http://parafiaplonkowo.pl/blogoslawiony.html
http://parafiaplonkowo.pl/blogoslawiony.html
Momotoro Momotoro
580
BLOG

bł. Marian Skrzypczak

Momotoro Momotoro Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

 

 

Życie i męczeństwo błogosławionego

Dzieciństwo

Ksiądz Marian Skrzypczak urodził się 15 kwietnia 1909 r. w Janowcu, małej miejscowości na terenie powiatu żnińskiego w Archidiecezji Gnieźnieńskiej, z Tadeusza i Władysławy z domu Ziętek. Jego ojciec był właścicielem drogerii, którą w Janowcu prowadził do wybuchu pierwszej wojny światowej w 1914 r. Zaraz na początku został zmobilizowany do wojska niemieckiego i musiał na czas wojny opuścić swoją rodzinę. Wychowaniem dwóch chłopców zajęła się matka. Bardzo starała się pokonywać wszystkie wojenne trudności i otoczyła swoje dzieci troskliwą opieką. Uczyła ich w domu pacierza i języka polskiego. Marian z bratem uczęszczali gorliwie na nabożeństwa i jako ministranci służyli do Mszy świętej. Marian od siódmego roku życia uczęszczał do szkoły: najpierw była to jeszcze prywatna szkoła niemiecka, a potem polska. Po zakończeniu wojny ojciec Mariana wrócił w 1918 r. szczęśliwie do domu, ale jako Polak patriota brał jeszcze udział w powstaniu wielkopolskim, które wówczas wybuchło. Gdy zakończyła się wojenna zawierucha, rodzice postanowili w 1919 r. przeprowadzić się do Gniezna, aby swoim dzieciom umożliwić uczęszczanie do gimnazjum. W 1920 r. Marian został przyjęty do ośmioklasowego gimnazjum męskiego w Gnieźnie typu klasycznego.

Szkoła

Błogosławiony ks. Marian Skrzypczak podanie o przyjęcie do seminarium duchownego złożył 24 czerwca 1930 r. Dołączył do niego takie Curriculum vitae: „Urodziłem się dnia 15-go kwietnia 1909 roku w Janowcu pow. Żnin. W siódmym roku życia rozpocząłem naukę szkolną. Uczęszczałem najpierw rok do szkoły powszechnej, a następnie dwa lata do szkoły przygotowawczej niemieckiej w Janowcu. W roku 1919 zamieszkałem w Gnieźnie. Tu w kościele Św. Trójcy przystąpiłem do Pierwszej Komunii św. i z rąk Jego Eminencji Ks. Biskupa Kloske’go otrzymałem Sakrament bierzmowania. W Gnieźnie uczęszczałem jeszcze rok do szkoły przygotowawczej, w czerwcu zaś 1920 r. na pod stawie egzaminu wstępnego zostałem przyjęty do gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Gnieźnie. Egzamin dojrzałości złożyłem w wyżej wspomnianym gimnazjum dnia 27 maja 1930 r.'"' Noty na świadectwie maturalnym były raczej przeciętne, co wskazywałoby na mierne uzdolnienia. Jednakże prefekt, który wystawiał mu świadectwo przed wstąpieniem do Seminarium Duchownego w Gnieźnie, stwierdził, że jest dobrym i pilnym młodzieńcem. Ks. Augustyn Gałęzowski, napisał: „Maturzysta Marian Skrzypczak był moim uczniem w ciągu ostatniego roku szkolnego. Uzdolniony, pod względem moralnym prowadził się zawsze bardzo dobrze. Należał również do Sodalicji Marjańskiej. Zdaniem mojem nadaje się do stanu duchownego" (14 VII 1930 r.). Proboszcz parafii św. Michała w Gnieźnie, ks. Napierała, gdzie rodzina wtedy mieszkała, w swoim świadectwie skierowanym do rektora seminarium podał: „o ile zbadać mogłem, Marjan Skrzypczak do stanu duchownego się nadaje, a rodzina, która cieszy się w parafii dobrą opinią, jest w stanie płacić 60,00 zł. miesięcznie na koszta jego utrzymania w seminarium. Ojciec Marjana jest kupcem; brat na uniwersytecie”.

Seminarium duchowne

Młodzieniec z taką przeszłością został przyjęty do seminarium. W testimoniach wakacyjnych jednak ks. Franciszek Napierała jest niezwykle lakoniczny i zasadniczo jednowyrazowy. Zazwyczaj jest to odpowiedź „utique'' (tak), na pytania pozytywne co do pobożności i właściwego zachowania alumna i .,nequaquanm" (absolutnie nie), na pytania dotyczące ewentualnego złego postępowania. Dlatego niczego ciekawszego się od niego o kleryku nie dowiadujemy. Te lakoniczne uwagi wyrażają o nim ogólnie sformułowaną dobrą opinię i nie zawierają żadnych zastrzeżeń negatywnych, ze mianowicie wobec innych osób zachowuje się godnie (de-center) i że opinia o nim jest bard/o dobra (opinio optima}. Mimo takiej lakoniczności, warto jednak przejrzeć zachowane świadectwa. W testimonium po letnich wakacjach w 1933 r. znajdujemy ku naszej radości taką uwagę (po polsku): „Jego charakter w niczem nie uchybia godności kleryka lub powołaniu kapłańskiemu". A w testimonium po wakacjach 1934 r. na pytanie, czy dał jakiś powód do zgorszenia, proboszcz odpowiedział: nigdy; zachowywał się godnie według swojego stanu oraz swoim życiem dał w parafii najlepszy przykład. Noty z egzaminów pisemnych i ustnych, jakie Marian zdawał podczas swoich studiów w seminarium, są jednakowo brzmiące w tonacji „sufficienter". Na świadectwie po philosophicum (był to egzamin kończący pierwsze dwa lata studiów, gdzie przeważały przedmioty z zakresu filozofii; ale umiał śpiewać, bo tu nad dostateczne wyrasta nota, która brzmi: „bene"!). widnieje u spodu strony uwaga: „Średnio zdolny, pilny, spokojny'". W oczach swoich kolegów, którzy go jeszcze pamiętali z tamtych lat. byt to tez kleryk cichy, skromny i zrównoważony, odznaczał się gorliwością i sumiennością w spełnianiu praktyk religijnych i w studiowaniu. Zaraz po święceniach okazało się, ze chociaż był człowiekiem młodym i bardzo spokojnym, to wykazał się samodzielnością i zmysłem organizacyjnym w pracy dusz-pasterskiej, którą musiał podejmować w zastępstwie chorującego proboszcza, i w trosce o młodzież w parafii. Na prośbach alumna o kolejne święcenia pojawia się bez zastrzeżeń uwaga o dopuszczeniu, podpisywana najpierw przez bpa Dymka, a potem przez kard. Hlonda. Wniosek o święcenia prezbiteratu nosi datę 13 maja 1935 r., gdzie zaznacza, „że prosząc o powyższe święcenie, kieruję się czystą intencją i najszczerszą wolą służenia Panu Bogu i duszom nieśmiertelnym, przez co i własną duszę zbawić pragnę”. Diakonatu udzielono mu 16 marca 1935 r., a święcenia kapłańskie przyjął 15 czerwca 1935 r. w katedrze poznańskiej. Mszę św. prymicyjną odprawił dnia 17 czerwca 1935 r. w kościele św. Michała w Gnieźnie.

Neoprezbiter

Czas seminaryjny kończy dekret skierowujący księdza neoprezbitera na wikariat do Rogowa. „Konsystorz Jeneralny (Gnieźnieński. (Gniezno, dnia 4 VII 1935 No 6959/35. Do Wgo Jks. Neoprezbyter Skrzypczak Marjan w/m [ul.] 3 maja 56. Imci Księdza powołujemy niniejszem na wikarjat do Rogowa z poleceniem, aby przeznaczoną sobie posadę objął dnia 15 b.m. i obowiązki wskazane przez WJ X Prób. Kuczmę, gorliwie i sumiennie wypełniał”. Proboszcz, do którego skierowano ks. Mariana, ciężko już wówczas chorował i przebywał w szpitalu w Poznaniu. Młody kapłan musiał zatem podjąć prace duszpasterską w parafii i w jakimś stopniu opiekować się poważnie chorym proboszczem. (Gorliwie i sumiennie zabrał się do wykonywania swoich zadań. Po wypełnieniu obowiązków parafialnych jechał co tydzień do Poznania i odwiedzał chorego w szpitalu, starał mu się pomagać i pytał o rady, jak ma sprawować duszpasterstwo w parafii. Po ciężkiej chorobie ks. Kuczma zmarł w marcu 1936 r. Ks. Marian urządził mu pogrzeb na cmentarzu parafialnym w Rogowie. Po śmierci proboszcza ks. Skrzypczak nadal jakiś czas pozostał w Rogowie i pełnił posługę duszpasterską. Mieszkał w opustoszałej plebani, z której zabrano meble proboszcza, i żył w niezwykle skromnych warunkach. Ponieważ jednak parafianie polubili młodego księdza, przychodzili mu z pomocą i ułatwiali życie. On /as odwdzięczał się im swoją pracą. Szczególnie lubił pracować wśród młodzieży, organizował kursy dla Młodych Polek, urządzał wystawy robót ręcznych, organizował spotkania z młodzieżą, uczył religii. To trwało do końca października, bo wówczas dopiero przyszedł do Rogowa nowy proboszcz. Parafianie młodego księdza pożegnali bardzo serdecznie.

Młody duszpasterz

Na pierwszy egzamin wikariuszowski zgłosił się pismem z dnia 26 października 1936 r. Egzamin zdał: dogmatyczna na 3/4, moralna 3, prawo 2/3. historia 3, egzegeza 3. W Aktach personalnych pod datą 10 listopada 1936 r., istnieje adnotacja, ze zostaje bezzwłocznie powołany na wikariusza do Płoiikowa17. Po raz pierwszy o dwutygodniowy urlop poprosił 29 stycznia 1938 r. i zaznaczył, ze zamierza go spędzić u swojej matki w Gnieźnie. Na następny urlop wyjechał od 8 do 27 sierpnia 1938 r. do swoich krewnych do Gdyni. A od l do 12 sierpnia 1939 r.był na urlopie w Orłowie. W aktach zachowała się też kopia dekretu kurialnego skierowującego ks. Mariana Skrzypczaka na administratora do Glinna Wielkiego18, gdzie był niewielki stary kościółek, ale nie było plebanii. Była to mała sąsiadująca z Płonkowem parafia, gdzie jeszcze przed wybuchem wojny przy znacznej pomocy swego ojca, który nawet organizował zbiórkę pieniędzy w Toruniu, zdążył wybudować maleńką plebanię, przy budowie której chętnie pomagali parafianie. Młody administrator parafii wszystkie dochody parafialne oddawał na budowę plebani, a sam żył z tego, co użyczali mu rodzice. W jego postawie i pracy duszpasterskiej można dostrzec pewne cechy ujmujące, które zyskały mu sympatię parafian. Lubił dzieci i troszczył się o nie, szukał tez środków materialnych, by pomagać biedniejszym. Angażował się w pracę z młodzieżą katolicką, która wtedy była objęta różnymi organizacjami o charakterze religijno-wychowawczym. Organizował Dziecięcą Krucjatę Eucharystyczną. Uważano go za dobrego kaznodzieję. Zdradzał również pewną dostrzegalną skłonność do abnegacji osobistej. W opinii znających go świadków pozostał jako dobry kapłan, spełniający swoje kapłańskie obowiązki z właściwą sobie gorliwością. Ci, którzy znali go wówczas jako jeszcze bardzo młodzi ludzie pamiętali, jak długo żyli, że uczestniczyli w odprawianych przez niego Mszach świętych, że chętnie słuchali jego kazań, bo były przekonywające i wzruszające. Lubił zresztą przemawiać. Katechizację także prowadził sumiennie. Interesował się życiem i trudnościami, jakie przeżywali jego parafianie. Lubili go, bo budził w nich szacunek i zaufanie. Wspomina go bardzo ciepło pan Czesław Drzewucki, który wówczas pracował na plebanii w Płonkowie i woził młodego proboszcza do jego parafii w Glinnie powózką, zanim ten zdążył zamieszkać w nowej plebanii. Według jego opowiadania stosunek ks. Mariana do wiernych był bardzo życzliwy i bezpośredni. Opiekował się biednymi. Dzięki swoim rodzicom zdobywał na ten cel pieniądze w Toruniu. Bardzo lubił dzieci, które zawsze garnęły się chętnie do niego. A on miał dla nich uśmiech i życzliwe słowo. Można było zauważyć, że taktownie i zgodnie odnosił się do swego proboszcza. Ksiądz Józef Jabłoński, przedwojenny proboszcz Płonkowa, zapytany przez ks. drą Józefa Glempa, który był wtedy jeszcze sekretarzem ks. Prymasa Wyszyńskiego, o opinię na temat bł. Mariana, przysłał następujący list:

Czcigodny Księże Doktorze!
    Uprzejmie przesyłam odpowiedź na pytania tyczące śp. ks.Skrzypczaka z Glinna Wielkiego: ad 1. Ks. Skrzypczak był kapłanem bardzo wzorowym, bez nałogów. Spełniał wszystkie obowiązki kapłańskie sumiennie. Był pobożnym, spokojnym, ofiarnym, uczynnym i przez wszystkich lubianym. Wrogów nie miał żadnych. W stosunku do proboszczu, kolegów, parafian i rodźmy był zawsze przykładnym. Ad 2. Z kim się przyjaźnił? Jak sobie przypominam, to prócz plebanii w Płonkowie i domu ojca w Toruniu nigdzie nie bywał: poza pomocą duszpasterską w dekanacie. Zabierał się ze mną do Torunia do ojca […] Do Płonkowa przyjeżdżał nieraz tylko sam ojciec, którego bardzo szanował. O specjalnych ambicjach ks. Marjana czy planach nic me mogę powiedzieć. był pogodnego usposobienia, zawsze zadowolony i skromny. We współżyciu z domownikami bardzo miły. bez pretensji, usłużny. Ad3. Pracę duszpasterska wykonywał sumiennie, kazania głosił rzeczowo i spokojnie, dzieci do l Komunii św. przygotowywał wzorowo. Chętnie pracował w K. S. M. |Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży|. które w Płonkowie było bardzo żywotne.

Strzelno. dnia 13X1973r

 

Wojna

Wybuchła II wojna światowa. Dnia 7 września 1939 r. bł. ks. Marian zorganizował z parafianami z Glinna i z Płonkowa ucieczkę przed nadchodzącymi wojskami niemieckimi. Jechali furmankami w kierunku Warszawy, ks. Marian miał ze sobą tez rower. Dotarli do Chodecza. Tam dogonili ich Niemcy i kazali wracać do domu. Pod Trzaskami ich grupa uległa rozproszeniu, tak że ostatecznie do Płonkowa wracali nieomal wszyscy oddzielnie. Po powrocie z ucieczki ksiądz zatrzymał się na plebanii w Płonkowie, bo jego dom plebanijny w Glinne zajęli już Niemcy. W Płonkowie przebywała wówczas też siostra ks. proboszcza Ja-błońskiego, który nie wrócił z ucieczki Prawdowo dobnie już świadom zagrożenia ze strony miejscowych Niemców, którzy bardzo się odgrażali. zarzucając mu nawet, że Polaków namawiał do mordowania Niemców. Był później przez Niemców poszukiwany. Ponadto przebywała lam również gospodyni proboszcza, pani Maria Janurzyk, i wymieniony już młody Czesław Drzewucki, który zajmował się gospodarstwem plebanijnym i pełnił funkcję kościelnego i w tragicznym momencie był naocznym świadkiem męczeństwa. Gdy wszyscy wrócili z ucieczki, z niepokojem czekali na dalszy bieg wydarzeń. Zachowanie miejscowych Niemców wskazywało na istnienie jakiegoś jeszcze bliżej nie określonego zagrożenia. Któregoś wieczoru, pod koniec września, jeden ze starszych Niemców21 za pośrednictwem znajomego Polaka polecił powiedzieć ks. Skrzypczakowi, zęby uciekał, bo on podsłuchał swoich synów i innych młodych Niemców, którzy w jego domu naradzali się, jak napaść na księdza i go zamordować. Tę wiadomość przekazał Franciszek Szczerbiński, który w tym czasie pracował tam przy naprawie torów kolejki prowadzące] do cukrowni.

Trwania na posterunku

Młody ksiądz był już prawie gotów schronić się do Torunia, do swoich rodziców, ale pozostawała nie dająca spokoju świadomość, że wówczas jako kapłan opuści parafian, którzy teraz, w dwóch parafiach, zostali powierzeni jego pasterskiej opiece i to w trudnych nadchodzących czasach. Do tych niepokojów i wahań doszły błagania ówczesnych mieszkańców plebanii, którzy prosili, by ich nie opuszczał. Rozpaczały zwłaszcza obydwie panie, siostra proboszcza i gospodyni, które ze łzami błagały, by ich w tej trudnej sytuacji nie zostawiał samych. I ksiądz został. Poczucie obowiązku kapłańskiego i troska o innych ludzi pokonały ogarniający lęk. Tak się wyraziła miłość do powołania i do szukających pomocy ludzi...

Napad i śmierć

Pod plebanię przyszli bardzo późnym wieczorem, dnia 5 października 1939 r. Ośmiu z nich wtargnęło do domu, a duża gromada otoczyła go. Byli to miejscowi członkowie niemieckiej organizacji Hitlerjugend. Wracali z zebrania. Ci młodzi Niemcy urodzili się tutaj i mieszkali rniędzy Polakami w okolicznych wioskach. Teraz mieli broń, rewolwery, myśliwskie dubeltówki i karabin z bagnetem. Głośno krzycząc otoczyli plebanię w Płonkowie, gdzie jeszcze ksiądz z domownikami zatrwożeni odmawiali różaniec. Z hałasem uderzali w drzwi domu kapłańskiego, domagali się otwarcia, ale zanim gospodyni zeszła z piętra, by otworzyć drzwi, wyłamali okno i wdarli się do mieszkania. Najpierw wrzeszcząc pytali, gdzie jest proboszcz, ks. Jabłoński. Gdy im powiedziano, że go nie ma. zaczęli wołać, by do nich przy-szedł ksiądz wikary, i po schodach poszli do pokoju na piętrze, gdzie byli zgromadzeni mieszkańcy. Jeden z Niemców obsypał wyzwiskami ks. Skrzypczaka i stawiał zmyślone zarzuty, że ten kazał polskim żołnierzom zamordować jego rodzinę. Próbował ugodzić księdza bagnetem w brzuch, ale księdzu udało się jeszcze uskoczyć, tak że zranił go w lewą nogę, w udo. Zaraz potem zepchnęli księdza po stromych i zakręconych pod kątem prostym schodach. Bili go, głośno krzyczeli. Kazali biec wzdłuż kościoła w kierunku wsi. Gdy kulejąc znalazł się obok drzwi do zakrystii, padły kolejno trzy strzały — w nogę, w serce i w głowę. Po pierwszym strzale ksiądz jeszcze głośno się modlił: .Jezu. zlituj się... przebacz im . T e wołania mimo krzyków Niemców usłyszano w otwartych oknach stojącego niedaleko domu organisty, jak podaje jeden ze świadków. Drugi obserwował tę scenę z okna plebanii. Potem ci rozochoceni zabiciem polskiego kapłana Niemcy przyszli znowu na plebanię i popędzili jej pozostałych przy życiu mieszkańców do zwłok zamordowanego, aby zobaczyli, co ich także może czekać. Całą trójkę, znęcając się nad nimi i bijąc ich, poprowadzili do sąsiedniego Rojewa. gdzie w gminie musieli spędzić noc i do Płonkowa wrócili dopiero następnego dnia rankiem z płaczem i posiniaczeni. Tymczasem jednak młodzi Niemcy bezcześcili zwłoki zabitego kapłana, potem pociągnęli je drogą w kierunku cmentarza i porzucili w rowie w miejscu, gdzie od szosy odchodzi polna droga wiodąca do cmentarza i dalej w kierunku lasu do Leśnianek. Tam pokryte narzuconą słomą i jesiennymi liśćmi przeleżały do rana. Dzisiaj w tym miejscu stoi krzyż i rośnie drzewko, znak życia. W tym bezczeszczeniu zwłok wyraża się chyba jakaś wręcz nienasycona nienawiść do chrześcijańskiego kapłana, który ponadto był jeszcze Polakiem. Tak się także ujawnia prawdziwe „odium fidei", nienawiść do wiary!

