Katastrofa kutra u wybrzeży włoskiej wyspy Lampedusa i śmierć kilkuset osób, poszukujących lepszego życia na terenie Unii Europejskiej, przyciągnęła uwagę polityków i opinii publicznej. Wstydliwego dla Europy problemu nie dało się pominąć milczeniem, choć wcześniej papież Franciszek udał się na Lampedusę i apelował o solidarność z imigrantami. Tym razem wyspę, która zyskała złą sławę, odwiedzili szef Komisji Europejskiej, Jose Manuel Barroso wraz z premierem Włoch Enrico Lettą. Jednak tragedie na mniejszą skalę w zasadzie zdarzają się codziennie. Dzień w dzień na granicach Wspólnoty zatrzymanych zostaje średnio prawie trzystu nielegalnych imigrantów. Niemal wszyscy wejścia na Stary Kontynent poszukują na jego południowej granicy – uciekają przed wojną, prześladowaniami i biedą do miejsca, które wielu wciąż kojarzy się z niewyobrażalnym dobrobytem. Sytuacja nie zmienia się od lat, a kolejne wstrząsy w „rozwijających się” państwach Afryki i Azji popychają w kierunku Europy nowe fale migrantów, którzy po przybyciu na miejsce stają się niechcianymi „Obcymi”.
Co intrygujące, po tragedii na Lampedusie we francuskiej i włoskiej prasie pojawił się pomysł, by to właśnie włoską wysepkę nominować do Pokojowej Nagrody Nobla w 2014 roku. Brzmi niedorzecznie? Jeszcze większym absurdem, jest fakt, że ów skrawek lądu, u wybrzeży którego codziennie wyławia się nowych imigrantów, należy do organizacji, która pokojowego Nobla już dostała. Uhonorowana za promocję pokoju i dobrobytu w swoim gronie, europejska Wspólnota nie potrafi poradzić sobie z nędzą obecną u jej bram. Europie brakuje pomysłu na spójną politykę imigracyjną, w rzeczywistości każde państwo stara się rozwiązywać problem na własną rękę, a jednym rozwiązaniem zdaje się dalsze uszczelnianie granic i… uczczenie kolejnych ofiar.
Dobrego przykładu owej politycznej schizofrenii dostarcza w swoim tekście na łamach "Kultury Liberalnej" etyk Paweł Łuków, analizując decyzje podjęte przez unijne władze po tragedii na Lampedusie. Ofiary katastrofy otrzymały pośmiertnie włoskie obywatelstwo, lecz wobec tych, którzy przeżyli, wszczęto śledztwo. „Żyjemy w świecie gigantycznych nierówności ekonomicznych. Sytuacja na Lampedusie to nie tyle etyczny kryzys Europy, co wstyd dla całego bogatego świata. Stawia nas przed pytaniem, czy jesteśmy gotowi ponosić koszty wiary we własne ideały?”.
W równie zdecydowanym tonie wypowiada brytyjski reporter Ed Vulliamy, wieloletni korespondent w Rzymie i laureat nagrody im. Kapuścińskiego za reportaż o przestępczości na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Zdaniem Vulliamy’ego wypadek na Lampedusie jest tylko częścią większej katastrofy rozgrywającej się na całym świecie i wynikającej z ogromnych nierówności ekonomicznych, dramatycznie różnicujących szanse życiowe ludzi zależnie od miejsca ich urodzenia. Przyczyny skłaniające ludzi do ucieczki z własnego kraju są na całym świecie bardzo podobne, twierdzi Vulliamy. „Warunki ich życia są tak straszne, że gotowi są ryzykować życie własne i swoich rodzin po to, by – w przypadku Meksykanów – zbierać owoce gdzieś w Kalifornii czy – w przypadku biedaków przybywających do Lampedusy – czyścić toalety w Rzymie, Neapolu lub Paryżu”.
Wina nie leży jednak wyłącznie po stronie Europy, a Stary Kontynent nie ponosi odpowiedzialności za każdy upadły rząd, za każdą wojnę domową i za każdą zrujnowaną gospodarkę. Z drugiej strony rozwiązaniem problemu nie może być zamknięcie się w coraz szczelniejszej twierdzy. Potrzebujemy spójnej polityki akceptowanej i realizowanej przez wszystkie państwa członkowskie, nawet te, których problem nielegalnych migracji wciąż dotyczy jedynie w niewielkim stopniu. „Koordynacja polityk musi opierać się na współpracy państw europejskich z afrykańskimi – obecnie jest to niemożliwe, bo nawet w samej Europie brak konsensusu w sprawie polityki migracyjnej”, twierdzi w rozmowie z Błażejem Popławskim nigeryjski politolog Emmy Godwin Irobi. Czy na przykład Polacy byliby gotowi przyjąć część imigrantów trafiających do południowych krajów kontynentu, a tym samym zgodzić się na „sprawiedliwy podział” tych ludzi między wszystkie kraje Wspólnoty? Taki pomysł pojawił się po wypadku na Lampedusie.
O kim jednak mówimy? Czy da się stworzyć portret „typowego imigranta”? Ewa Moncure, rzeczniczka Frontexu, unijnej agencji odpowiedzialnej za kontrolę granic, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim przekonuje, że to niemożliwe. „Tunezyjczycy, którzy przypływali do Europy w 2011 r., byli to przede wszystkim młodzi mężczyźni, między 20 a 40 rokiem życia. To ludzie ze średnim poziomem wykształcenia – pracownicy hoteli, mechanicy samochodowi – którzy stracili pracę i nie mieli szans na znalezienie innej. Z Somalii i Erytrei przyjeżdża z kolei wiele kobiet i małych dzieci, a z Syrii emigrują całe rodziny, osoby nierzadko dobrze wykształcone, które po prostu uciekają przed wojną”.
Te fakty podważają tezę, jakoby na nielegalną imigrację decydowali się wyłącznie ludzie najbiedniejsi i niewykształceni, którzy – jak twierdzą zwolennicy radykalnego zaostrzenia kontroli granicznej – będą dla europejskiej gospodarki poważnym ciężarem. Jeśli jednak do zmiany polityki migracyjnej nie przekonują nas argumenty moralne, czy trafi do nas pogląd, że przyjęcie emigrantów może się nam po prostu opłacać?
Cały numer poświęcony europejskej polityce imigracyjnej na www.kulturaliberalna.pl
Inne tematy w dziale Polityka