Kolejny weekend, kolejny wyjazd chciałoby się napisać. Tym razem był to wyjazd śladami Prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Na samym początku małe wprowadzenie:
"55 lat temu komuniści w szczególny sposób chcieli przeszkodzić w przygotowaniu do Milenium Chrztu Polski oraz przerwać cosierpniowe pielgrzymowanie do Matki na Jasną Górę, zakazali organizacji w 1963 roku corocznej pielgrzymki. Pielgrzymi pomimo utrudnień i represji „nieoficjalnie” wyruszyli i dotarli na Jasną Górę, idąc w jednym ubraniu (bo samochód z bagażami został zarekwirowany), potajemnie dokarmiani przez ludzi na trasie (bo zastraszano i represjonowano tradycyjnie goszczących pielgrzymów). Pielgrzymów wyprawił, a następnie ze łzami w oczach witał na Jasnej Górze Prymas Tysiąclecia."
Trasa samego rajdu nawiązywała do pielgrzymki warszawskiej podążającej na Jasną Górę. Do Warszawy przyjechałem grubo po 21, bo tym razem jechałem bezpośrednio po pracy. Byłem na tyle zmęczony, że nie zauważyłem, jak przy gadaniu zrobiła się 23:30. A tu klops, bo trzeba było wstać przed 7. To i poszedłem spać wśród bzyczenia i kąsania, łącząc się w myślach za Smerfem Marudą: Jak ja nie cierpię komarów:).
Pobudka z rana, śniadanie i w drogę na spotkanie tego, co przyniesie sobotni dzień:). Pierwszy przystanek Archikatedra Warszawska, której służyliśmy do Mszy Św. Pierwszą niespodzianką było to, że koncelebransem był ks. Stanisław Małkowski. Drugą niespodzianką zaś to, że bezpośrednio po Mszy Św rozpoczynała się pielgrzymka mężczyzn.
Kolejnym przystankiem był Niepokalanów (Sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej Wszechpośredniczki Łask
i św. Maksymiliana Marii Kolbego). Jest to miejsce, o którym dużo słyszałem, ale nie miałem sposobności, żeby tam być. Byłem w Zduńskiej Woli (link) i chyba jak każdy Polak w Oświęcimiu. Brakuje mi tylko wizyty w Nagasaki:).
Byliśmy wewnątrz bazyliki na chwilę, żeby odpocząć od upału i później ruszyliśmy w drogę.
Kolejnym przystankiem był Tarczyn (Kościół p.w. św. Mikołaja Biskupa i Męczennika). Kościół był zamknięty, ale przez oszklone drzwi można było zobaczyć wnętrze. Trafiliśmy na miejsce o godzinie 12, dlatego też po odmówieniu modlitwy Anioł Pański, ruszyliśmy w dalszą drogę.
W Belsku Dużym (Lewiczyn) dojechaliśmy do Sanktuarium Matki Bożej Lewiczyńskiej Pocieszycielki Strapionych. I chyba rzeczy zapomnianych i lekko zgubionych:). Byliśmy na miejscu w momencie, kiedy kościół był przygotowywany do ślubu, dlatego też mieliśmy możliwość wejścia do środka. W środku odmówiliśmy dziesiątek różańca i puściliśmy się dalej w drogę. Jakieś dwa kilometry dalej zorientowałem się, że brakuje mi czegoś na plecach. A brakowało mi plecaka, więc trzeba było się szybko wrócić i go szukać. Okazało się, że moja uwaga i skupienie trochę niedomagały i zamiast mieć plecak na plecach, miałem go za sobą. I takim to brakiem pomyślunku plecak sfrunął na ziemię i tam zakończył na chwilę podróż ze mną:). Całe szczęście go znalazłem, bo bym się pozbył nie tylko plecaka, ale również i telefonu i dokumentów.
Droga mijała, słońca świeciło, wiatru ani trochę:). I tak trafiliśmy do Mogielnicy, a dokładniej do Kościoła p. w. Św. Floriana. Całe szczęście było też na trochę cienia, więc mogliśmy chwilę odpocząć i odmówić kolejny dziesiątek różańca.
Kolejne kilometry mijały, miasta i rzeki i w końcu pojawiło się... Nowe Miasto nad Pilicą. Naszym celem było Sanktuarium bł. Honorata Koźmińskiego i tutaj niespodzianka, czyli godzina 15 - Koronka do Miłosierdzia Bożego. Nieco do zastanowienia dały mi przygotowania do śluby: czy przypadkiem na jakiś nie trafimy?
Kolejny cel leżał w Studziannie, a dokładniej była to bazylika św. Filipa Neri i św. Jana Chrzciciela (Sanktuarium Świętej Rodziny). Jechałem jako prowadzący i tak sobie jechałem i jechałem za wskazaniami GPS-a, minąłem duży kościół po lewej mając pewność, że nasz cel jest miejscowości obok:). Okazało się, że wszystko ma swoje ograniczenia, nawet AI takiego urządzenia. Finalnie trochę się cofnęliśmy i przybyliśmy na miejsce. Trochę odpoczynku, kolejny dziesiątek różańca i nie, nie trafiliśmy na ślub, choć był blisko:).
Ale co się odwlecze to się nie uciecze. Trafiliśmy na ślub w Paradyżu w kościele p.w. Przemienienia Pańskiego. Niby fajnie, ale latający dron nad głową jakoś tak za bardzo hałasuje. Może też masakrą dla mnie był tatuaż na pewnej kobiecie (nie pannie młodej:)) w kształcie pióra i coś, co wyglądało jak przekreślony trójkąt. Nie wiem, może po prostu się na tym nie znam i czasami słoma z butów mi wychodzi?:).
W Wielgomłynach (Kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika - Bolesnej Pani Wielgomłyńskiej) trafiliśmy na chwilę przed Mszą Św. Posiedzieliśmy chwilę i udaliśmy się dalej w podróż.
Kolejny przystanek był w Gidlach (Sanktuarium Matki Bożej Gidelskiej). Trafiliśmy akurat na na drugą tajemnicę radosną Różańca choć u mnie była chyba już czwarta. Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy na wcześniejszą kolację, bo czekało nas jeszcze około 50 km.
W Aleksandrówce (Sanktuarium Świętej Anny) niestety trafiliśmy już na zamkniętą bramę, bo już godzina była dość późna. Dlatego też na otarcie łez została nam podarowana kolejna lokalizacja:)
W Mstowie dojechaliśmy do Sanktuarium Matki Bożej Mstowskiej Miłosierdzia. Tam też zostaliśmy przywitani przez tutejszego gospodarza (do tej pory nie wiem czy zakrystiana, organistę czy farorza:)), który sprzątał po ślubie. Pamiętam, że odmówiłem kolejny dziesiątek różańca, ale już nie pamiętałem czy czwarty czy piąty. Tak czy inaczej ruszyliśmy dalej w drogę, bo czas naglił.
Ostatnim przystankiem pośrednim była Przeprośna Górka. Co żeśmy się nawzajem na przepraszaliśmy, to już chyba nikt nie zliczy:). Fakt jest faktem, że zostało nam jakieś 45 minut do Apelu Jasnogórskiego, a w oddali było widać miejsce docelowe.
Zdążyliśmy dojechać na Jasna Górę, zostawić motocykle na parkingu a rzeczy osobiste w pokoju. Przebraliśmy się i udaliśmy się na Apel Jasnogórski. Akurat gdy wchodziliśmy była wtedy piąta Tajemnica Radosna, więc mogłem zakończyć sobotni Różaniec. A że miejsce było znamienne, co i na zdjęciu widać.
Starałem się położyć w miarę wcześnie, ale jak to bywa chcieć, to nie zawsze znaczy móc:). Pobudka 5:30. Wszystko po to, żeby być na odsłonięciu obrazu, a za razem być na porannej Mszy Św o godzinie 6. Dałem radę, choć jednym okiem przysypiałem:). Później zostało nam tylko śniadanie w Domu Pielgrzyma. Na sam koniec poszliśmy obejrzeć wystawę o Kardynale Stefanie Wyszyńskim. Wpisaliśmy się w księdze gości, i co znamienne na ostatniej wolnej stronie.
Tak to już jest, że coś się kończy a za razem coś się zaczyna.
Deo gratias. Amen.
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo