Trudno jest mi dyskutować o kiczu i o wszystkich projektach rekonstrukcji historycznych razem. Są takie, które mi się podobają, i takie, którą budzą mój niesmak. Dla przykładu płonąca stodoła Rafała Betlejewskiego nie podobała mi się – uważam, że autor gdzieś popełnił błąd i poszedł ze swym przekazem za daleko. Z kolei obóz koncentracyjny wykonany z klocków LEGO nie budzi mojego sprzeciwu, chociaż – nie ukrywam – nie odpowiada mojej wrażliwości estetycznej. Nie to jest jednak najważniejsze. Przy omawianiu tej problematyki kluczowe znaczenie ma dokonanie rozróżnienia na wydarzenia ideowo-artystyczne i rekonstrukcje historyczne. Tych dwóch zjawisk nie wolno ze sobą mylić.
Jestem nieprzejednanym wrogiem rekonstrukcji historycznych, które w okresie letnim mamy okazję obserwować prawie codziennie. Mają one, zdaniem organizatorów, wzbudzać żywe zainteresowanie i przybliżać młodzieży historię. Dla mnie te uzasadnienia brzmią absurdalnie, a same rekonstrukcje uważam za kompletne szmiry. Mam tu na myśli szczególnie rekonstrukcje wydarzeń z historii najnowszej, które wciąż budzą żywe emocje społeczne, a ich odtwarzanie nie może być uznane za zwykłą zabawę.
Typowym przykładem takiego wydarzenia jest Powstanie Warszawskie. Kiedy w słoneczne przedpołudnie na początku sierpnia widzę, jak młodzi ludzie łażą w panterkach po Starym Mieście, przylepiając przypadkowo spotkanym japońskim turystom opaski z Polską Walczącą – to jest to dla mnie ośmieszające, oburza mnie i irytuje. Takie rekonstrukcje sprzedają historię w szalenie uproszczonej i jednoznacznej wersji. Nie można mówić o Powstaniu bez podnoszenia dyskusji o słuszności podjętych decyzji, o zniszczeniu Warszawy i śmierci tak wielu ludzi. Rekonstrukcje tych problemów w ogóle nie dotykają. Tam śliczne sanitariuszki i przystojni chłopcy w mundurach biegają po ulicach, udając, że giną. To wersja historii, która nie pobudza do żadnego myślenia, jest wyłącznie prymityzowanym obrazem, chociaż – o ironio – powszechnie uważa się takie wydarzenia za działalność edukacyjną.
Moim zdaniem, jeśli chcemy kogoś zainteresować historią, musimy się do niego przebić z dramatem tej historii, z jej problemami, a nie tylko z jej zabawową wersją, która tak naprawdę obraża ludzi, którzy wtedy zginęli. Tymczasem w rekonstrukcyjnej fali posunęliśmy się już tak daleko, że pojawiły się pomysły, by inscenizować powstanie w getcie warszawskim. Nie wyobrażam sobie, by można było to wydarzenie przedstawić w sposób niedrastyczny. Dlatego właśnie cały nurt rekonstrukcyjny uważam za absurd. Wyjątkiem są jedynie wydarzenia z odległej przeszłości, jak na przykład bitwa pod Grunwaldem, które nie budzą wielkich społecznych emocji. W takich wypadkach rekonstrukcja rzeczywiście może być tylko nieszkodliwą zabawą w przebieranie.
Kolejnym niezdrowym według mnie zjawiskiem – oprócz rekonstrukcji i forsowania wcześniej przyjętych tez historycznych – jest swego rodzaju nachalność kombatanctwa. Wiem, że starsze pokolenia muszą szukać dróg opowiedzenia o swoich losach młodzieży, jednak nieustanny szantaż, w którym żyjemy, jest nie do zaakceptowania. Przez pięć lat redagowałem dodatek stołeczny Gazety Wyborczej i widzę wyraźnie, że to miasto żyje pod nieustanną presją ze strony kombatantów. Dobrym przykładem jest kłótnia wokół nazwy pewnego skwerku na warszawskim Grochowie. Dzieci ze szkoły i przedszkoli otaczających park w głosowaniu wybrały nazwę Skwerek Berek zaproponowaną przez jednego z przedszkolaków, ale środowiska kombatanckie chciały, aby skwer nosił nazwę jakiegoś batalionu AK. Ostatecznie władze wybrały propozycję dzieci i według mnie postąpiły słusznie. W mieście, które jest jednym wielkim cmentarzem, należy wyznaczyć miejsca zarezerwowane na oddawanie hołdu poległym, ale martyrologią nie można spowijać całej stolicy.
Widać więc, że edukacja historyczna młodego pokolenia może łatwo przekształcić się z jednej strony w wymuszanie i szantaż, a z drugiej w pustą zabawę, która też nie ma żadnego sensu. Nie potrafię powiedzieć, w jaki sposób uniknąć raz na zawsze tych dwóch skrajności – w każdym wypadku należy poszukiwać specyficznego rozwiązania. Musimy przy tym pamiętać, że byliśmy, jesteśmy i będziemy skazani na różne wizje historii. Na jednym krańcu tego kontinuum jest historia martyrologiczna, opowieść o Polsce nieskazitelnej, Polsce gnębionej, Polsce – Chrystusie narodów. Drugim krańcem jest wizja „gombrowiczowsko-mrożkowska”, sarkastyczna, szukająca rozliczeń, próbująca podważyć tradycyjnie historyczne mity. Te dwie narracje zawsze będą się ze sobą zderzały i nie ma w tym nic nadzwyczajnego – naszym zadaniem jest ciągłe poszukiwanie drogi pomiędzy nimi.
* Seweryn Blumsztajn, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, w czasach PRL działacz opozycji antykomunistycznej.
** Tekst ukazał się w nr 134 (31/2011) Kultury Liberalnej z 2 sierpnia 2011 r.
Inne tematy w dziale Kultura