nowe pokolenie krytyków, którzy na tworzenie nowego porządku nie mieli żadnego wpływu. Z kolei starsi – jak Marcin Król czy Jacek Żakowski – otwarcie przyznają, że popełnili błędy. Jakie są przyczyny tej zmiany?
Padraic Kenney: Nie ma nic dziwnego w tym, że tak radykalna przemiana ustrojowa jest poddawana ostrej krytyce. Żadna rewolucja nie jest do końca udana. Ludzie mają najrozmaitsze wyobrażenia nowego porządku i ogromne, często utopijne oczekiwania. Oczywiście z upływem czasu musi się zmieniać także charakter tej krytyki, bo w każdej chwili – po 5, 10, 15 latach– widzimy transformację z innej perspektywy. Krytyka zawsze towarzyszy rewolucji. Gdyby jej nie było, nie byłbym pewien, że zmiana naprawdę nastąpiła.
ŁP: Jeden z argumentów krytycznych mówi, że była to nie rewolucja społeczna, ale rewolucja elit. Aleksander Smolar w wywiadzie dla tygodnika „Polityka” sprzed 5 lat mówił, że transformację przeprowadziła wąska grupa, która negocjowała przy Okrągłym Stole, a później wynegocjowane zmiany odgórnie wprowadzała w życie.
AS: To była rewolucja elit w tym sensie, że jej projekt przygotowano odgórnie, a w dodatku stał on w sprzeczności z całą tradycją Solidarności. Reformy ekonomiczne przy Okrągłym Stole negocjował Ryszard Bugaj, człowiek o poglądach lewicowych. Ale wynegocjowane tam ustalenia były niemożliwe do wprowadzenia w życie. Jerzy Osiatyński – mimo swoich sympatii lewicowych – również zdawał sobie sprawę, że były to postulaty absurdalne z punktu widzenia gospodarczego. Wypowiedział wówczas zdanie, które utkwiło mi w pamięci: „poświęciliśmy ekonomię na rzecz polityki”.
ŁP: Po powołaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza na ministra finansów z ustaleń okrągłostołowych nie zostało wiele.
AS: Ekipa Balcerowicza przyszła z bardzo radykalnym programem, który dla społeczeństwa okazał się szokiem. Jerzy Szacki napisał później w jednym z artykułów, że rewolucja robotników stała się w istocie rewolucją potencjalnych właścicieli kapitału. Z drugiej strony warto pamiętać, że początkowo działania rządu cieszyły się poparciem społeczeństwa.
ŁP: Jacek Żakowski przypomina, że to poparcie trwało mniej więcej trzy miesiące, bo o tyle poprosił rząd. Społeczeństwo zacisnęło zęby, ale kiedy wreszcie chciało złapać oddech, okazało się, że nadal nie ma czym oddychać. Nastroje sięgnęły dna.
Inne tematy w dziale Polityka