Tytułem wstępu:)
Mam takie wrażenie, ciągle depczę śladami wielkich ludzi. Gdzie bym się nie udał, ktoś uznany już tam był. A że żyli przed moim urodzeniem, to wpłynęli na rzeczywistość, w której żyję. Bernard z Chartres napisał kiedyś: "Jesteśmy karłami, którzy wspięli się na ramiona olbrzymów. W ten sposób widzimy więcej i dalej niż oni, ale nie dlatego, ażeby wzrok nasz był bystrzejszy lub wzrost słuszniejszy, ale dlatego, iż to oni dźwigają nas w górę i podnoszą o całą gigantyczną wysokość".
I tak to jest, siedzimy na ramionach gigantów, a następne pokolenie będzie na nas patrzeć (a przynajmniej na jakąś część:)) jak na gigantów rozumu, woli, przewidywania, dzielności, odwagi, umysłu. Zatrze się w pamięci obraz człowieka pełnego słabości i kruchości, a zostanie postać pomnikowa pełna cech, które danemu pokoleniu wydają się deficytowe, czy wręcz zanikające. Wtedy z ludzkiej niedoli pojawia się wzór, autorytet, źródło cnót.
Ale wpierw droga:)
Piątek.
Strach ma duże oczy i widzi deszcze tam, gdzie ich nie ma:). Miałem dzień wolny od pracy, to i podróż mogłem zaplanować kiedy wyjadę, kiedy dojadę. I jak tak mniej więcej było do piątkowego rana, kiedy popatrzyłem na prognozy pogody. Gliwice od 12 pada, Kielce od 14 pada. Plan pierwotny o wyjeździe w południe odpadł i zostało mi szybkie ewakuowanie się po godzinie 10. Jak to zwykle bywa GPS kieruje:). Gliwice, Jędrzejów, Kielce, Skarżysko- Kamienna, Radom, Puławy, obwodnica Lublina i na koniec Lubartów. W sumie dopiero w okolicach Kielc pojawiły się jakieś grubsze chmury, ale dopiero przed Lubartowem trafiły mnie jakieś małe krople deszczu:).
(w trasie koło Kielc)
Nocleg w klasztorze Kapucynów... porażka z mojej strony. Pomny noclegów z Mogilna, zakładałem, że obejdę się bez śpiwora i karimaty. Fakt faktem przez to optymistyczne założenie (choć pewnie można by to było nazwać hyraoptymistyczno-naiwnym:)) musiałem na miejscu pożyczyć sobie sprzęt do spania:). Mimo wszystko nadal nie lubię spać na karimacie:).
Sobota
Sanktuaria Ziemi Lubelskiej
Pierwszym przystankiem była Wąwolnica i Sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej, a w zasadzie Sanktuarium i muzeum.
Historię figury oraz cudów z nią związanych można tutaj. Moje wrażenia... niby wyżyna, ale teren mający coś Jury, coś z Beskidów, taka trochę niespodzianka wśród równinnych krajobrazów, wśród pól i sadów.
Z drugiej strony warunki muzealne dla eksponatów dość trudne, bo wszędobylska wilgoć robi swoje, a jest co oglądać. No ale cóż, trzeba jechać dalej:). Dlaczego Kębelska, a nie Wąwolnicka? Bo związana jest z miejscowością Kęble. W miejscowości tej znajduje się kaplica, która stoi na skale (w sumie wokół głazu narzutowego) jak meczet Al-Aqsa.
Jakieś kilkanaście km dalej rozlała się widokiem dolina Wisły a nad nią samą rozpostarł się Kazimierz Dolny. A jako to Kazmierz, dla jednych atrakcja turystyczna, dla drugich plener malarski, dla trzecich miejsce do imponowania innym i popisywania się. Dla nas celem były trzy kościoły:
Pierwszy pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny
Drugi pw. św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja Apostoła
Trzeci pw. św. Anny i św. Ducha
A jak Kaziemierz D. wygląda z góry? Proszę bardzo:).
Pięknie i trochę smutno, bo bardzo wielu ludzi dookoła, a ja jakiś zagubiony w tym wszystkim. Zmęczenie i niewyspania dawało mi co raz większy wycisk, a upał nie pozwalał na to, żeby trochę bardziej odpocząć. Sporo innych rzeczy chodziło mi po głowie, ale zostawię sobie je dla siebie:).
Później odwiedziny u jednego z naszych kompanów i bardzo smaczny obiad:). A na poobiedniej drodze niespodzianka, czyli kościół wielu niespodzianek:)
Drogi którymi się poruszam, mają niestety swoje zakręty, a te potrafią zaskoczyć czy to geometrią, czy tym, że są na nich samochody jadące z przeciwka. Przekonałem się na sobie do czego może doprowadzić zmęczenie, rozkojarzenie, może i mało wypitej wody. Wynik był taki, że nie wiele brakowało, żeby otarł się o samochód. Bogu, dosłownie Bogu dzięki, że się nic nie stało.
Dalej droga była już krótsza, bo miałą dwa punkty pośrednie: Piotrawin i Lublin.
Pierwsza miejscowość, o której prawie 1000 lat temu odbył się spór pomiędzy Św Stanisławem BM (albo jak kto woli Biskupem i Męczennikiem:)) a Bolesławem Śmiałym. Historia ciekawa szczególnie, gdy patrzy się dzisiaj na stosunki pomiędzy władzą świecką, a Kościołem.
A nad wszystkim rozpościerało się takie o to niebo:
Ostatni punkt Lublin i jego Katedra.
W Lubartowie byliśmy dobrze po 21.
Kolejny trudny dzień, pełen obrazów, zmęczenia, kilometrów upraw, lasów, wąwozów lessowych, niezrozumienia tego, co się we wnętrzu dzieje. Trudny też przez wspomnienia jednego wydarzenia:).
Całe szczęście została jeszcze niedziela:).
A w niedziele Msza Św. i wyjazd do Krzesimowa. Więcej można o tym miejscu znaleźć tutaj
Po 14 zaczął się mój powrót do domu. Ciężka droga, bo czas gonił, żar lał się z nieba, samochodów dużo, bo ludzie wracali z wyjazdów. Finał był takie, że po ponad 6 godzinach jazdy byłem po prostu totalnie wyczerpany.
Pierwszy raz wyjazd motocyklowy był dla mnie tak trudny, wiele w nim było przeciwności, czy to przez pogodę, czy to przez niewyspanie, czy to przez przeszkody wewnętrzne. Zastanawiam się teraz nad tym, co pozostało we mnie po tym wyjeździe. Wspomnienia są, przemyślenia są, ale chyba najważniejsze jest to, że wróciłem, że jestem, że żyję i mogę to pisać:).
Bogu niech będą dzięki!!!
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo