Możemy sobie wyobrazić, jakie byłyby reakcje (nie tylko w Polsce), gdybyśmy zaraz po tragedii wszyscy wiedzieli, że w pobliżu samolotu prezydenta "kręcił się" rosyjski transportowiec Ił-76. Dezinformacja w mediach zrobiła swoje - przeniosła w przyszłość ujawnianie prawdy o katastrofie. Jest to jednoznaczne z osłabieniem rezonansu społecznego i wynikających z tego konsekwencji.
W pierwszych dniach po 10.04 eksperci wskazywali na istotne znaczenie zeznań załogi rosyjskiego samolotu. Nikt jednak nie przypuszczał, że mógł on znajdować się w pobliżu lotniska, gdy nr 101 podchodził do lądowania. Podawana w mediach godzina katastrofy w zasadzie wykluczała hipotetyczny udział Iła w katastrofie. Czy właśnie o to chodziło manipulantom? Czy po to uprawdopodabniali ósmą piećdziesiąt sześć, publikując nawet absurdy?
Kiedy stało się jasne, że Tu-154M nr 101 i Ił-76 mogły znajdować się w tym samym czasie nad Smoleńskiem, natychmiast pojawiła się nowa wersja wydarzeń: udział osób trzecich. Nie mogło być inaczej, bo wcześniej odrzucana hipoteza nabrała raptem rzeczowości.
Z nowej perspektywy "wrzutka" o uderzeniu samolotu w maszt stacji radiolokacyjnej oddalonej o ponad kilometr od lotniska wydaje się być nieprzypadkowa. Moim zdaniem miała ona na celu przesunięcie w czasie i przestrzeni miejsca utraty sterowności samolotu (gdyby znalazł się świadek). Do teraz nie wiem (może ktoś wie?), czy samolot nie był przechylony jeszcze przed uderzeniem w solidne drzewo.
Nigdy nie zabraknie ludzi, którzy twierdzą, że odkryli ostateczną prawdę, uniwersalne rozwiązanie dla wszelkich ludzkich bolączek oraz niezawodny sposób organizacji społeczeństwa.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka