Przyszła mi przed chwilą myśl do głowy, że wiele rzeczy można lepiej zobaczyć z dystansu. Szczególnie takiego w granicach 800-900 km w jedną stronę. I tak to właśnie było tym razem, gdy wróciłem wczoraj z wyjazdu na Ukrainę. Wyjazd jak wyjazd - w zasadzie były to rekolekcje w drodze, choć samej jazdy na motocyklu nie było zbyt dużo. Mam chęć już tutaj podsumować całe rekolekcje, ale poczekam z tym na sam koniec niniejszego tekstu.
Wyjechałem w sobotę gdzieś po 15 tak, żeby być w Jarosławiu w granicach godziny 19. Jechałem z myślą, że będę pierwszy, ale się okazało, że jednak nie. Dokładnie to byłem czwarty. Na miejscu dowiedziałem się, że nasz kolega miał wypadek na trasie pod Radomiem. Wraz z mijającym czasem przychodziło też od niego więcej informacji i szczegółów. Stety albo niestety skończyło się na szpitalu, operacji poważnie złamanej nogi i gipsie. Nie mniej był to dla nas na tyle mocny ładunek emocji, że chyba każdy z nas miał noc nieprzespaną.
W niedziele wstaliśmy wcześnie, bo o 6 byliśmy już na nogach. Wszystko po to, żeby szybko przekroczyć granicę polsko - ukraińską, by być we Lwowie ok. godziny 10:15 na Mszy św. w Archikatedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.
Wpierw jednak pojawiliśmy się na cmentarzu janowskim. Na głównej alei cmentarza znajduje się grób św. Józefa Bilczewskiego (Link).
Na tym cmentarzu znajduje się kwatera Orląt (choć nie tak znana jak ta na cmentarzy łyczakowskim). Jak widać na poniższym zdjęciu kwatera ta przeszkadzała wielu ludziom.
Po chwili zadumy i modlitwy pojechaliśmy dalej, tak że o czasie dotarliśmy do katedry, aby służyć przy ołtarzu.
Po Mszy św. pochodziliśmy troszkę po Lwowie, zahaczając o tamtejszy rynek.
Jednak czas gnał nas do przodu, a i pogoda nie była zbyt pewna, dlatego też pojechaliśmy dalej, na cmentarz łyczakowski.
Lwy, jak widać poniżej, są pochowane, by ich widok nie poruszał sumień.
Kolejnym przystankiem było Zadwórze, w którym miała miejsce bitwa w dniu 17 sierpnia 1920 r. (link)
Pogoda dość szybko zmieniała się ze słonecznej na deszczową, dlatego też "pognaliśmy" dalej. Naszym celem i to osiągniętym był Złoczów (kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny).
W poniedziałek po Mszy św. wyruszyliśmy w dalszą drogę. Miejscem docelowym było Sanktuarium Matki Bożej Latyczowskiej - Królowej Podola i Wołynia, gdzie przebyliśmy do piątku.
Od wtorku do czwartku włączyliśmy się w życie codzienne kustosza sanktuarium ks. Adama, poprzez pracę i modlitwę. Pomagaliśmy zarówno przy posiłkach, ale również przy kościele w Majdanie Werbeckim i przy kaplicy cmentarnej w Latyczowie.
A pracy było dużo, bo ks. Adam ma wiele pomysłów w głowie, trochę mniej sił, ale i wielu gości. Tym razem był to Rajd Katyński.
Z naszych wyjazdów między wtorkiem, a czwartkiem przypadł nam wyjazd w środę do Chmielnika i Kuryłówki (miejsce urodzenia Ignacego Jana Paderewskiego).
W Chmielniku uczestniczyliśmy w Mszy św. w dniu męczeństwa św. Jana Chrzciciela (wraz z odpustem).
W Kuryłówce zaś odwiedliśmy grób mamy Ignacego Paderewskiego.
W piątek po Mszy św. wyjechaliśmy do drogę powrotną. Rozdzieliśmy się na dwie grupy. Pierwsza pojechała do Lwowa, żeby poznać go lepiej i zarazem w nim zanocować. Druga pojechała (a ja z nią) do Huty Pieniackiej, a później w kierunku granicy polsko-ukraińskiej.
W Hucie Pieniackiej byliśmy w granicach godziny 15, dlatego też odmówiliśmy na miejscu Koronkę do Bożego Miłosierdzia.
Na miejscu byliśmy bardzo krótko, bo nie chcieliśmy spotkać się na wąskiej drodze leśnej z Rajdem Katyńskim. A i spotkaliśmy się ale jakieś 30 km dalej w kierunku na Lwów. Sam Lwów przejechaliśmy przez środek, a na granicy byliśmy ok. 19. O ile pierwszy raz staliśmy na granicy 2,5 godziny, to teraz przez granicę przejechaliśmy w... 1 godzinę:). Taki plus motocykli i obrotnego prowadzącego grupę. Dlatego też koło 21 byliśmy w Jarosławiu.
W sobotę został nam tylko powrót do domów, a że droga prosta to i byłem u siebie w niecałe 4 godziny.
Tak jak napisałem wcześniej, przy takim wyjeździe różne myśli przychodzą do głowy i przychodzi też chęć do podsumowań. Jako, że spotkałem się z bliskimi, to i pewne myśli udało mi się przy okazji w miarę uporządkować.
Na Ukrainie byłem pierwszy raz w życiu i wiedziałem coś na jej temat z drugiej ręki: z rozmów, zdjęć, filmów, książek, artykułów, itp. W zasadzie teraz wiem niewiele więcej. To co doświadczyłem, to przede wszystkim różnorakie kontrasty: w ludziach, w przyrodzie, w drogach, domach, miastach i wsiach. Bogactwo z biedą, nowe ze starym, bezguście z architektonicznymi perełkami. Jadąc przez Lwów miałem wrażenie, że jestem w moim rodzinnym mieście, tak gdzieś w środku lat 90 XX w. Jadąc zaś między wioskami i miasteczkami, miałem wrażenie wielkiej pustki. Może dlatego, że było tam dużo krajobrazów równinnych, z wrażeniami pół ciągnących się po horyzont. Może to mniejsza krzykliwość reklam, ogólne wrażenie biedy i zapaści mentalnej jako wynik zaorania ludzi przez komunizm. Poznałem wielu miłych i serdecznych ludzi, choć w jakiś sposób wewnętrznie smutnych, rozczarowanych i w jakiś sposób przegranych. Nie wiem, mam takie wrażenie, że nie zobaczyłem w nich takiej zaciętości, jaką widzę w Polakach, że mimo niepowodzeń, gnojenia i upokarzania, wewnętrznie nie chcemy się poddawać i chcemy przeć do przodu. Z resztą mogę się też mylić, bo są różni Polacy jak i różni Ukraińcy.
Korzenie mamy jakby podobnej długości, bo sięgają X wieku, ale nasza historia (w tym kultura) jest dużo bogatsza, jest w niej wiele wzlotów i upadków, genialnych zwycięstw i głupich przegranych. O ludziach odciskającym sobą piętno na współczesnych niewspominając. Ukraina zaś swoją w pewnym sensie historię dopiero pisze i próbuje jakby na siłę zbudować to, kim jest Ukrainiec.
Ogólnie rozbrajał mnie wewnętrznie widok poważnych ludzi na plakatach, choćby poważna (iście pomnikowa) twarz Poroszenki w stroju ludowym, jak dawniejszych towarzyszy partyjnych. No ale jak nie głosować na kogoś, kto jak robot rządzi całkowicie bez ludzkich uczuć? Istny automat wyborczy.
O pewnej anarchii wewnętrznej, różnych machlojkach wewnętrznych, układach i mafiach nie ma sensu pisać. Po prostu są. Taki mały przykład. W Winnicy powstała staraniem i za pieniądze Poroszenki (tak słyszałem) multimedialna fontanna, na której wyświetlane są różne rzeczy, w tym reklama firmy Roschen (chyba tak to się to pisze). W pewnym momencie na własność przejęło to miasto, przez co podobno 20% rocznego budżetu idzie na utrzymanie tego ustrojstwa. Koniec przykładu.
I taka rzecz bardziej osobista: jeśli szukasz siebie poza sobą poprzez wyjazdy, wyprawy, różne rekolekcje, to jest to marny trud. W ten sposób możesz znaleźć Boga, drugiego człowieka i wszystko, co Bóg stworzył, ale nie samego siebie. Siebie możesz szukać w swoich reakcjach, przemyśleniach i uczuciach, w tym co wypływa z Ciebie. I nikt Cię nie zdefiniuje, nie określi, nie zdejmie odpowiedzialności za siebie i nie powie kim jesteś. Wszystko to jest w Twoich rękach.
Jak zwykle na koniec: Bogu niech będą dzięki.
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo