Miałem okazję zobaczyć INLAND EMPIRE jakieś dwa miesiące temu. Jako wieloletni fan Lyncha nastawiłem się na kolejną ucztę dla zmysłów i umysłów. Miałem w pamięci genialny "Mulholland Dr", mój ulubiony film wszechczasów. Jestem gotów wyzwać każdego, kto nie uważa tego filmu za genialny, na pojedynek na gołe klaty.
Po trzech godzinach seansu INLAND EMPIRE wyszedłem z kina z bólem głowy i chciało mi się rzygać. Przede wszystkim to nie jest film do oglądania w kinie. Gdy wyjdzie na dvd dam mu jeszcze jedną szansę, może w telewizorze będzie bardziej strawny. Ale patrzenie się przez trzy bite godziny na kinowy ekran, na którym wszystko jest rozmazane, niewyraźne, blade - to nieporozumienie. Ten film nadaje się do youtube, nie do kin. Użycie kamerek cyfrowych to jakiś absurd. Kamerek - bo kamery to były użyte w "Ataku Klonów".
Druga rzecz. Co się stało z klimatem? Z tym łatwo rozpoznawalnym lynchowskim klimatem? Proste - odszedł razem z Badalamentim, który tym razem nie robił muzyki. Z oprawy dźwiękowej nie pamiętam nic. To już "Eraserhead" miał lepiej zapadającą w pamięć ścieżkę dźwiękową, jakieś szumy, industrialne odgłosy... Tu intrygującej muzyki właściwie brak, tło nieciekawe, czasem coś walnie głośno żeby przestraszyć. Słabo.
Trzecia rzecz. Fabuła. Czy też jej brak. Krążą po sieci dziesiątki interpretacji, niektóre można uznać za sensowne, ale oglądając film nie czułem się w ogóle wciągnięty. Zero. Oglądając "Mulholland Dr" czy "Lost Highway", nawet pierwszy raz, nie wiedząc właściwie o co chodzi, płynąłem razem z filmem, chłonąłem jak gąbka czując, że to wszystko ma jakiś sens, że jest o czymś, że coś z tego wynika. Z INLAND EMPIRE niewiele wynika i źle to się po prostu ogląda.
No i w końcu cholerna Laura Dern. Irytowała mnie już w "Wild At Heart" i "Blue Velvet", ale tutaj... Jest starsza, brzydsza, film pełen jest zbliżeń jej twarzy, niewyraźnych zresztą, na co drugim ujęciu robi te swoje miny, co nazywane jest świetnym aktorstwem... Jaka szkoda, że nie wziął David do filmu Naomi Watts, skoro już sięgnął po Justina Theroux. Ostrzegam - film jest przesadnie Dern'owaty.
Polscy aktorzy są jacyś drewniani, może sztuczność scen z nimi jest celowa, nie wiem. Trochę to wygląda jak teatrzyk szkolny.
Mam nadzieję, że teraz Lynch wróci do robienia filmów, od których nie dostaję choroby lokomocyjnej i które będą ze mną rezonować na poziomie emocjonalnym. INLAND EMPIRE to zadziwiający spadek formy Mistrza i chyba wynik uwierzenia we własną genialność. I w niezwykły urok gęby Laury Dern.
Inne tematy w dziale Kultura