Pogrzeb

Dopiero następnego dnia rano zebrało się przy kościele kilku Polaków, którzy w nocy lub wczesnym rankiem dowiedzieli się o zabiciu księdza. Przy drzwiach zakrystii zobaczyli plamę krwi i mózgu. Widoczne jednak były ślady wskazujące, że stamtąd ciągnięto po ziemi zwłoki zamordowanego w kierunku cmentarza, jak przypuszczano. Idąc tymi śladami doszli do miejsca, gdzie znaleźli zwłoki ubrane w czarne ubranie i owinięte prześcieradłem. Gdy próbowali wydobyć je spod liści i słomy i wyciągnąć z rowu, nadjechał na motocyklu miejscowy Niemiec, Ortsbaufuhrer, i okazywał wielkie zdziwienie. Udawał, ze nie wie, czego oni tam szukają. Powiedzieli że znaleźli zwłoki swego księdza, i pokazali mu je leżące w rowie. Wtedy kazał im wykopać dziurę i wrzucić je do niej. Ci Polacy nie zgodzili się jednak na taką profanację. Oświadczyli, ze to jest ich ksiądz i że należy mu się chrześcijański pogrzeb w trumnie. Machnął ręką i pozwolił im robić, co chcą. Znaleźli jakieś nosidła do noszenia nawozu, jak wspomina jeden z nich, i na nich zanieśli martwe ciało na plebanię. Tam złożyli je w pokoju na piętrze, do którego poprzedniego wieczoru wpadli hitlerowcy. Gdy obmywano zwłoki księdza, można było zobaczyć, jakie zadano mu rany i co było przyczyną jego śmierci. Widać było, ze otrzymał strzał w kręgosłup. W głowie można było zobaczyć otwór wskazujący na wlot kuli z tylu czaszki od lewej strony i rozbity prawy oczodół. Jeden ze świadków opowiedział, że złamana lub skaleczona od kuli była lewa noga. Przy ekshumacji okazało się jednak, ze chodziło o prawą nogę. Drugi świadek nie mówi, jaka to była noga. Zeznania tych świadków zostały spisane dopiero po zakończeniu wojny przez miejscowych księży, dlatego te różnice nie podważają wartości świadectwa. Stwierdzono też. że zmiażdżone miał ręce, jakby się nad nim jeszcze po śmierci pastwiono. Zauważono, że całe ciało księdza było pobite, posiniaczone i okrwawione. Przygotowujący do pogrzebu zwłoki parafianie stanęli wobec pytania, co mają dalej robić. Trzeba było zawiadomić jakiegoś mieszkającego w sąsiedztwie księdza i uzyskać zezwolenie na pogrzeb. Antoni Goralewski, dzierżawca probostwa w Płonkowie, pojechał na rowerze do Szadłowic do księdza Fibaka, który już o tej tragedii wiedział od pani Małowej z Dobiesławic, z którą plebania w Płonkowie utrzymywała przed wojną kontakty towarzyskie. Ks. Fibakowi udało się uzyskać zezwolenie w niemieckim starostwie w Inowrocławiu na odprawienie pogrzebu. Trumnę (sześć uchwytów metalowych zachowało się dobrze jeszcze w grobie) zamówiono u stolarza w Gniewkowie. Przy odkopywaniu grobu można było zobaczyć bardzo wyraźny zarys jej kształtu, jaki tworzyły spróchniałe na proszek resztki desek. W zezwoleniu władz niemieckich było zastrzeżenie, ze w pogrzebie może uczestniczyć tylko bardzo niewielka i ściśle określona liczba ludzi, i to pod groźbą rozstrzelania, gdyby ich przyszło więcej. Pogrzeb odbył się w bardzo uproszczony sposób. Ubrane w szaty kapłańskie zwłoki księdza ułożono na plebanii w trumnie. Do rąk włożono mu krzyż i brewiarz. Na karawanie przewieziono trumnę na cmentarz. Nie ma wzmianki, czy odprawiono wtedy Mszę pogrzebową. U bramy ks. Fibak ubrał szaty liturgiczne i poprowadził kondukt do wykopanego na środku cmentarza grobu. I tutaj pochowano Kapłana, którego Kościół miał wynieść na ołtarze jako błogosławionego męczennika. O wyznaczonej na pogrzeb godzinie przyjechało na motocyklach trzech gestapowców i z wyciągniętą bronią obserwowało ceremonię pogrzebową. Podczas siódmej pielgrzymki do Ojczyzny w 1999 roku Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie 108 męczenników(13czerwca 1999r.), którzy ponieśli śmierć męczeńską w czasie II wojny światowej. Wśród nich znalazło się 8 kapłanów z archidiecezji gnieźnieńskiej: bł. Ks. Jan Nepomucen Chrzan, bł. Ks. Franciszek Dachter, bł. ks. Władysław Demski, bł. Ks. Stanisław Kubski, bł. Ks. Władysław Mączkowski, bł. Ks. Aleksy Sobaszek, bł. Ks. Antoni Świadek, bł. Ks. Marian Skrzypczak.

 za: http://parafiaplonkowo.pl/blogoslawiony.html

Momotoro
O mnie Momotoro

Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo