Kolejny wyjazd za mną i ostatni wyjazd motocyklowy w tym roku:). Było niesamowicie i męcząco za razem, ale od początku:).
W piątek wstałem z zamiarem popakowania się o w miarę sensownej porze, zapakowanie się na motocykl i wyruszenie w drogę. Plan prawie się udał, bo zamiast 8:30 wstałem dobrze po 10:). Tak mi było dobrze na urlopie, że nie chciało mi się wstawać i sam się zastanawiałem, po co jadę do tej Warszawy:). Daleko, zimno i nie wiedziałem, czy będzie to dobry wyjazd. Nie wiedziałem do końca, co przeżyję, co zwiedzę, co będzie z poznawania różnych miejsc i ludzi. No ale jak już na coś się zdecydowałem, to trzeba się zabrać za realizowanie decyzji:). No to popakowałem się, wrzuciłem bety na motocykl i jazda w drogę:).
Wyjechałem gdzieś po 13, a na miejscu byłem gdzieś po 18:30. Małe zdziwienie na miejscu - jestem sam:). Dzwonię do Leszka Rysaka (organizatora), że już jestem na miejscu w Choszczówce. Po 19 przyjechał Leszek, a jakiś czas po nim kolejni uczestnicy:).
W pewnym momencie okazało się, że jest więcej samochodów niż motocykli, a jeden z chłopak dojechał do Warszawy
z Zabrza.... pociągiem, bo mu motocykl padł:). Ogólnie najwięcej było miejscowych, czyli Warszawa i okoliczne miejscowości.
Oficjalne rozpoczęcie miało miejsce ok 20, kiedy mogliśmy w końcu coś zjeść:). Jedzenie we własnym zakresie, więc parę rzeczy przywiozłem ze sobą, a część nabyłem drogą kupna na miejscu (bułki:)). Trochę pojadłem, pogadałem, a na 21 poszliśmy na Apel Jasnogórski do kaplicy w domu Stefana Wyszyńskiego. Później zwiedzaliśmy pokój Kardynała i drugi pokój, w którym znajdują się pamiątki po nim. W sumie byłem w tym pierwszym pokoju ponad rok temu, ale ten drugi był dla mnie nowością. Gdzieś koło 22 skończyliśmy zwiedzanie, a zaczęliśmy gadanie, które przynajmniej dla mnie skończyło się o 23. Dla pozostałych gdzieś koło 2:30, czyli jak to mówią późne Polaków rozmowy.
W sobotę czekała mnie pobudka o... 6:30. Dlaczegoooo!!!:). Jakoś się zwlekłem z łóżka, ale jak dla mnie takie wstawanie w czasie urlopu jest czymś co najmniej nieprzyzwoitym:). O 7:00 wyjechaliśmy z Choszczówki i jechaliśmy do Archikatedry Św. Jana (ta na Starówce:) na Mszę Św. o godzinie 8:00.
Msza niezwykła, bo w jej czasie poświęcono sztandar Motocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD, którego patronem jest Witold Pilecki. Z tego też powodu na Mszy Św (nie całej) była Zofia Pilecka. Sama Msza Św. była w kaplicy bocznej Archikatedry - Kaplica Cudownego Pana Jezusa Ukrzyżowanego (Baryczków). Mała, zwarta, i ołtarz przedsoborowy. Bardzo ciekawe doznanie, kiedy się czyta:) psalm w takim miejscu:). Sporo mnie tam innych wrażeń dopadło, w tym wiele fajnych i fajniejszych:).
Najbardziej wzruszająca byłą chwila, gdy p Zofia zaczęła mówić o tym, co robi (popularyzuje pamięć o swoim ojcu), o tym, co kieruje teraz jej życiem (działa dla niego). Mówiła o tym, że "ma" już tak wiele szkół, Stowarzyszeń, a tu ciągle powstają nowe inicjatywy. Że to wszystko zaczęło się dla niej 13 lat temu i jeździ w różne miejsca w Polsce. Widzieć ją w jej skromności i takiej niechęci do stawania w świetle reflektorów wzruszyło mnie do łez, ale też pokazało mi jak wiele ludzie mogą mieć w sobie pokory.
Po Mszy Św. pojechaliśmy śladami Witolda Pileckiego. Byliśmy w miejscu, gdzie dał się aresztować, gdzie był przetrzymywany przed wyjazdem do Oświęcimia, gdzie był sądzony przez komunistów, gdzie został zastrzelony (więzienie na Rakowieckiej) i gdzie mogły być jego szczątki Łączka (i w ogóle Cmentarz Wojskowy na Powązkach).
Między więzieniem a Cmenatrzem Wojskowym... zabrakło mi paliwa:). Byłem przekonany, że dojadę do stacji benzynowej, ale zabrakło mi 3 km:). Takim oto sposobem wiem ile rzeczywiście mieści mi się paliwa w baku:). Za pomocą 1,5 litrowej butelki z benzyną mogłem dojechać do stacji benzynowej dotankować do pełna:).
W każdym z tych miejsc coś mi wpadało do głowy i ruszało mi myślami, przeżyciami. To właśnie lubię w tych wyjazdach. Poznaję ludzi nietuzinkowych, którzy tworzą historię na poziomie lokalnym, ale i na poziomie Polskim. Lubię taką pewność, że staję się częścią tej historii, że to wszystko dookoła mnie żyje i się staje. Coś niesamowitego być tego świadkiem, uczestnikiem, częścią ponad 1050 lat historii, że to wszystko ma swoją ciągłość:).
Po południu pojechaliśmy na uroczystości związane z kolejną rocznicą zrzutu Cichociemnych za Wyszkowem. Było ciekawie, bo było i jedzenie i WOT:). Dobrą chwilę gadałem z wojskowymi z WOT-u o tym jak wyglądają szczegóły tej formacji, na jakim etapie jest szkolenie żołnierzy, broń, zasady szkoleń, itp. Podobno przegadałem całą godzinę z jednym majorem:).
Powrót był również ciekawy, bo pierwszy raz w życiu trafiła mi się dziura w oponie:). I tak wracając na raty (tu napompować, tu coś pokombinować) dojechaliśmy do domu jednego z chłopaków, gdzie oponę trzeba było porządnie naprawić, bo mam na niej dojechać do domu. No i tak się zrobiło, że w Choszczówce byliśmy dobrze po 19. Przyjechały przy tym dzieciaki z opiekunami z Ukrainy, które miały brać udział w Dożynkach prezydenckich w Spale. Przy tym dowiedziałem się jak wygląda organizacja takich
imprez od kuchni, przez co poczułem niesmak do takich spędów zwykłych ludzi z politykami.
(zdjęcie L.Rysak)
Wieczorem jeszcze z Leszkiem zrobiliśmy kanapki na śniadanie dla naszych gości i po tym dniu pełnym wrażeń zanurkowałem do wyra:)
W niedzielę wstałem po 8:30, a śniadanie dojadałem (bo zostały kromki po gościach) gdzieś koło 9:30. Później była Msza Św. o 10:30. Odbywała się ona w drewnianym domu kurpiowskim, który wewnątrz wygląda jak dom góralski:). Pierwszy raz byłem w takiej kaplicy i tak mi się spodobała, że z chęcią Cię tam kiedyś zabiorę:). No i najważniejsze powrót do domu:)
Patrzyłem na pogodę i wydawał mi się ona w miarę zjadliwa, ale się pomyliłem na jakieś 50 km przed Piotrkowem:). Z Warszawy wyjechałem na luzaku, bo coś tam kapało, ale w miarę sensownie. Najważniejsze było dla mnie jak najszybsze przejechanie do Piotrkowa, bo z tamtą droga jest już prosta ja budowa dzidy bojowej:). No i tak sobie jechałem raz szybciej raz wolniej, aby przejechać jak najdłuższą drogę przed intensywnym deszczem. No i tak jak pisałem, dojechałem jakieś 50 km przed Piotrkowem. Zaczęło na tyle intensywnie padać, że musiałem założyć kombinezon przeciwdeszczowy (taka duża peleryna:)). No i pojechałem dalej kontrolując powietrze w tylnym kole co jakiś, bo coś mi uciekało spod czterech liter:). No i jakoś za Piotrkowem zorientowałem się, że rękawice jak i buty robią mi się coraz bardziej mokre i zimniejsze. No to pomysł był jeden - trzeba założyć pełen zestaw przeciwdeszczowy. No i ty się pojawił problem, bo się okazało, że zgubiłem kluczyki do kufra i zrobiła się bida:). Zapasowe kluczyki miałem w domu więc otworzyć bym otworzył kufer. No i cóż dwie plastikowe torby poszły do butów, plus suche skarpetki, a pod rękawice weszły takie foliowe rękawice, które można znaleźć czasami na stacjach benzynowych. No i tak przebrany jechałem dalej do domu. W pewnym momencie okazało się, że w butach mam coraz więcej wody, ręce coraz bardziej mi marzły, i do tego na sobie mam pełną pieluchę:). Za Częstochową warunki były już tak fatalne na 1 (pada, robią się kałuże w koleinach i woda pryska w wszelkich możliwych kierunkach, a na sam koniec mgła z kropli), że zjechałem na Kalety i dojechałem do Gliwic od strony Tarnowskich Gór.
Wszedłem do domu i pierwsze co zrobiłem, to rozebrałem się i wskoczyłem pod gorący prysznic:).
Kolejny dobry wyjazd, kolejne pozytywne przeżycia.
Bogu niech będą dzięki!
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo