Tym razem pojechałem na pielgrzymkę nieorganizowaną przez siebie:). Przeczytałem o niej w artykule na temat zmian wewnątrz Stowarzyszenia Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Miała się ona rozpocząć w Warszawie, a zakończyć w Częstochowie.
Zastanawiałem się jak sobie poradzę, bo pierwszy brałbym udział w takim wyjeździe:). I też z takimi myślami jechałem w piętek po południu do Warszawy, a dokładnie na jej obrzeża (Choszkówka - Instytut Prymasa Wyszyńskiego). Przy okazji upewniłem się, że Warszawa to nie tylko wieżowce, ale również dużo lasów dookoła:). Na miejscu byłem trochę po 18, a całość miała się zacząć o godzinie 19. Okazało się, że byłem pierwszy, a później przyjechał kolejny uczestnik z Siedlec.
Później się okazało, że organizator (komandor rajdu - Leszek) czekał na nas z innej strony i kawałek musieliśmy podjechać do miejsca, gdzie mieliśmy nocleg:) Następie dojechał kolejni uczestnicy z Warszawy i z Krakowa. Tak a propos w takcie rajdu dołączali do nas, ale i odłączali się od nas niektórzy uczestnicy, o czym wcześniej informował nas Leszek.
W takim składzie rozpoczęliśmy rajd od Apelu Jasnogórskiego w Kaplicy, w której modlił się Sługa Boży Stefan Wyszyński, gdy przyjeżdżał do Choszczówki. Po modlitwach obejrzeliśmy również gabinet, w którym pracował ks. Prymas, a oprowadzała nas pani, która pracuje w Instytucie Prymasa Wyszyńskiego. Gdzieś koło 23 smacznie już chrapaliśmy do rana.
Sobota.
Jak ja nie lubię, jak mnie ktoś budzi po 5 ranoL. Ale jak widać niektórzy nawet w sobotę wstają o takiej porze, jakby był to dzień pracującyJ. Mimo tego wstaliśmy przed 7 (brrrr zimno było:)), aby zdążyć na 8:00 na Mszę Św. w Katedrze Warszawskiej. I zdążyliśmy. I pomyśleć, że byłem tam równo 3 lata temu, kiedy jechałem nawiedzić polskich świętych (link).
W czasie mszy poświęcone zostały ryngrafy (zdjęcie), które zostały rozdane uczestnikom pielgrzymki, ale również pozostawione zostały, jako wota, w miejscach, w których byliśmy. Po zakończeniu Mszy Św. ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolejnym przystankiem był Łowicz, gdzie znajdowała się kiedyś siedziba Arcybiskupstwa Gnieźnieńskiego.
Zwiedziliśmy bazylikę katedralną a oprowadzał po niej Leszek, a później udaliśmy się do miejsca, gdzie znajdował się kiedyś zamek arcybiskupi. Następnie ruszyliśmy w kierunku Tumu.
W Tumie zwiedziliśmy archikolegiatę pod opieką ks. proboszcza. Mogliśmy również przy tej okazji pocałować relikwie Św. Wojciecha.
Dalej był przejazd przez Wrześnię do Gniezna. W Gnieźnie mieliśmy okazję do zwiedzania katedry (trzy lata temu też tam zawitałem:)) i jej podziemi, a przewodnikiem był jeden z księży tam posługujących
Z Gniezna pojechaliśmy dalej do Strzelna, gdzie Leszek pokazał nam jedną z rotund (Tutaj trzy lata temu mnie nie było:)).
Następnie pojechaliśmy do Kruszwicy. Kilka słów ze strony Leszka pomogły zrozumieć, co gdzie i jak:).
Z Kruszwicy pojechaliśmy do Mogilna, gdzie nocowaliśmy w klasztorze o. Kapucynów. O 21:00 Apel Jasnogórski, a następnie kilka słów o klasztorze pobenedyktyńskim, kolacja i odpoczynek.
Niedziela
Pobudka znowu pobudka przed 6:00:(. Niedziela jest do dłuższego spania…:). Ale rano było jakby trochę cieplej;).
O godzinie 8 była Msza Św, a ok. 10 (trochę zajęło nam tankowanie:)) wyruszyliśmy w drogę do Trzemeszna. Z Trzemeszna pojechaliśmy do Lednicy. Pomodliliśmy się nad grobem o. Jana Góry, a następnie przejechaliśmy przez Bramę Trzeciego Tysiąclecia.
.
Potem pojechaliśmy na Ostrów Lednicki, by popatrzeć i posłuchać Leszka, co się tutaj działo i co tutaj było ponad 1000 lat temu.
Następnie wypatrując deszczu pojechaliśmy w kierunku Poznania. W Poznaniu również zawitaliśmy w Katedrze, w której zwiedziliśmy złotą kaplicę oraz podziemia. Przewodnikiem tym razem był Leszek:).
Z Poznania poprzez Leszno dojechaliśmy do Wschowy. W Lesznie „dokonała życia” linka sprzęgła, więc przez prawie godzinę z pomocą współtowarzyszy pielgrzymki walczyłem z „zarobieniem” nowej linki sprzęgłaJ. Później się okazało, że poprawki trzeba było jeszcze uskuteczniać przed samym noclegiem. Na sam koniec dnia Apel Jasnogórski.
Poniedziałek
Znowu pobudka po 5:(. Ile razy można…:). Ziiimmmnnnnooooo było:).
Tym razem Msza Św. o godzinie 7:00, bo czekała nas długa droga. Nie dosłyszałem, że po mszy ma być śniadanie u p. Małgorzaty, więc później żałowałem, że w żołądku mam już chleb i jakąś konserwę:). Gdzieś koło 9 ruszyliśmy w drogę. Ze względu na napięty plan, ominęliśmy Trzebnicę i pojechaliśmy prosto w Wrocławia do Katedry. Tam zostaliśmy oprowadzeni przez ks. proboszcza po samej katedrze oraz po jej podziemiach.
Następie pojechaliśmy do Krakowa. Po drodze okazało się, że „dynda” mi ułamany migacz na jednym kabelku. Wynikiem był szybki zjazd na parking na 20 minutową reanimację kierunkowskazu. Okazało się później, że było to jednak potrzebne. Ale o tym zarazJ. Dojechaliśmy do Krakowa gdzieś trochę po 17:00, a idąc w kierunku Katedry Wawelskiej usłyszeliśmy dzwoniącego Zygmunta (później się okazało ze patronem tego dnia był Św. Zygmunt). W katedrze trafiliśmy na Mszę Św. pod przewodnictwem ks. biskupa Jana Szkodonia, po zakończeniu której mogliśmy ucałować relikwie Św. Stanisława.
Dziwnie się zwiedzało Katedrę i słuchało Leszka, gdy wokół niema turystów, a jest wewnątrz tylko kilka osób, które sprzątały katedrę po wizycie tysięcy ludzi tego dnia. Gdyby m. in. nie ten migacz, to byśmy chyba tego wszystkiego nie doświadczyli:).
Z Krakowa pojechaliśmy przez Ojców do Olkusza na nocleg.
Wtorek
Jakżeby mogło być inaczej 5:30 i tylko kilka stopni na dworze:). Biorąc pod uwagę długości trasy, to była to tylko przejażdżka przez Szlak Orlich Gniazd do Częstochowy. Po drodze zrobiliśmy sobie przystanek w Ogrodzieńcu i przerwę na trochę wiedzy od Leszka i zdjęcia pamiątkowe.
Dalej były już tylko widoki zamków i przed godziną 10 byliśmy na błoniach Jasnej Góry. O 11:00 była Msza Św. na której złożony został nowy Akt Zawierzenia Matce Bożej z okazji 1050. rocznicy Chrztu Polski.
Gdzieś koło 13:30 wracałem do domu przez coraz to większy i mniej przyjemny deszcz, ale tak najwidoczniej miało być. Poza tym kilka minut po 15:00 (i po przejechani ponad 1550 km:)) przekręcałem zamek w swoich drzwiach od swojego mieszkania.
Ciekawie było, muszę przyznać. Wspomnienia, mam nadzieję, pozostaną na długo i a ludzi, których poznałem, będę mógł w dalszej przyszłości znów spotkać.
Bogu niech będą dzięki!
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo