Obecny kryzys polskiej polityki wewnętrznej wywołany jest przez obecność psychologicznych problemów polityków w samej polityce. Niestety obywatele zostali wciągnięci nie w klasyczną grę polityczną, ale w ich histerycznie emocjonalną, osobistą potyczkę.
W gruncie rzeczy problem jest głównie techniczny albo lepiej powiedzieć – prawniczy. Dla przeciętnych obywateli, jeżeli prezydent i premier współpracują, sprawy nie ma. Nie jestem konstytucjonalistą, to co poniżej jest zdroworozsądkową opinią zwykłego obywatela o urzędzie prezydenta.
Konstytucja ustawiła problem tak, że poza byciem strażnikiem konstytucji – czyli troszczeniem się o państwo – prezydent, poprzez weto i inicjatywę ustawodawczą, może brać udział w bieżącej polityce. To oczywiście stawiać go może w opozycji do premiera i rządu. Taka konkurencja powoduje, że silną rolę w polityce odgrywać może ambicja i rozbudowane ego.
Obywatele o przekonaniach liberalnych wiedzą, że w polityce najlepiej jest wtedy, gdy ambicje i w ogóle psychologiczne problemy polityków znajdują się poza polityką.
Obecny kryzys polskiej polityki wewnętrznej jest wywołany właśnie przez obecność psychologii w polityce. Kłótnie o samolot do Brukseli itp. miały charakter osobisty. W tych sporach liczyło się rozdęte ego uczestników (zwłaszcza jednego). Obywatele zostali wciągnięci nie w klasyczną grę polityczną, ale w ich histerycznie emocjonalną, osobistą potyczkę. Na takiej płaszczyźnie nie może być porozumienia. Takie emocje schodzą niżej. Również na poziomie obywateli są to starcia ego. Urażenie rozdętej dumy jednego z polityków jest przez jego stronników odbierane równie emocjonalnie, jako naruszenie własnej dumy.
Fakt, że struktura władzy czyni z polityki nie tylko starcie interesów, a nawet ideologii, lecz także wprowadza płaszczyznę psychologiczną (nienawiści, urażonych ambicji) jest czymś bardzo złym. Konstytucja pozwalając prezydentowi wchodzić w kompetencje rządu otwiera szerokie pole do walk ambicjonalnych między politykami.
Drugi problem to odpowiedzialność za poszczególne resorty. Podstawowym kanonem w zarządzaniu jest to, że politykę kadrową prowadzi ten, kto odpowiada za stan poszczególnych działów firmy, a więc nie rada nadzorcza, ale dyrektor. Prezydent nie ponosi odpowiedzialności za stan armii, dyscyplinę, uzbrojenie, szkolenie i inne, ale ma prawo – przez awanse generalskie – mieszać się bezpośrednio do polityki kadrowej odpowiedzialnego z te kwestie ministra. Lech Wałęsa i Lech Kaczyński dali liczne przykłady takiego właśnie mieszania się bez ponoszenia odpowiedzialności. Podobnie rzecz ma się z mianowaniem ambasadorów.
Świetnym przykładem jak zaangażowanie rozdętego ego w politykę może posunąć wykorzystanie uprawnień do granic śmieszności, był sprzeciw Lecha Kaczyńskiego wobec nadania Hannie Gronkiewicz-Waltz francuskiego orderu Legii Honorowej. (Dla wyjaśnienia: w feudalnej Europie książę musiał zgodzić się, by jego wasal włączył się do orderu, którego mistrzem był obcy książę, bo to nakazywało wasalowi bycie lojalnym wobec mistrza i kapituły orderu. Gdyby między książętami doszło do wojny, nie wiadomo, czy miałby wasal stawić się konno i z przybocznymi w drużynie swojego księcia. Najwyraźniej Lech Kaczyński obawiał się, że na wojnę z Francją HGW albo w ogóle nie przyjdzie, albo stawi się na piechotę i bez miecza). Takie uprawnienia jak mianowanie ambasadorów, profesorów i generałów, zgoda na przyjęcie obcych orderów powinny być zachowane – ale mieć charakter czysto symboliczny.
Polska jest państwem prawa, a oznacza to, że wszystkie organa władzy państwowej nie są w pełni suwerenne i podlegają kontroli prawnej. Najważniejszym zadaniem prezydenta jest czuwanie, by tak właśnie było. Prezydent wkracza wtedy, gdy złamana zostaje konstytucja. Ma w zasadzie jeden instrument w takiej sytuacji. czyli zwierzchnictwo sił zbrojnych. Nie jest to bynajmniej bezpośrednie dowództwo. Na szczęście nie mieliśmy w dziejach III RP sytuacji, gdy prezydent musiałby skorzystać ze swojego zwierzchnictwa sił zbrojnych. Prezydent jako ich zwierzchnik może próbować unieważnić rozkazy łamiących konstytucję generałów. W najnowszej historii Europy udało się to konstytucyjnemu królowi Hiszpanii, ale nie udało się konstytucyjnemu królowi Grecji czy polskiemu prezydentowi w 1926 roku.
Czy prezydent powinien wypowiadać się i działać w interesie państwa, czy również w interesie obywateli. Podstawowym problemem jest to, że poza bezpieczeństwem zewnętrznym w zasadzie nie istnieje coś takiego jak jeden wspólny interes obywateli. Parlament jest reprezentacją owej różnorodności interesów idei i wartości. Zatem każda akcja prezydenta wykonana w interesie obywateli jest mieszaniem się do bieżącej polityki, wchodzeniem na teren rządu i parlamentu, musi więc budzić osobiste emocje co w polityce powinno być minimalizowane.
Czy prezydent zwiększa szanse, że państwo będzie państwem prawa? Niewątpliwie w sytuacji kryzysowej tak. Jednak w sytuacji normalnej nie jest potrzebny, wystarczy kontrola parlamentarna i nadzór Trybunału Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego. Możliwość wchodzenia przez prezydenta w bezpośrednią politykę nie tylko może bardzo szkodzić i powodować kryzysy polityczne, ale również jest kosztowne – wymaga bowiem utrzymywania dużej kancelarii.
* Jacek Szymanderski, socjolog, polityk, były poseł na Sejm.
** Tekst ukazał się w dziale "Temat tygodnia", w „Kultura Liberalna” nr 203 (48/2012) z 27 listopada 2012 r.
Inne tematy w dziale Polityka