http://www.redbor.pl/genealogia/dokumenty/blogoslawiona_celina.htm
http://www.redbor.pl/genealogia/dokumenty/blogoslawiona_celina.htm
Momotoro Momotoro
658
BLOG

bł. Celina Chludzińska-Borzęcka

Momotoro Momotoro Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 

 

W dniu 29 przyszła października 1833 roku w Antowilu koło Orszy, w odległej Mohilewszczyźnie na Białorusi, w ziemiańskiej rodzinie Chludzińskich na Świat przyszło niezwykłe dziecię. W ceremonii chrztu którego dokonano w dniu 2 listopada 1833 roku w kościele parafialnym w Babinowcu dziewczynka otrzymała imiona Celina Rozalia Leonarda. Jej ojciec Ignacy Chludziński, wywodzący się z zamożnego rodu ziemian kresowych, człowiek wykształcony, absolwent Uniwersytetu Wileńskiego, odznaczał się wielką kulturą i patriotyzmem. Na co dzień jednak pochłaniało go zarządzanie rodzinnymi majątkami i dlatego nie znajdował czasu na dłuższe kontakty z dziećmi. Matka Klementyna z Kossowów, osoba wysoce świątobliwa odznaczająca się dużym przywiązaniem do tradycji, poza Bogiem i ogniskiem domowym nie znała świata. Na niej spoczywał cały ciężar zarządzania domem i umiejętnego gospodarowania domowym budżetem. A trzeba wiedzieć że w rodzinie Chludzińskich, mimo znacznej zamożności, prowadzono raczej skromny tryb życia, zachowując odpowiedni umiar i nie pozwalając sobie na żadne zbytki. Nad to wszystko jednak Pani Klementyna przedkładała obowiązek wychowywania dzieci. Szczególnie w tym względzie upodobała sobie najmłodszą córkę Celinę. Żywa i prosta wiara oraz Bojaźń Boża były fundamentem na którym matka oparła całe to wychowanie. Celem jej życia stało się takie ukształtowanie charakteru Celiny aby na wzór własny ugruntować w niej prawdziwą pobożność. Od wczesnego dzieciństwa wymagała od córki pohamowania wrodzonej impulsywności, żywego temperamentu i nadmiernej uczuciowości. Uczyła Celinę prostoty życia, nieraz odmawiając jej małych przyjemności. Ganiła kaprysy i odruchy zniecierpliwienia. Wymuszała znoszenie przykrości w milczeniu i pokorze. Żądała bezwzględnej prawości, prawdomówności, posłuszeństwa i sumiennego spełniania codziennych obowiązków. Zdominowana przez matkę, Celina z czasem całkowicie podporządkowała się jej woli. Zawsze znajdując się u boku swojej rodzicielki starała się z góry odgadywać jej najmniejsze nawet życzenia. Unikała zaś wszystkiego co mogło by ją rozgniewać. Towarzysząc nieustannie matce Celina często musiała wyręczać ją w różnych pracach i dzielić z nią zarząd domem. Wcześnie zatem została wciągnięta w sprawy gospodarcze. Pod okiem swojej rodzicielki nauczyła się rachunkowości, zrozumienia wartości pieniądza i oszczędnego szafowania posiadanym groszem. Stała się obowiązkowa i nabrała zamiłowania do porządku. Mimo dość surowego wychowania rodzice nie szczędzili środków na wykształcenie swoich dzieci Dzięki temu Celina dość wcześnie rozpoczęła naukę. Jej edukacją osobiście kierowała pani Klementyna. Celina okazywała duże zdolności i inteligencję. Opanowała kilka języków nowożytnych, oraz dość dobrze poznała historię, literaturę, matematykę i sztuki piękne. Wspólne czytanie z matką dzieł łacińskich i rzymskich sprawiło że zdobyła także wiedzę o kulturze antycznej. Szczególnie uzdolniona muzycznie, biegle grała na fortepianie. Wszystkie te umiejętności pani Klementyna uważała jednak za drugorzędne. Na pierwszym miejscu stawiała bowiem dogłębne zaznajomienie Celiny z treścią ewangelii i licznych dzieł literackich o charakterze religijnym a patrząc na córkę tak hojnie wyposażoną w dary natury tym silniej nakłaniała ją do umartwiania się i podporządkowania życia prawu Bożemu. Dla realizacji tego celu przewidziane były osobne chwile w programie dnia. Młoda Celina w pełni już urzeczywistniała ideał wychowawczy matki. Stała się pobożną, dobrą, wykształconą, poważnie myślącą osóbką, nigdy nie pozostającą bez zajęcia lecz zawsze zatrudnioną jakąś pożyteczną pracą. Niestety obdarzona szczerym i otwartym charakterem pełnym zaufania do ludzi łatwo ulegała wpływom innych czego nieraz potem żałowała. Mimo zatem wrodzonej radości życia, życzliwości i wesołości, była zamknięta w sobie. Pełna wewnętrznych rozterek, nie mogąc odnaleźć się w otaczającym ją świecie coraz częściej zwracała swoje myśli ku Bogu. Poszukując wytchnienia i spokoju, ponad rozrywki i przyjemności, których nie była pozbawiana, przedkładała długie spacery lub wielogodzinne religijne kontemplacje w cichej i mrocznej kaplicy przynoszące jej upragniony spokój i ukojenie. Nigdy nie osądzała matki. W pamiętniku pisze: „...tyle trudów ona dla mnie poniosła i zawsze dobrze chciała, a choćby się pomyliła kiedy, zdaję się chciałabym ukryć przed nią że się pomyliła...”. W tym trudnym okresie życia Celina wraz z matką i rodzeństwem kilkakrotnie wyjeżdżała do Rakowa, gdzie w majątku ciotki spędzano nieraz znaczną część roku. Tam poznała księdza proboszcza Malewicza, który wykorzystując wielkie zaufanie jakim go obdarzyła usilnie namawiał ją do poświęcenia się Bogu. Prowadząc z Celiną długie rozmowy, zaszczepił w niej myśl wstąpienia do klasztoru. Wkrótce myśl ta zmieniła się w silne postanowienie wywierając decydujący wpływ na jej dalsze życie. Tymczasem dzieciństwo przeminęło, a i okres młodzieńczy zamknął się bezpowrotnie. Celina dobiegała lat dziewiętnastu, nieuchronnie zbliżając się do chwili w której miała opuścić dom rodzinny. Rodzice widząc szczęście Celiny jedynie w uczciwym związku małżeńskim pragnęli wprowadzić ją w Świat aby dać jej poznać życie i ludzi. W tym celu roku 1853 na pewien czas opuścili majątek rodzinny przenosząc się do Wilna. Tam Celina brała udział w zabawach towarzyskich, bywała na balach, w teatrze oraz odwiedzała liczne koła znajomych i krewnych. Młodziutka, urocza i pięknie wychowana panienka cieszyła się wielkim powodzeniem. Wszyscy zachwycali się jej wdziękiem, urodą i wytwornym ułożeniem. Całe to życie towarzyskie nie znajdowało jednak u młodej dziewczyny aplauzu. Niemal w każdej wolnej chwili biegła ona do cudownej Kaplicy w Ostrej Bramie. Tam spędzając na modlitwach nieraz długie godziny, coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu że jej pragnienie samotności oraz zamiłowanie do kontemplacji i umartwiania może znaleźć swój pełny wyraz tylko w życiu zakonnym. Niestety państwo Chludzińscy postępując stosownie do ówczesnych poglądów i zwyczajów sami zdecydowali o przyszłości dziecka i w porozumieniu z księdzem biskupem Wacławem Żylińskim przyjacielem rodziny Chludzińskich a zarazem spowiednikiem i duchowym przewodnikiem córki ułożyli plan jej zamążpójścia. Wśród młodzieży, starającej się o jej względy, upatrzyli sobie pana Józefa Borzęckiego, ziemianina z grodzieńszczyzny. Ten niemłody już mężczyzna (urodził się w dniu 29 września 1820 lub 1821 roku) przejął właśnie od ojca zarząd nad majątkami rodzinnymi a po uregulowaniu spraw majątkowych postanowił się ożenić i właśnie w poszukiwaniu kandydatki na żonę przybył do Wilna. Dla Celiny propozycja zamążpójścia była wielkim wstrząsem. Bardzo bała się związku małżeńskiego a ugruntowana w przekonaniu że pozostanie w czystości i resztę życia poświęci Bogu nijak z tym nie mogła się pogodzić. Bijąc się z myślami, wylewając niejedną łzę, wymogła w końcu na rodzicach zgodę na odbycie zamkniętych rekolekcji w zakonie Sióstr Wizytek. Liczyła przy tym że swoją postawą przekona rodziców do zmiany decyzji, uwierzenia w jej powołanie i pozostawienia w klasztorze w którym pragnęła spędzić resztę swoich dni. Rodzice byli jednak nieugięci. O pomoc w ostatecznym przekonaniu córki poprosili księdza biskupa Żylińskiego. Ten wykorzystując zaufanie jakim go darzyła ukazał dziewczynie stan małżeński i wolę rodziców jako wolę Bożą. Celina nie znajdując już z nikąd pomocy musiała w końcu pogodzić się ze swym losem. Zrozpaczona i oszukana straciła wiarę w Boga. Poprzez złożenie przysięgi małżeńskiej Celina miała wyrzec się swojego powołania i rozpocząć nowe życie z zupełnie obcym sobie człowiekiem, którego nie kochała. Świadkiem zaślubin stała się poważna Katedra wileńska. Dnia 26 listopada 1853 roku, w kaplicy św. Kazimierza, Ekscelencja Wacław Żyliński pobłogosławił związek małżeński Józefa Borzęckiego i Celiny Chludzińskiej. Zaraz po ślubie młoda para udała się do Obrembszczyzny. Rodzinny majątek Borzęckich, leżał niedaleko Grodna w parafii Indura. Ojciec pana młodego Karol Borzęcki, zacny i szlachetny człowiek, cieszący się poważaniem okolicznego ziemiaństwa pełnił honorową godność marszałka powiatu grodzieńskiego. Jego żona, Petronela Zawadzka, uważana była powszechnie za osobę wysoce świątobliwą. Uwłaszczyła wieśniaków, a troszcząc się o lud okoliczny, zajmowała się akcjami charytatywnymi. Wieśniacy przez długie pokolenia przechowywali pamięć o niej z rozrzewnieniem opowiadając sobie o jej nadzwyczajnej dobroci. Niestety w czasie gdy Celina przybyła do majątku męża pani Petronela już nie żyła (zmarła 11 marca 1851 roku). Pan Karol zanim zmarł 19 maja 1854 roku jeszcze przez sześć miesięcy służył nowożeńcom swoim doświadczeniem i rozumem. Celina wchodząc w nową rolę żony i pani domu, obowiązki wynikające ze stanu małżeńskiego postanowiła pełnić bardzo sumiennie. Znajdowała czas na wszystko. W prowadzeniu domu była nieskazitelnie prawa, prostolinijna w postępowaniu, wielce sumienna i pobożna. Nie zaniedbywała zwłaszcza prywatnej modlitwy na którą poświęcała nieraz długie chwile w ciągu dnia a często nawet w nocy. Nierzadko biegła do znajdującej się w parku obrembskim mrocznej kaplicy z grobami rodzinnymi Borzęckich, by tam w ciszy i spokoju prowadzić kontemplacje. W kontaktach ze służbą pani Celina pod każdym względem starła się iść w ślady swych rodziców. Wymagała tylko aby w najbliższym jej otoczeniu Prawo Boże było uszanowane i wypełniane. Każdego poranku gdy panna służącą będąca wówczas jeszcze młodym dziewczęciem, czesała swą panią i układa fryzurę według ówczesnej mody, ta w międzyczasie uczyła ją katechizmu. Anielę Nowicką, starą piastunkę pana Józefa, aż do jej śmierci pani Celina otaczała szacunkiem i serdeczną miłością. W stosunku do wieśniaków i okolicznej ludności pani Celina już od młodości zaprawiona w akcji charytatywnej kierowała się wysokim humanitaryzmem. Potrafiła współczuć bliźniemu w każdym cierpieniu i w każdej biedzie. Stosownie do tradycji rodzinnych i wzorów świątobliwej teściowej Petroneli, rozciągnęła pieczę nad wszystkimi chorymi i ubogimi. Nieraz ich odwiedzała świadcząc doraźną pomoc lub rozdzielając między potrzebujących żywność, odzież i pieniądze. Czyniła tak bez cienia uprzedzeń narodowościowych, niezależnie od tego, czy to byli katolicy, schizmatycy czy żydzi. Jednocześnie usiłowała przyciągnąć wszystkie te dusze do Kościoła Katolickiego. Dzięki świadczonej pomocy młoda pani była kochana przez wszystkich, otoczona szacunkiem i zaufaniem. Gdy po wielu latach, już jako Fundatorka i Przełożona Generalna Zgromadzenia przyjechała z Rzymu do Obrembszczyzny, lud witał ją z radością i ze łzami rozrzewnienia. W pożyciu małżeńskim pani Celina była z natury uczuciowa, gorąca i namiętna. Odznaczała się subtelną intuicją kobiecego serca, które umie kochać. Otaczała męża wielkim szacunkiem a z czasem i miłością. We wszystkim pragnęła zastosować się do jego życzeń. Józef Borzęcki również cechował się wielką łagodnością charakteru, delikatnością uczuć i niezwykłą czułością dla żony a później i dzieci. Całe życie poświęcił aby zapewnić im szczęście i dobrobyt. Pragnąc uszczęśliwić swą młodą małżonkę i życie jej uczynić jak najmilszym nie szczędził środków materialnych. Otaczał ją przyjemnościami, rozrywkami, a nawet pewnym przepychem. Chciał aby jego żona ubierała się strojnie i elegancko, według mody, by występowała w szerokim świecie i utrzymywała rozległe stosunki towarzyskie, przyjmując licznych gości w dworze obrembskim. Pani Celina z wielką chęcią ulegała wszystkim życzeniom i wymaganiom męża a czyniła to z wielkim wdziękiem i prostotą. Państwo Borzęccy często także wyjeżdżali za granicę. Odwiedzali kolejno wielkie stolice, oglądając arcydzieła sztuki, zwiedzając galerie, muzea, kościoły, podziwiając cuda natury, oraz występując na balach w Dreźnie, Paryżu i Wiedniu. Młoda małżonka miała teraz okazje poznać życie z bliska, we wszystkich jego przejawach, zakosztować uciech a także rozszerzyć swój widnokrąg myślowy i wyszkolić zmysł artystyczny. Szczęście małżonków zmącił jednak tragiczny wypadek jaki wydarzył się wczesna wiosną w pierwszym roku po ślubie. Niewielka rzeczka, przepływająca przez park, silnie wezbrała. Józef pociągnięty przez wartki potok bliski był już utonięcia. Od niechybnej śmierci ocalił go zacny lokaj Grzegorz Drobot poświęcając jednakże swoje własne życie. W podzięce za tą wielką ofiarę zwłoki wiernego sługi złożono kaplicy w pałacowej Borzęckich. Pani Celina doskonale rozumiała również wielkość obowiązków macierzyńskich. Ze związku młodych narodziło się czworo dziatek. Pierwszy synek Kazio przyszedł na Świat w 1856 roku. Niestety, dni kilka zaledwie cieszyli się nim rodzice. Umarł 12 stycznia 1856 roku. Po dwóch latach w dniu 22 listopada 1857 roku urodziła się Celinka. W sierpniu 1861 roku, trzecie dziecko Marynia żyło znów tylko kilka tygodni. W dniu 1 lutego 1863 roku przyszła na Świat najmłodsza córka Jadwinia. Pomimo niekiedy krótkiego życia wszystkie dzieci Celiny otrzymały sakrament Chrztu Świętego. Ceremonie odbywały się w przydomowej kaplicy a dokonywał ich ksiądz proboszcz specjalnie na tę okazję przywoływany z parafii w Indurze. Bogobojna matka szczerze opłakiwała śmierć ukochanych dziatek, ale tym bardziej sumiennie i gorliwie oddawała się wychowaniu pozostałych dwu córeczek: Celinki i Jadwini. Dzieci po Bogu i obok męża były, dla niej wszystkim. W pracy nad nimi pomagały jej dwie wychowawczynie, najpierw Francuska, następnie Angielka, pani Agnes. Nad dziewczynkami stale też czuwała zaufana służąca, panna Kasia. Trosk matce przysparzało jednak wątle zdrowie obu dziewczynek. Gdy zatem mała Celinka po raz pierwszy poważnie zachorowała rodzice od razu udali się z nią na kurację do znakomitego specjalisty w Wiedniu. Zabiegi okazały się skuteczne i dziewczynka powróciła do domu zupełnie uleczona. Nadszedł jednak rok 1863, a z nim wybuch powstania styczniowego. Pani Celina wychowana w tradycjach patriotycznych bez wahania poświęciła wszystko dla tej wielkiej sprawy. Oddała swe kosztowności, biżuterię i zasoby finansowe, ażeby wspomóc powstańców a potem niejednego z nich ukrywała w swym domu. Odważna postawa pani Celiny nie uszła jednak czujności rządu rosyjskiego. Pewnego dnia została aresztowana i uprowadzona z kilkumiesięczną Jadwinią na ręku, do więzienia w Grodnie. Wtrącona do zimnej, wilgotnej celi przebywała długie godziny cierpień i trwogi o los najbliższych i życie swojej maleńkiej a teraz płaczącej córeczki. Na szczęcie niewola nie trwała długo. Dzięki energicznym zabiegom męża, pani Celina została uwolniona i wróciła do Obrembszczyzny, ku nieopisanej radości swych najbliższych. Dwór i mienie państwa Borzęckich także całkowicie ocalało od dalszych następstw powstańczej zawieruchy. Gdy po bolesnych wstrząsach z okresu powstania życie towarzyskie wróciło do zwykłej normy na prośby męża, pani Celina z uległością i dobrą wolą, dalej przyjmowała gości. Utrzymywała również ożywione stosunki z sąsiednim obywatelstwem i liczną rodziną. Pan Józef posiadał duży dom w Grodnie, gdzie w pięknych salonach przyjmowano zimową porą różne osoby, w tym wielu wybitnych działaczy i patriotów. Nieraz pośród gości, trochę zdziwionych i zakłopotanych, ukazywał się nagle mundur dygnitarza rosyjskiego. Pani Celina, utrzymując z nimi stosunki towarzyskie, miała tę ukrytą intencję, by wydostać z więzienia wielu powstańców, a niejednemu ocalić życie. Prawie zawsze dopięła celu, uzyskując od wysokich urzędników przychylne załatwienie sprawy za cenę eleganckiego przyjęcia i hojnych podarunków. Wkrótce jednak dla małżonków Borzęckich znów nastały ciężkie czasy. Przyszedł nieurodzaj i wpływy z majątku znacznie się zmniejszyły. Te i inne okoliczności spowodowały że finanse pana Józefa zaczęły się wikłać i był on zmuszony zaciągać długi. W tak złej sytuacji materialnej pani Celina okazała wiele rozumu i zmysłu praktycznego. Wdrożona do oszczędności w domu rodzicielskim, zredukowała ilość służby, ograniczyła przyjęcia, wizyty i podróże. Kierując się zasadą roztropności na pokrycie zobowiązań bez wahania poświęciła własne kapitały oraz różne sumy, które często otrzymywała od swego ojca. Cały czas zajmowała się także ulepszaniem gospodarstwa i podniesieniem jego wydajności. Brat pani Celiny Alojzy Chludziński również pospieszył z pomocą. Chcąc oszczędzić ukochanej siostrze przykrości i kłopotów zaproponował z wielką delikatnością panu Józefowi pożyczkę, a następnie zapisał tę sumę w testamencie Celinie. Tak współdziałając za sobą oboje małżonkowie i z najbliższymi krewnymi w krótkim czasie doprowadzili stan interesów do porządku, dzięki czemu majątek utrzymał się w całości. W 1869 roku panią Celinę spotkał kolejny bolesny cios. W dniu 22 sierpnia w Chorobowie umarł jej ojciec. Państwo Borzęccy udali się tam niezwłocznie aby towarzyszyć mu w ostatniej drodze. Po pogrzebie, pojechali do Laskowicz, gdzie w miłym zaciszu domu rodzicielskiego pani Celina chciała spędzić lato w gronie kochającej rodziny. Wkrótce jednak dotknęło ją jeszcze większe nieszczęście. Z niewiadomych powodów pan Józef został złożony nagłym atakiem paraliżu. Pani Celina pełna roztropności i energii zdecydowała się natychmiast wywieść męża na kurację. Umyśliła sobie udać się do Wiednia gdzie już poprzednio bywała parę razy dla poratowania zdrowia małej Celinki i nabrała wielkiego zaufania do metod leczniczych tamtejszych lekarzy. Na jesieni 1869 roku, omijając Obrembszczyznę, państwo Borzęccy wraz z dziećmi i służbą wyruszyli wprost do stolicy nad Dunajem. Aż do Warszawy towarzyszyła im grupa krewnych. W podróży tej nie obyło się jednak bez niespodzianek. Na pewnej węzłowej stacji, może w Witebsku albo Dynaburgu korzystając z dłuższego postoju, całe towarzystwo wysiadło, aby się posilić w restauracji dworcowej. W wagonie pozostał tylko pan Borzęcki z sześcioletnią Jadwinią. Tymczasem po krótkiej chwili pociąg ruszył niespodziewanie w dalszą drogę. Pani Celina pozostała na stacji z krewnymi, w niepokoju o losy męża i dziecka. Mała Jadwinia okazała jednak niezwykłą dzielność i przytomność umysłu. Doskonale wywiązała się z roli przygodnej infirmerki i całą dobę opiekowała się biednym ojcem. Gdy nazajutrz wszyscy zjechali się w Warszawie, pan Borzęcki ze wzruszeniem opowiadał żonie o niezwykłych dowodach roztropności kochanej córeczki. W Wiedniu pani Celina odnalazła obszerny, piękny, słoneczny apartament u wdowy, niejakiej pani Wambacher, niedaleko kościoła św. Stefana. Tam dopiero poczuła jak ciężkie obowiązki ma do spełnienia. Kuracja i pielęgnowanie chorego męża, nieruchomo przykutego do łoża, wychowanie dwóch córek i prowadzenie domu na obczyźnie a także zarządzani z daleka majątkiem w kraju wydawało się być ponad jej siły. Mimo to pani Celina starała się zachować równowagę i pogodny nastrój. Dniem i nocą nie odstępowała od łóżka pana Józefa kojąco wpływając na cierpienia swego małżonka. Wynalazła najznakomitszych lekarzy wiedeńskich i po odbyciu wielu narad, stosownie do ich zaleceń, rozpoczęła intensywną kurację chorego. Nie szczędziła zasobów pieniężnych, dostarczając mężowi kosztownych lekarstw i potrzebnych wygód. Ustawicznie troszczyła się o rozrywki i robiła co można, by uprzyjemniać czas biednemu choremu. Co dzień czytała mu doborowe dzieła, gazety, czasopisma. i poświęcała długie chwile na rozmowę. Obie dziewczynki biorąc przykład z pani Celiny także prześcigały się w oddawaniu drobnych usług cierpiącemu ojcu. Zwłaszcza Jadwinia starała się nie odstępować ojca. Służyła mu na każdą chwilę to przy łóżku, to przy fotelu, patrzyła w jego oczy i odgadywała najmniejsze życzenie. Gdy nadeszły cięższe okresy w chorobie i pan Borzęcki cierpiąc nieraz po nocach jęczał z bólu, mała Jadwinia umieściła swe posłanie na posadzce, tuż obok łóżka chorego, i przeciągnęła sznurek od ręki ojca do swojej rączki, by na najmniejszy ruch zaraz się obudzić i usłużyć choremu. Pan Józef przyjmował te dowody troskliwości wielką wdzięcznością i uznaniem. Nie mógł jednak spokojnie patrzeć jak z jego powodu pani Celina będąc jeszcze tak młodą całkowicie wyrzeka się rozrywek i przyjemności światowych. Wciąż ją nakłaniał i błagał, ażeby udała się z wizytą do krewnych i znajomych lub na zebrania towarzyskie. Troskliwy małżonek uprosił wreszcie żonę, by wzięła udział w balu razem z krewnymi i jak dawniej, tak i dziś sprawił jej przepiękną kosztowną toaletę balową. Pani Celina chcąc mu zrobić przyjemność, stanęła przed nim ubrana strojnie, piękna i elegancka. Nie była jednak w stanie tańczyć i bawić się wesoło, gdy mąż leżał nieruchomo przykuty do swego posłania. Objechawszy powozem okolice podmiejskie, po kilku godzinach wróciła do domu. Nie zdradziła się przed mężem, że nie była na balu. Mimo licznych trosk pani Celina nie zatraciła trzeźwego spojrzenia o czym może świadczyć takie oto zdarzenie. Pewnego razu gdy po powrocie z teatru. zdejmowała biżuterię i układała ją na konsoli przed lustrem, w odbiciu w nim wielkiego portretu, wiszącego na przeciwległej ścianie, zauważyła ze zdumieniem poruszające się oczy. W mgnieniu oka zrozumiała, iż musiał się tam ukryć złodziej. Z całym spokojem skreśliła kilka słów na kartce, zadzwoniła na pokojówkę i głośno jej zaleciła pospieszyć natychmiast do teatru, gdzie w loży miała pozostawić bardzo cenną bransoletkę. Tymczasem bilet zawierał wezwanie policji. Złodziej ukryty za portretem czekał spokojnie na owe kosztowności, a pani Celina z niewzruszoną obojętnością, krążyła po pokoju, nucąc sobie różne melodie i wyglądając ratunku. Za kilka chwil wkroczyła policja i aresztowała nie proszonego gościa. Odprowadzany przez żandarmów złodziej nie umiał ukryć swego zdziwienia. Poza kuracją męża za główny cel pani Celina postawiła sobie dalsze wychowywanie córek. Będąc zwolenniczką wychowania domowego którego skutki sama na sobie poczuła podobnie jak niegdyś jej matka pragnęła urabiać swe córki pod bezpośrednim swoim kierunkiem. Całe wychowanie dzieci oparła o grunt religijny. Punktem wyjścia pracy wychowawczej było stosowanie zasad Ewangelii. Pani Celina ustawicznie walczyła z naturą skażoną przez grzech pierworodny. W pedagogice Ewangelii znajdowała rozwiązanie jedyne i pełne wszelkich problemów. Chciała, aby jej córeczki z całym zrozumieniem, dobrowolnie i z miłości podporządkowały się prawu Bożemu. Miała przy tym na względzie nie tyle pomyślność doczesną swoich córek, ile ich szczęście wieczne. Od najpierwszych chwil starała się zatem przede wszystkim zwrócić serca córek do pana Boga: „ażeby one Bogu miłemi były zawsze”. Obok miłości Bożej usiłuje rozwinąć w dzieciach miłość bliźniego, delikatność uczuć, łaskawość sądu:  „Jakże bym chciała, żebyście zawsze były pobłażające dla drugich, a przed osądzeniem bliźniego głośno, dobrze pomagały, czy zasługuje ta osoba na sąd surowy. Nie możemy nigdy wiedzieć, jak byśmy postąpiły w takim wypadku... może ta osoba surowo sądzona wypełniałaby daleko sumienniej obowiązki twoje, a ty ganisz jej postępowanie, nie obrachowawszy swych czynności”. Dostrzegając w każdej z córek wielkie dary Boże i uzdolnienia daleką była od pobłażliwości. Ton wychowania był u pani Celiny zawsze hartowny, męski, czasami nawet surowy. W wychowaniu była ona konsekwentna i bezkompromisowa. Bacznym wzrokiem odkrywała w duszach dzieci różne braki i słabości, nieodłączne od natury ludzkiej. To też pracowała usilnie nad wykorzenieniem wad właściwych dziecięcemu wiekowi i dopomogła im do zdobycia cnót chrześcijańskich. Poczucie obowiązku i wierne jego wypełnianie było według pani Celiny głównym celem wychowania. Wspólne pacierze ranne i wieczorne oraz codzienny rachunek sumienia stanowią najpierwszy obowiązek. Pani Celina tak bardzo pragnie zaszczepić w dusze dzieci prawdziwą miłość Bożą. Dlatego kładzie nacisk na chętne spełnianie przykazań Bożych, by ta miłość była nie w słowach, ale w uczynku i prawdzie. Unikała wszelkiego rozpieszczania, nadmiernej czułości, a zaprawiała córki do umartwienia chrześcijańskiego, które sama praktykowała już w domu rodzicielskim. Chciała tym sposobem urobić w nich silny zdecydowany charakter. Gdy dziewczynki były jeszcze zupełnie małe, w Obrembszczyźnie, nie pozwalała Kasi, by usługiwała panienkom. Postanowiła, że same mają robić wszystko dokoła. siebie, nie wyręczając się służbą. Prace ręczne, domowe, uważała za konieczne dla kobiety. Zdaniem pani Cenna były one znakomitym przygotowaniem do spełniania zadań życiowych, ucząc cierpliwości, porządku i opanowania materii przez ducha. „Ileż ciągle pracuję by dzieciom moim nadać ochotę do dbania i pamiętania o rzeczach waszych. Osoby z wami na przyszłość przestające nieraz więcej cenią praktyczność waszą, niż wielki rozum i talenta... Ażeby mieć do tego prawo czy umiejętność, trzeba najprzód z siebie dobry dać przykład”. Pani Cenna sama kieruje nauką dzieci, udziela im różnych przedmiotów, w miarę czasu i możności, uczy muzyki i języków obcych doskonałą metodą.. Kładzie wielki nacisk na rozwój logicznego myślenia i na opanowanie wyobraźni. Mimo że spędzają na obczyźnie szereg lat, jest wielka dbałość o gruntowne poznanie języka ojczystego i literatury. Dzięki tak troskliwym staraniom swej matki, obie córki uzyskały rozległe wykształcenie i dobre przygotowanie do życia w myśl zasady: „nie dla szkoły ale dla życia uczymy”. Ogromną wagę przywiązuje pani Celina do wychowania estetycznego. Rozwija w córkach zmysł artystyczny i wrodzone talenty, kształci je w śpiewie i muzyce, pokazuje im arcydzieła sztuki i wspólnie podziwiają piękno rozlane w naturze. Wymaga też od nich ładnego ułożenia i wytwornych manier. To też obie dziewczynki zachowają na całe życie cechy doskonałego wychowania, z domu wyniesionego, i wszechstronnej kultury. W roku 1871 pani Celina rozpoczęła w Wiedniu pisanie „Pamiętnika dla córek”. Zostawiła niezmiernie ważny dokument historyczny i psychologiczny. Znalazły się tu, obok wspomnień rodzinnych i notatek chronologicznych, bardzo mądre zasady pedagogiczne, stosowane w wychowaniu córek. Celem tego dzienniczka było pozostawienie uwag, rad i spostrzeżeń dla ukochanych dzieci mających stanowić pomoc w ich dorosłym życiu. Pragnęła również, ażeby te kartki, pełne serdecznych wspomnień rodzinnych, posłużyły do wytworzenia spójni siostrzanej między córkami. W swej pracy Pedagogicznej znakomicie stosuje tak zwany system prewencyjny świętego Jana Bosco. Nie była to łatwa praca. Stara się wytłumaczyć dzieciom zasady moralne, działa na ich przekonanie i na rozum, i tak pociąga je do ochoczego spełnienia obowiązku. Pani Celina nie przepuszcza żadnego uchybienia swym dzieciom i wymaga natychmiastowej poprawy . Nie znosi zaniedibania, nieporządku i stale zachęca; do ładu i systematyczności. „Czyż nie wielką cenę ma kobieta umiejąca porządek w domu utrzymać” zapytuje w pamiętniku, i dalej pisze: „Chciałabym, abyście poznały wartość czasu. Trzeba pokonać chętkę marnowania chwil na nieużyteczne słowa, na zatrudnienia nie przynoszące żadnej korzyści... tak mnie boli, że czas leci, godziny uchodzą, a tak mało rozumiemy wartość czasu, tyle marnujemy chwil na owo nic nie robienie lub czynienie tego, co żadnej korzyści ani dla duszy, ani dla umysłu przynosi”. Celina silnie podkreśla autorytet rodzicielski i żąda od dzieci posłuchu. Zdaje sobie sprawę, że jest nieraz może bezwzględna, apodyktyczna. Czasami ogarnia. ją lęk, przychodzą, chwile zniechęcenia i zatroskania. Wątpi w skuteczność swych wysiłków i cierpi bardzo. To znów wyrzuca sobie zbytnią. Surowość w postępowaniu z dziećmi i bezwzględność, będącą wynikiem nadmiernej gorliwości o ich wyrobienie. Osądza siebie w pamiętniku: „Gorliwośćć moja (o dzieci) objawia się często w sposób nadto surowy”. Zawsze patrzy na swe postępowanie dosyć krytycznie. Przychwytuje się na różnych słabostkach charakteru, na zbytniej z dziećmi otwartości lub na zniechęceniu. Ale nie dostrzegała jeszcze wówczas, że niekiedy kierowała się osobistymi uczuciami lub poglądami. Z każdym dzieckiem Celina miała inną metodę postępowania, zależnie od jego indywidualności. Trafnie odczuwa psychologię obu dziewczynek. Widzi u Celinki jasno jej wady, zmienność usposobienia, skłonność do rozrzutności i samowoli, ale pociesza ją głęboka religijność i szlachetność charakteru starszej córki. U Jadwini stwierdza naturę bogato uposażoną, umysł głęboki, skłonny do zagadnień filozoficznych, żywość temperamentu, a obok tego niezwykłą zdolność do zaparcia i bezgranicznego poświęcenia. Celinka - stwierdza matka - ma łaskę wiary prostej, której nie zamąci żadne zwątpienie. Jadwinia dojdzie do żywej wiary przez cierpienia, a za to wielkie światła są jej udziałem”. Obserwując jak dzieci reagowały na muzykę, pani Cenna zauważyła, że Celinka woli szumną orkiestrę, podczas gdy Jadwinia przepada za muzyką łagodną i słodką melodią często powtarzaną. Jest to dla niej ważną wskazówką pedagogiczną. Pani Celina była zwolenniczką wychowania domowego. Sama poczuła na sobie jego skutki. Więc pragnie urabiać swe córki pod bezpośrednim swoim kierunkiem. Natrafia jednak na trudności, tu w Wiedniu, ze starszą córeczką Celinką.. Nie bierze ona. do serca zaleceń matki, nieraz chce postawić na swoim, pozwała sobie na samowolę i różne kaprysy. Będąc sama oszczędną, Pani Celina chce wyrobić tę cnotę w dzieciach. Gani przejawiającą się próżność u Celinki i stanowczo odmawia jej sprawienia nowych sukienek. Zwraca uwagę, że mając wszystkiego pod dostatkiem, Celinka powinna jeszcze podzielić się z ubogimi dziećmi i odzieżą, i pieniędzmi. Pani Cenna stacza ze sobą walkę, bo żal jej oddawać Celinkę pod opiekę obcych osób. Ale w końcu rozum zwycięża uczucie, i zapada decyzja. umieszczenia. Celinki w pensjonacie Matek Sacré-Creur. Ma wyrobić w klasztorze swój trudny charakter i nauczyć się posłuszeństwa i rygoru. Wielka to ofiara, przed którą jednak matka się nie cofa, gdyż ponad wszystko stawia szczęście dziecka. Odwozi ukochaną Celinkę do pensjonatu, ale na równi z nią przeżywa smutek i tęsknotę. Jednak mężnie trwa przy swoim postanowieniu. Żegnając córkę powiedziała:  „Najczęściej czyniłaś to, co ci się podobało, a nie to co czułaś, że matka życzy sobie. Dziś niemożność objawienia swego zdania i życzeń w klasztorze, ogólnie dla wszystkich przyjęta reguła, zniewoli cię do ugięcia charakteru” Już po kilku tygodniach spostrzega błogą zmianę w usposobieniu Celinki stwierdzając że uczyniła ona wielki postęp w życiu wewnętrznym:. Celinka pokochała zacne Matki Sacre-Creur i towarzyszki, oceniła nowy tryb życia, a następnie przez całe życie błogosławiła matkę za oddanie jej do tak wzorowego pensjonatu.  „Celeczka moja rozjaśnione ma czoło, ugruntowana w dobrych zasadach, jasna, wesoła... życie klasztorne nadało jej wejrzeniu coś pogodnego i szczęśliwego. Gdy na nią patrzę, zdaje mi się, że oddycham pogodnym dniem majowym, który chmur nie znosi, bo tyle szczęścia, młodości i sił wokoło! Łzy i smutek nie mają miejsca, bo wszystko i wszyscy dobrzy, bo niema zawodów. Oby stan taki jak najdłużej trwać mógł dla ciebie!”. Niemniej troskliwą pieczą pani Celina otaczała młodszą córeczkę Jadwinię. To dziecko jest wyjątkowo obdarzone przez Stwórcę w dary natury i łaski. Zdradza jednak wiele dumy ukrytej, silnej woli własnej i w przeciwieństwie do Celinki ma raczej usposobienie zamknięte. Pani Celina łagodnie a stanowczo wykazuje te braki i wady Jadwini, zachęcając do nieustannej walki ze sobą. Nie waha się otworzyć oczy małemu dziecku na tę podstawową prawdę, że człowiek jest nicestwem. Jadwinia miała bujną fantazję. Nieraz lubiła przesadzić w opowiadaniu. Pani Celna zwraca na to baczną uwagę i strofuje córeczkę. Matka wymaga od Jadwini coraz większego opanowania temperamentu tak bardzo żywego i czasem nierównego.  „Te małe wybuchy czynią cię nieprzyjemną dla innych, psują wszystko, co twa bogata natura może wydać z siebie. Jesteś zdolna do poświęcenia, do zaparcia wszelkiego rodzaju, ale gdy nie opanujesz swego temperamentu, te piękne zalety zbledną.. Możesz dojść do wielkich rezultatów, gdy będziesz walczyć wytrwale.” Chcąc zachęcić córeczkę do tej silnej walki, pani Celina wyznaje, jak dalece sama musiała się napracować nad sobą, by ująć w karby swą żywość przyrodzoną. Pewnego ranka mała Jadwinia, stale towarzysząca mamusi podczas różnych zajęć domowych, nagle rzuca jej pytanie: „Kim byłam, zanim zaczęłam żyć na ziemi!”, a następnie: "Co lepiej, najdroższa Mamo, czy być bardzo uczoną i mieć wielką wiedzę, czy oddać się zupełnie Panu Bogu i jemu się poświęcić!”. Zapisując tę ważną rozmowę w pamiętniku, dodaje pani Borzęcka: „W jakim kierunku rozwinie się dusza twoja, jeżeli już dziś w tym wieku czynisz spostrzerzenia i zapytania tego rodzaju! Życzę ci, ażebyś nabrała silnych przekonań za, łaską Bożą, i ażebyś nie odstępowała od nich udoskonalając je stale przez modlitwę, i przez doświadczenie życiowe. Z przejęciem i zainteresowaniem prowadzi mądra matka te głębokie i poważne rozmowy z córeczką.. Stara się wyjaśnić zagadnienia, które nurtowały duszyczkę Jadwini. Łatwo przeczuwa jej powołanie zakonne i dlatego więcej nad nią pracuje i dużo od niej wymaga. Starannie przygotowuje ją do pierwszej Spowiedzi Świętej, którą Jadwinia odbywa w Wiedniu 19 marca 1871 roku. Miłe wspomnienie poświęca pani Celina w swym „Pamiętniku” wiernej pokojówce, Kasi Suderowicz, którą nazywa „najdroższą sługą Swoją”. Była ona najpierw w Laskowiczach, gdzie została aż do śmierci swych państwa, a potem usługiwała w Obrembszczyźnie z całym oddaniem. Właśnie podczas nieobecności państwa Borzęckich umarła. Pani Celina zaleciła pochować ją w kaplicy rodzinnej, gdyż raczej uważała ją za członka rodziny, aniżeli za służącą.  W 1871 roku kolejna żałoba dotknęła rodzinę Borzęckich. W dniu 7 kwietnia zmarła siostra pana Józefa pani Teresa Jeleńska, Była ona związana serdeczną przyjaźnią z panią Celiną i jej dziećmi. W tych ciężkich chwilach pani Celina nie żałowała ani trudów, ani środków materialnych, by osłodzić los mężowi. Letnie miesiące spędzano w okolicach podmiejskich lub w uzdrowiskach austriackich, jak Pfarrkirchen, Hall lub Baden. Cichy zakątek w Pfarrkirchen szczególnie pociągał całą rodzinę. Spokój, cisza, cudna natura, oddalenie od świata zgiełkliwego, prostota pobożnych wieśniaków, stanowiły miłe tło życia rodzinnego państwa Borzęckich i ich dzieci. Miewali złudzenie, jak gdyby znajdowali się w kraju wśród swoich. Podczas gdy pan Józef spędzał poranki na wózku, w cienistej alei, w towarzystwie dziewczynek, pani Celina która zawsze lubowała się w samotności i ciszy, a prostotę życia przenosiła ponad zbytki światowe i wszelkie wygody zajmowała się pracą domową. Po południu cała rodzina gromadziła się w przyległym lasku spędzając mile czas na czytaniu, drobnych robótkach i wspólnej rozmowie. Ludność miejscowa serdecznie przywiązała się do państwa Borzęckich. Gdy opuszczali oni Pfarrkirchen, okoliczni mieszkańcy zgromadzili się przed ich domem i na pożegnanie zaśpiewali piękną serenadę. Lato 1872 roku spędzono w Polsce, po części w Obrembszczyźnie albo też w Laskowiczach. Jesienią powrócono do Wiednia na dalszą kurację lecz nikt się już nie łudził, iż będzie ona skuteczną. Cierpienia fizyczne pana Józefa wzmagały się z każdym miesiącem. Środki lekarskie zawodziły na całej linii. Sam chory zdawał sobie sprawę, że koniec jest już blisko. W tym okresie pani Celina poznała świątobliwego Jezuitę Ojca Ohler w którego osobie cała rodzina znalazła wielką pomoc duchowną. Zacny ten zakonnik, pełen gorliwości właściwej Towarzystwu Jezusowemu, odczuł potrzebę sprawowania szczególnej pieczy nad biednymi duszami. Nie żałując ani trudu, ani czasu, co dzień odwiedzał Borzęckich i prowadził długie rozmowy duchowne z chorym, a na wszystkich członków rodziny wpływał dodatnio. Podczas długich cierpień podtrzymywał pana Józefa na duchu, dopomagając mu znosić chorobę z budującą rezygnacją, a wreszcie przygotowując go do śmierci. Na kilka tygodni przed śmiercią pan Józef zapragnął podyktować starszej córce swój testament duchowy dla dzieci. Niestety, stan zdrowia nie pozwolił mu dokończyć tego dokumentu. „Ponieważ zdrowie moje coraz słabsze i niedługo może Bóg nie pozwoli mi z wami rozmawiać, kochane Córki, nie zamknąłbym oczu spokojnie, żebym wam nie objawił, czem była dla was najlepsza Matka. Wychowana w dostatku i obfitości, żadnego niedostatku ani braku nigdy w domu nie czuła; trafiła do mnie, gdy intraty źle szły i urywały się, długi rosły, stan interesów się pogarszał. Można pomyśleć, ile cierpiała. Ale na szczęście, będąc pełną rozumu i serca, całe swe siły obróciła na wydźwignięcie męża i stanu interesów. Znaczne kapitały, otrzymywane od ojca, przynosiła bez wahania, byle wybawić mnie z biedy, odmawiając sobie wszystkiego i obmyślając środki oszczędności...”. (testament Józefa Borzęckiego. Wiedeń 14.01.1874) W ostatnich chwilach swojego życia pan Józef mocno przejmował się dalszym losem ukochanej małżonki i dzieci. Po długich przemyśleniach odważył się wreszcie zaproponować żonie, by po jego śmierci weszła powtórnie w związki małżeńskie z pewnym zacnym przyjacielem rodziny. Pani Celina wyjawiła mu wówczas swe najgorętsze pragnienie poświęcenia się panu Bogu. Wzruszony pan Józef cofnął natychmiast swą propozycję, mówiąc:  „Ja zawsze to przeczuwałem, ze po mojej śmierci wstąpisz do klasztoru. zatem niech ci Bóg błogosławi! Ale o jedno cię proszę, ażebyś zostawiła córkom zupełną swobodę”.
Pani Celina bez wahania złożyła mężowi żądane przyrzeczenie. Józef Borzęcki zmarł dnia 13 lutego 1874 roku w Wiedniu. Umierał w zupełnym spokoju, błogosławiąc córki i żonę oraz dziękując za wszystko co dla niego uczyniły. Celinka tak opisała jego ostatnie chwilę:  „Ojciec błogosławił nas, dziękował mnie, prosił, bym mu oczy zamknęła. Słodycz jego obok gorącej chęci życia, czyż nie były rozdzierające' Ileż było wiary u niego, kiedy z takim poddaniem się opuszczał świat...a chociaż zbolały fizycznie i moralnie, dusza jego czysta a tak piękna, czyż nie zostawiła na zawsze dla nas wrażenia świętości, a pewności, że lepiej mu tam, gdzie jest teraz; że odkąd uczuł chwałę Bożą w niebie, odtąd ona go tylko zajmuje, i jedyne uczucie, które zlewa na nas z góry, jest chęć ujrzenia nas najprędzej w tej Światłości, bo jeśli dla was będą jeszcze dnie wesela i pociechy, to i krzyże nie miną; one was przywalą słabością natury ludzkiej, ale też pokrzepią, jak matka wasza pokrzepioną czuje nadzieją przyszłego żywota”. Po dwudziestu latach pożycia małżeńskiego pani Celina została wdową. Strata zacnego małżonka jak dotychczas była dla niej największym ciosem. Bardzo silnie odczuwała osamotnienie życiowe i brak szczerego przyjaciela i towarzysza, z którym przywykła dzielić swą myśl i uczucie. Z pietyzmem przewiozła zwłoki męża do Obrembszczyzny, by je pochować w grobowcu rodzinnym. Wrodzona sumienność, a nade wszystko silna wiara nie pozwalały pani Celinie oddawać się długo smutnym refleksjom. Długa nieobecność w kraju wytworzyła sytuację dosyć skomplikowaną. Od dawna na uporządkowanie czekały już zawikłane interesy majątkowe Obrembszczyzny oraz przyległych włości, Suchej Doliny i Karolina. Jak najszybciej należało również uregulować dawne i nowe zobowiązania Dom i kaplica wymagały gruntownego remontu a administracja kontroli i nowych dyrektyw. Pani Celina stanęła do tej żmudnej pracy ze spokojem i taktem. W krótkim czasie uporządkowała sprawy majątkowe i spłaciła wszystkich wierzycieli. W kilku wypadkach, nie mając nawet dostatecznych dowodów do rzeczywistości zobowiązań (brak podpisu męża), wolała ponieść szkodę materialną, niż dać powód do niezadowolenia, narzekań i krytyk, rzucających cień na pamięć ukochanego małżonka. Po uregulowaniu spraw majątkowych za drugi ważny obowiązek pani Celina poczytywała sobie za odwiedzić krewnych, przyjaciół i sąsiadów, którzy w ciągu tych smutnych przejść i w dniach żałoby okazali jej dużo życzliwości. Wyruszyła zatem wraz z córkami przede wszystkim w strony rodzinne, na Białoruś, do ukochanych Laskowicz, a następnie do Wilna i do Warszawy. Kochająca rodzina uprzyjemniała pobyt wdowy i dzieci i czyniła co można, by zagłuszyć ich smutek. Nastąpił długi szereg wizyt, podróży, rozjazdów i zebrań. Odnośnie dalszego losu córek pani Celina chyba nigdy nie zamierzała dotrzymać słowa danego mężowi na łożu śmierci. „Dzieci moje zawsze uważałam za własność Bożą” pisała do O. Semenenki. Intuicyjnie odgadywała powołanie swych dzieci: „Celinka w smutnych godzinach swego życia znajdzie pociechę w szczęściu rodzinnym, w niewinnych rozrywkach, a owiana silną wiarą i ufnością dozna miłosierdzia Pana Boga, który sam pocieszy jej duszę.” Roztropna matka widząc tak wyraźne powołanie Celinki do życia rodzinnego, chciała starszą córkę wprowadzić w Świat. Jej pierwszy występ miał miejsce w kwietniu 1875 toku w Warszawie na przyjęciu u Hr. Łubieńskiej. Matka z dumą patrzyła na powodzenie drogiego dziecka. Później zanotowała: „Twój występ był uwieńczony wspaniałym sukcesem... tańczyłaś i wyglądałaś ślicznie jak anioł - obyś miała w życiu pełno momentów tak szczęśliwych, a tak niewinnych”. W okresie tym Celina jest już zdecydowana wewnętrznie oddać się panu Bogu na zawsze. Chce również urządzić życie córkom ale gdzie i jak tego nie widzi. Decyduje się wyjechać do Italii. Pierwszym etapem podróży jest Wenecja, gdzie od sierpnia 1875 roku przeszło dwa miesiące pani Celina spędza wraz z dziećmi na zwiedzaniu miasta, na studiach artystycznych i literackich. Język włoski wkrótce opanowują z łatwością.. Lecz główne zadanie tej podróży jest inne. W październiku, 1875 roku pani Celina staje u kresu swych marzeń. Przybywa wreszcie do Rzymu z córkami i zamieszkuje wynajęty apartament na Via della Vite. Już nazajutrz widzimy ją na Mszy Świętej w kościele San Claudio. Tu po raz pierwszy zetknęła się z Ojcem Piotrem Semenenko o którym już wiele słyszała w kraju a który wchodził właśnie do konfesjonału. Ten poważny, dostojny zakonnik, Generał OO. Zmartwychwstańców był uczonym teologiem, niepospolitym mistrzem życia wewnętrznego i wielki mistykiem. Jako wnikliwy psycholog i głęboki znawca dusz, przy pierwszym spotkaniu z panią Celiną Borzęcką odgadł, iż ma do czynienia z istotą, nad którą spoczęło tajemnicze wybraństwo Boże. Wszakże nie widział jeszcze dokładnie, jakie byłoby jej powołanie, postanowił jedna zająć się nią gorliwie i kierować na szczyty doskonałości. Z czasem między tymi dwiema, duszami zawiązał się głęboki, poufny i przepiękny stosunek. Celina wśród tych przeżyć nie traciła z oczu ani na chwilę obowiązków względem dzieci. Pełniła je nadal z rozwagą i sumiennością, zawsze troskliwa i mądra. Zajęto się zwiedzaniem Rzymu, jego cennych zabytków i pamiątek. Poza tym sporo czasu poświęcano na studium poważnych dzieł religijnych Obie panienki kształciły się w językach, śpiewie i muzyce, czyniąc wielkie postępy.  Pani Celina urządzała cotygodniowe przyjęcia na których można było spotkać doborowe grono osób różnej narodowości. Zebranie zaszczycał nieraz sam Eminencja Kardynał Ledóchowski, który darzył panią Celinę i jej dzieci łaskawymi względami. Zaprzyjaźniono się z również kilku rodzinami włoskimi. Celinka. za kierownika duchownego obrała sobie O. Zbyszewskiego. Pilnie uczęszczała również na zebrania Sodalicyjne i brała udział w rekolekcjach zamkniętych u Sióstr Reparatek. Poza tym bawiła się doskonale, używając miłych rozrywek i niewinnych uciech światowych. Świat wabił ją ku sobie. Pełna wdzięku, niewinności, wylana, żywa i serdeczna, o głębszym umyśle oraz dużej kulturze intelektualnej i artystycznej, zachwycała i podbija swe otoczenie. Jej powołanie do stanu małżeńskiego było u matki już jasno skrystalizowane. Dla młodziutkiej Jadwini Rzym stał się kolebką duchowną. Za przykładem matki weszła pod kierunek O. Semenenki. Na jego Mszy przygotowana rekolekcjami u Sióstr Reparatek, przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Uroczystość ta miała miejsce w kaplicy na Via degli Artisti, dnia 20 kwietnia 1876 roku i mocno utkwiła w jej pamięci. Lato i jesień 1876 roku pani Celina spędziła z córkami w Castellammare (Villa di Rossi). Pobyt tu był prawdziwym wytchnieniem.. Zwiedzono Neapol, Sorrento, Pagani, Salerno i Amalfi. Studiowano zabytki muzealne, świątynie i dzieła sztuki. Odbyto wycieczkę do Pompei i na wyspę Capri. Później pani Celina zapisała: „Żyłyśmy tu ze spokojną myślą i wesołem sercem...Wieczorem powrót do ukochanej przez nas Willi, jakże nieraz cudny bywał! Co chwila wzrok zwracałyśmy na błękit morza, gdzie spokojnie łódki rybaków oświecone rzęsistym światłem pływały. A niebo częstokroć groźne kazało z podziwieniem patrzeć na te cuda Boże, tak hojnie ten kraj zdobiące... Ponad głowami naszymi wisiały skały , na nich latarnie...” Z żalem opuszczano ten uroczy zakątek. Nastąpił powrót do Rzymu, gdzie czekała dalsza praca, nauka i poważne zajęcia. Latem 1877 odbywają pielgrzymkę do Lourdes. Pani Celina martwi się ciągle o zdrowie córek. Nie mają one tej siły i odporności co matka i wciąż nękają je różne ich dolegliwości. Dla wzmocnienia anemicznego organizmu Jadwini zawozi ją do Biarritz na kąpiele morskie, :a Celinkę leczy w Cautrelets z przewlekłego nieżytu dróg ,oddechowych. Po krótkim pobycie w Tuluzie i Paryżu, na wiosnę 1878 roku nastąpił wreszcie powrót do ukochanej Polski. Pani Celina aż nadto rozumiała, że winna myśleć o ustaleniu losu swej starszej córki. Zjawienie się panien Borzęckich w kółku krewnych i znajomych wywoływało ogólny podziw. Podbijały one serca urodą, wdziękiem i ślicznym ułożeniem. Ich nieprzeciętna kultura umysłowa i towarzyska także robiły dokoła wielkie wrażenie. W końcu matka zaczęła się lękać się o ich pokorę. Wielu młodych ludzi ubiegło się o względy Celinki. Starsi, poważni panowie również chętnie widzieliby ją jako swoją synową. Celka bez wahania odrzucała jednak dobrą partię ze względu na brak zasad i mocnej wiary u młodego człowieka. Pobyt w Obrembszczyźnie wypełniała praca nad gospodarstwem i ulepszeniem majątku. Za przykładem pani Celiny obie córki rozwijały działalność charytatywną i apostolską. Stałe troszczyły się o ubogich, niosły im pomoc, oświecały prostaczków i pragnęły zdobyć jak najwięcej dusz dla Pana Boga. Jednego razu doprowadziły do spowiedzi 83-letniego staruszka a potem cieszyły się z tego jak dzieci. Wreszcie dla Celinki nadeszła przełomowa w jej życiu chwila. Spotkała w Krakowie zacnego młodzieńca, Józefa Hallera, obywatela ziemi Kieleckiej. Od pierwszej chwili młodzi zrozumieli, że. są dla siebie stworzeni i mogą pójść w życie ręka w rękę. Celinka po długich modlitwach oraz naradach z matką i z O. Semenenko, w końcu zdecydowała się poślubić pana Józefa. Uroczyste zaręczyny odbywły się w lipcu 1879 roku, we Frohnleiten w Styrii. Zjechały się tu obie rodziny, Borzęckich i Hallerów, a wraz z nimi O. Semenenko. Pod jego kierunkiem obie panienki odbyły kilkudniowe rekolekcje. Kilka miesięcy zeszło na przygotowaniach. Wreszcie obrzęd ślubny odbył się w Warszawie dnia 25 listopada 1879 roku, w kościele Panien Wizytek. W osobie zięcia pani Borzęcka pozyskała kochającego syna, który otoczył ją wielką czcią i pietyzmem, a w dalszych latach popierał jej dzieło swą radą i otaczał życzliwością. Młoda para serdecznie żegnana i błogosławiona podążyła do Częstochowy, a stamtąd do Giebułtowa, majątku rodziny Hallerów. Pani Celina wróciła z Jadwinią do Obrembszczyzny. Po powrocie do Rzymu Pani Celina przystąpiła do realizacji zamierzenia którego wizję już od dłuższego czasu nosiła w sercu. Pragnęła utworzyć Zgromadzenie Zmartwychwstanek w którym mogła by się całkowicie poświęcić Bogu. Ojciec Semenenko który miał podobny cel wolał jednak oprzeć nowe Zgromadzenie na innej, już istniejącej organizacji zakonnej, by mu zapewnić mocną podstawę materialną i bytową. Z tego powodu starał się raczej przyłączyć panią Celinę do Sióstr z Boussou, lub Reparatek, czy wreszcie do Matki Siedliskiej z Nazaretanek. W tym celu pani Celina, we wszystkim posłuszna O. Semenence parę razy jeździła wraz z Jadwinią do Boussu i współżyła z tamtejszymi Siostrami. Nie spodobały jej się jednak różne trudności jakie siostry te stawiały do połączenia się z nimi. Utwierdziła się zatem w przekonaniu że jedynym sposobem na utworzenie Zgromadzenia jest jego fundacja. Na pierwszą pomocnicę i na współfundatorkę wybrała swoją córkę Jadwinię. Jadwinia z natury żywa i wesoła a przy tym bardzo dowcipna miała teraz w sobie dziwną powagę, która ją czyniła jakby starszą i dojrzalszą. Pobyt w wiecznym mieście zaważył nie tylko na rozwoju intelektualnym. Młodziutka Jadwinia kochała Rzym jako swą drugą ojczyznę, i czuła się małą Rzymianką. Umysł jej nabrał wszechstronnej wiedzy. Zamiłowania artystyczne rozbudowały się wśród arcydzieł sztuki i piękna natury. Wybitna muzykalność, starannie kształcona i doskonała znajomość kilku języków nowożytnych stanowiły jej wielki atut. Czas biegł jednak naprzód, dziewczątko przekształciło się w młodą panienkę. I na jej drodze zjawiały się kilka razy propozycje małżeńskie. Jadwinia odrzuciła je wszystkie ale nikomu nie tłumaczyła dlaczego. Wczesną wiosną 1881 roku w Rzymie, na Via del Gambero nr 30, gdzie na trzecim piętrze zamieszkała podówczas pani Celina od trzech dni Jadwinia trwała, na rekolekcjach pod kierunkiem Ojca. Zakończyła je w dniu 25 marca po południu. Ojciec Semenenko przedstawił wtedy Jadwini zamiary jej matki: wielką ideę Zmartwychwstania i projekt fundacji nowego Zgromadzenia w Kościele. Potem odbył z nią stanowczą rozmowę w sprawie jej oddania się życiu zakonnemu. Po tej rozmowie Jadwinia klęcząc pogrążyła się w gorącej modlitwie. O. Semenenko również ukląkł i w milczeniu wspierał swą córkę duchowną. Dla Jadwini najcięższą ofiarą było poświęcenie swej niezależności i swobody. Dobrze to rozumiała. Po półgodzinnej modlitwie wstała rzuciła się przed nim na kolana i ze łzami w oczach zawołała „Fiat nihi. Niech mi się stanie! Oddaję się Panu. Odtąd Jadwiga stanęła przy matce jako pierwsza podwładna i zarazem współfundatorka Zakonu. Pomimo wspólnych dążeń matka i córka były wszakże bardzo odrębnymi indywidualnościami. U Celiny przeważał element uczuciowy, serdeczne wylanie, otwartość, potrzeba dzielenia się z innymi swych myśli i uczuć. Przy tym to charakter silny, władczy stworzony do kierowania i rządzenia. Jadwiga z natury była raczej zamknięta i pozornie chłodna. Nie czuła potrzeby wypowiadania się przed innymi, a z początku nawet z matką była powściągliwa. Wolała przeżywać wszystko sama w sobie, modlić się samotnie, chować tajemnicę w sercu swoim. W charakterze Jadwigi dominował wielki rozum, opanowanie uczuć, równowaga. Musiał upłynąć czas jakiś, zanim modlitwa i cierpienia wspólnie przebyte zjednoczyły te dwa typy. Ojciec Semenenko dał zezwolenie i błogosławieństwo na zapoczątkowanie życia zakonnego. Sam nakreślił regułę dla młodego Zgromadzenia. Małe było to gronko bo oprócz matki i córki liczyło jeszcze zaledwie kilka osób przybyłych z Polski. O. Semenenko miał z Jadwigą co tydzień konferencję duchową na której w długich rozmowach umiejętnie ukierunkowywał jej bogatą umysłowość na życie zakonne. W okresie długiego nowicjatu jeszcze nie raz przychodziły Jadwidze rożne obawy, nieraz zakołatała dawna pokusa przeciw powołaniu. W takich chwilach Jadwiga znajdowała radę u Ojca Semenenki który utwierdzł ją w postanowieniu. Ostateczne rozstanie się pani Celiny ze spokojnym i dostatnim życiem świeckim nastąpiło w grudniu 1882 roku. Matka i córka urządziły sprawy majątkowe na dłuższy czas nieobecności i pośpieszyły do Rzymu, by na same Boże Narodzenie rozpocząć życie zakonne. Smutne pożegnanie nastąpiło w Giebułtowie u pana Józefa Hallera. Pani Celina odrzuciła prośby Celiny pragnącej zatrzymać matkę i siostrę na święta. Rano 24 grudnia 1882 roku gromadka pierwszych Zmartwychwstanek licząca zaledwie siedem osób obudziła się na tymczasowym lokum na Via in Arcione 88. Od początku Zgromadzenie stanęło otworem dla wszystkich narodowości. Siostry zajmowały się biedną ludnością i odwiedzały chorych. Prowadziły także przytułek dla bezdomnych i załamanych życiowo. Ich celem stało się również wychowanie małych dziewczynek i rozwijanie pracy katechetycznej w Parafii. Stosunki z Ojcami zmartwychwstańcami były dobre a nawet serdeczne. Ojcowie świadczyli Siostrom różne przysługi a Matka Celina odwdzięczała się im hojnymi darami. Sprawiła paramenta liturgiczne dla Kolegium Polskiego, kupowała kwiaty i świece do kościoła Ojców, a już specjalnie troszczyła się o potrzeby Ojca Semenenki. Tymczasem Krakowski dziennik „Reforma” podał do publicznej wiadomości, iż nowe zgromadzenie powstało w Rzymie. Wywołało to szereg nieprzyjemnych konsekwencji. Przyjaciele i znajomi błagali w listach Matkę Celinę, by nie narażała siebie i córki na zawód, na stratę mienia i zdrowia. Niektórzy ostro krytykowali ją za łamie przyszłości Jadwini ciągnąc ją taką bladą i słabą do klasztoru. Ogół wątpił w prawdziwość powołania tak matki, jak i córki. Ojcowie zmartwychwstańcy zajęli stanowisko wyczekujące, a niektórzy krytyczne i nieufne. Pani Celina Hallerowa słysząc o tym wszystkim próbowała przekonać Ojca Semenenko że ani mama, ani Jadwinia nie mają powołania zakonnego w związku z czym woli aby jak najprędzej wracały do kraju, nie wystawiając się na kompromitację. Ojciec Semenenko stwierdził jednak krótko że jest ona w błędzie. Dla Matki Celiny chwile te były mocno wyczerpujące. Zmuszona była szukać nieraz porady u znakomitego homeoaty, Dr. Pompilij. Zdrowie siostry Jadwigi także negatywnie reagowało na te trudy i kłopoty. Zawsze miała silną anemię, była wątła i delikatna, a stale przepracowana. Często zapadała na migrenę lub ma gorączki reumatyczne. W lecie 1885 roku Matka Celina pojechała do Kęt gdzie Ojciec Semenenko kładł kamień węgielny pod budowę kościoła i konwentu. To ciche i spokojne miejsce robi na niej bardzo duże wrażenie. W sierpniu 1886 roku Matka Celina z Siostrą Jadwigą opuściły Rzym, udając się do Polski bowiem w międzyczasie państwo Hallerowie po sprzedaniu Giebułtowa przenieśli się do Obrembszczyzny, co zmieniło zasadniczo majątkową pozycję obu niewiast. Musiały one zatem na miejscu udzielić panu Józefowi Hallerowi plenipotencji i ułożyć warunki spłaty. Faktycznie rzecz biorąc, pozostały teraz bez domu własnego w kraju. Przebywającą w Obremszczyźnie Matkę Celinę, w sam dzień imienin Jadwigi, zaskakuje nowe niezrozumiałe zarządzenie Ojca Semenenki. Domagał się on stanowczo najszybszego zlikwidowania domku w Rzymie i przeniesienia się do Paryża. Przy całej czci i uwielbieniu dla Ojca Semenenki, Matka Celina, roztropna i mądra, trzeźwo patrząc na sytuację obecną i na najbliższą przyszłość nie mogła zrozumieć rozkazu w obecnym położeniu. Pomijając już inne argumenty, nawet z punktu finansowego cała koncepcja była niepodobną do zrealizowania. Wszak fundusze prawie doszczętnie się wyczerpały, a wpływy z majątku były minimalne. Próbowała to wyjaśnić śląc listy do Ojca Semenenki jednak on dalej przynaglał. W tej sytuacji Matka Celina postanowiła dłużej nie zwlekać i razem z córką wyruszyła w podróż. W powrotnej drodze zatrzymały się w Wiedniu. Matka Celina zapadła na zdrowiu, organizm jej nie wytrzymał ciągłych zmian i przejść gwałtownych. Musiała odpocząć kilka dni. Po naradzie wyruszyła do Rzymu, gdzie stanęła z córką dnia 6 listopada. W dniu 18 listopada Ojciec Semenenko umarł w Paryżu na zapalenie płuc. Śmierć Ojca Semenenki, jedynego protektora Matki Celiny, zniweczyła wszystkie jej nadzieje. Przeciwności i utrapienia wszelkiego rodzaju zaczynały spadać kolejno na matkę i na córkę. W polonii rzymskiej stwierdzono że teraz musi się zachwiać Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstanek Dostojnicy kościelni nie chcieli jej dopuścić do siebie. Nie brakowało złośliwych krytyk, sądów, a nawet szyderstwa i wyśmiewania. Głośno się mówiono, że Matką Celiną powodowała próżność, ambicja, miłość własna, gdyż chciała być koniecznie fundatorką jak Matka Darowska, Matka Siedliska i inne. A tymczasem była tylko wielką damą światową Pewna nieprzychylna osoba w kraju napisała nawet jakąś powieść niesmaczną, w rodzaju paszkwilu czy satyry, ośmieszającą Matkę Celinę i jej pracę nad zorganizowaniem Zgromadzenia. Nie dosyć tego. Padło jeszcze fałszywe oskarżenie przed Kardynałem Wikarym Parocci. Ponadto pewien dostojnik kościoła, Polak bardzo znany w kołach rzymskich, mimo dawnej życzliwości swojej dla Zmartwychwstanek, zimno przyjął teraz Matkę Celinę z Siostrą Jadwigą, nie szczędząc przykrych uwag. Następnie krótko ostrzegł Ojca Przewłockiego, nowego generała Zakonu Zmartwychwstańców aby z panią Borzęcką raz skończyć. Sam Ojciec Przewłocki również był nastawiony nieprzychylnie. W swoim dzienniku pisał: „Z panią Borzęcką wielka bieda. Wlazła jej do głowy fundacja zakonu. Ani rusz wytłumaczyć, próżność i pycha”. Prawie wszyscy Ojcowie Zmartwychwstańcy zajęli stanowisko zdecydowanie nieprzychylne, odwracając się od Matki Celiny i nie chcąc nic więcej już wiedzieć o jej Zgromadzeniu. Matce Celinie pozostały tylko dwie alternatywy: albo wyrzec się swych poglądów i wraz z swymi siostrami przyłączyć do innego zgromadzenia, albo natychmiast wracać do kraju. Wreszcie sprawy zaszły tak daleko że Matce Celinie wprost polecono opuścić Rzym i wyjechać niezwłocznie do kraju. Najbliższa rodzina nie pozostała na uboczu w roli biernego, oddalonego świadka tych ciężkich zmagań. Celina Haller przyjechała z mężem do Rzymu, aby z bliska wybadać sytuację, dopomóc matce do zlikwidowania domku zakonnego i zabrać wraz z ukochaną siostrą do Obrembszczyzny. Ale widząc je obie tak spokojne, ufne, a nawet pogodne, szybko odstąpiła od swojego zamiaru i nadal, popierała plany swojej matki. Trudności na dobitek wszystkiego, wzrastały ciągle. Siostry kolejno zapadały na zdrowiu Wreszcie niepowodzenia podcięły także odporny dotąd organizm Fundatorki i wątłe siły Jadwigi. W ciągu następnych czterech lat Matka Celina borykając się nieustannie z różnorakimi trudnościami nadal pracowała nad rozwojem zgromadzenia. Sama ustaliła regulamin zakonny i zaprojektowała przyszły ubiór sióstr. W końcu małym zawiązkiem Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania ponownie raczył zainteresować się Eminencja Kardynał Wikary Parocchi. Przejrzawszy uważnie regułę i zachwyciwszy się jej treścią oraz efektami dotychczasowej działalności Zgromadzenia po dziesięciu dniach dopuścił Matkę Celinę na prywatną audiencję. Z wielkim zainteresowaniem dopytywał się o nieobecną wówczas w Rzymie współfundatorkę, na której widocznie opierał przyszłość zgromadzenia, poczym dał wreszcie aprobatę na oficjalne rozpoczęcie życia zakonnego. Pozwolił też otworzyć szkołę dla dziewcząt. Był to rodzaj szkoły zawodowej. Jej program obejmował obok religii i przedmiotów ogólnokształcących, udzielanych przez kierowniczkę Siostrę Jadwigę, naukę kroju, szycia, haftu i gospodarstwa domowego. Panienki z rodzin podupadłych majątkowo pobierały naukę bezpłatnie. W programie zawarte też było zwiedzanie pod kierunkiem Sióstr zabytków Wiecznego Miasta, oraz dalsze pielgrzymki i wycieczki. Urządzano przedstawienia i coroczny popis zwany „Saggio” na który zapraszano dostojne osoby i dygnitarzy kościelnych. W dniu 2 lipca 1889 roku Matka Celina otrzymała wraz z córką prywatną audiencję u Ojca Świętego Leona XIII. Przedstawiła Papieżowi swe plany i zdała sprawę z dotychczasowej działalności, prosząc o aprobatę i błogosławieństwo. Ojciec święty żywo zainteresował się wszystkim i zalecił ufnie przetrwać wszystkie trudności. Po długim wyczekiwani nadszedł wreszcie utęskniona chwila. Kardynał Wikary Parocchi w imieniu Kościoła, zdecydował się przyjąć śluby święte wszystkich sióstr, dając im uprzednio habit zakonny. Matce Fundatorce i jej córce udzielił od razu dyspensy od ślubów czasowych i postanowił że złożą obie profesję wieczystą, po tak długoletnim i gruntownym nowicjacie. W dniu 6 stycznia 1891 roku, osobiście przewodniczył uroczystości obłuczyn i profesji sióstr. Istnienie Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa stało się faktem. Matka Celina teraz mając już sankcje władzy duchownej i pierwszą, choć nieoficjalna jeszcze aprobatę Rzymu, działała swobodnie i rozwija swoje dzieło. Córka jej Matka Jadwiga, jak zawsze skupiona i cicha stanęła przy matce swojej pragnąc ulżyć jej trudom. Podzielono się pracą i odpowiedzialnością. Wkrótce potem w klasztorku odbyło się uroczyste przyjęcie Dunajewskiego nowego polskiego Kardynała na które przybyli liczni przedstawiciele Polonii polskiej w Rzymie. Kardynał zwiedziwszy klasztorek i szkołę zaproponował Fundatorce, aby osiedliła się w Krakowie i założyła tam dom dla młodzieży. Matka Celina wyruszyła na fundację do Polski. Matka Jadwiga pozostała jako Przełożona domu rzymskiego, kierując dalej całą sprawą i kształcąc nowicjuszki. Po przyjeździe do Polski pojawiły się jednak trudności. O tą samą lokalizację w Krakowie ubiegał się również inny Zakon. Eminencja Kardynał Dunajewski dał w zamian Fundatorce trzy miejscowości do wyboru w swej diecezji: Wadowice, Kęty lub Wieliczkę. Matka Celina wyruszyła na naradę do swego zięcia, bawiącego z rodziną w Krynicy. Pani Celina Hallerowa po raz pierwszy zobaczyła wtedy matkę w stroju zakonnym. Czwórka dzieci, garnęła się z czułością i miłością do babci. Po powrocie do Krakowa Matka Celina zamieszkała przy ulicy Batorego nr 8, w mieszkaniu państwa Hallerów. Tu podejmuje decyzję założenia Klasztoru w Kętach. Decyzję tę gorąco poparła świątobliwa Matka Łępicka która kiedyś otrzymała na budowę swego klasztoru Sióstr Kapucynek w Ketach dziesięć tysięcy reńskich od nieznanej dobrodziejki przez ręce Ojca Smenenki. Później dowiedziawszy się, że dobrodziejką tą była Matka Celina, w podzięce chciała koniecznie mieć ją przy sobie. Ciche, spokojne miasteczko, położone w dolinie rzeki Soły, w uroczej okolicy, u stóp zachodniego Beskidu, rysującego się falistą linią na horyzoncie, bardzo spodobało się Matce Celinie. Zakupiła tutaj parcelę morgową z niewielką chatynką, za cenę pięciu tysięcy reńskich. Dnia 27 października 1891 roku w domku Kęckim rozpoczęło się życie zakonne. Okoliczne ziemiaństwo z wielkim zainteresowaniem dopomagało czynnie przy nowej fundacji. Matka Celina od razu zapoczątkowała w Kętach pracę parafialną. Otworzyła ochronkę dla dziatwy miejscowej, szwalnię dla dziewcząt, kursy popołudniowe dla starszych panienek, a co najważniejsze Siostry objęły nauczanie katechizmu i przygotowanie do pierwszej Komunii świętej dzieci szkolnych. Najważniejszym problemem jest jednak budowa klasztoru. Z ogromną energią niemłoda już fundatorka bierze się do pracy. Niczym były dla niej trudy, kłopoty i niewygody. Trzeba myśleć o wszystkim, bo właściwie wszystkiego nie było. Brakowało parkanu dookoła całej parceli, nie było studni, ani też skrawka ziemi uprawnej. Matka Celina rozwija niezwykłą inicjatywę, zaradność i pomysłowość. „Przyszła budowa, korespondencja, urządzenie domu, czuwanie nad Siostrami, obmyślanie planu ze stolarzem Czyżem i rzeźbiarzem Jarzębskim, zręcznym do rysunku, jazda do Kóz dla zamówienia wapna, umowa o drewno z włościaninem Wyradem, o kamienie dla fundamentów, które z Porąbki tu dostawiać będą, wykopanie dołu na wapno, z Burmistrzem z Oświęcimia (Śmieszko) umowa o wyrobieniu i dostawieniu cegły z zacnym człowiekiem - dzięki ci Panie, żeś go przysłał - oto zajęcia, które mi Pan Bóg daje...daj też Jezu, trochę pieniędzy, bo bez nich tak strasznie ciężko”. Brak środków materialnych niemałym był utrapieniem dla biednej fundatorki i nieraz sen jej spędzał z oczu. Spłaty z Obrębszczyzny nikle się przedstawiały. Większe zasoby pieniężne dawno zostały wyczerpane długim, kilkunastoletnim oczekiwaniem w Rzymie oraz hojnym wspomaganiem kapłanów i różnych osób, będących w potrzebie. Matka Celina udała się na kilka tygodni w rodzinne strony, aby sprzedać część lasu i zebrać trochę grosza. Wśród ciągłej pracy, niewygód i dotkliwego zimna, w skrajnym ubóstwie Matka Celina prowadziła swoje dzieło. Nieraz trzeba było zatykać słomą szpary w ścianach, odgarniać śnieg z przed zasypanych drzwi, z latarką w ręku torować sobie drogę do kościoła. Poświęcenie kamienia węgielnego pod budowę klasztoru i kaplicy odbyło się dnia 22 września 1892 roku. Aktu tego dokonał sam Ojciec Przewłocki Generał Zakonu Zmartwychwstańców. Miła uroczystość sprowadziła do Kęt grono zaufanych osób a wśród nich niewidzianą od roku Matkę Jadwigę. Szybko rosną mury klasztoru którego cały pomysł, architektura wnętrza i plam nosi piętno Matki Celiny. Wielka prostota, ubóstwo, pewna surowa powaga, obok wdzięku i estetyki, uderzała każdego, kto zwiedzał klasztor Kęcki. Nawet najmniejszy szczegół został obmyślony przez Fundatorkę. Matka Celina nie tylko sama kierowała budową lecz własnymi rękoma nosiła cegły i służyła robotnikom przy posiłku. Zajmowała się urządzeniem ogrodu, sadziła krzewy i drzewa, urządzała klomby i altankę z myślą o wytchnieniu dla sióstr i uprzyjemnieniu im życia. Opodal kazała zbudować drugi domek dla prowadzenia różnej działalności, wraz z pokojami dla rekolektantek i niewielkim apartamentem dla kapelana. Budowę klasztoru ukończono w 1894 roku. Uroczystego poświęcenia kaplicy i klasztoru dokonał w dniu 24 września Ojciec Generał Przewłocki. Chcąc podkreślić swą życzliwość i zatrzeć dawne urazy ofiarował on Matce Celinie piękny złoty kielich dla Kęckiej Kaplicy. Nazajutrz w nowej kaplicy przystąpiły do pierwszej Komunii świętej dwie wnuczki Matki Fundatorki, Maniuta i Celinka Hallerowe które przygotowała do tej uroczystości ciocia Jadwiga. Po zakończeniu budowy Matka Celina wzięła się do organizacji samego życia zakonnego. Oprócz istniejącej ochronki, szkoły dokształcającej i zawodowej, otworzono małą poradnię, zajęto się chorymi oraz higieną w miasteczku i okolicznych wsiach, uruchomiono wypożyczalnie książek. Założono również stowarzyszenie parafialne dla kobiet i dziewcząt. Na koniec Matka Celina przystąpiła do organizacji Sióstr Zjednoczonych skupiających osoby świeckie, na co dzień pozostające w swoich ogniskach rodzinnych, ale przestrzegające reguły, ułożonej dla nich jeszcze przez Ojca semenenkę. Kierując domem i pracami w Kętach Matka Celina nie zaniedbywała Domu Generalnego w Rzymie. Każdego roku udawała się tam na krótszy lub dłuższy pobyt, aby zdać sprawę ze swych poczynań Kardynałowi Wikaremu Parocciemu i naradzić się z Matką Jadwigą. W tym okresie Matka Celina kontynuowała zapoczątkowaną jeszcze w 1891 roku żmudną pracę nad zredagowaniem nowej Konstytucji. Zmodyfikowała dawny tekst i uzupełniła o nowe punkty. W 1896 roku Matka Celina i siostry misjonarki wyruszyły z Kęt na misje do Bułgarii. W Peszcie nastąpiło rozstanie z Matka Jadwigą, zdążającą do Rzymu. Dalej Matka Celina, przez Serbię i Czarnogród , pojechała do Sofii a następnie przez granicę turecką do Adrianpola gdzie spędzono kilka dni. 14 listopada misja dociera do kresu podróży, w Malko Tirnowo. Siostry czekały teraz trudy misyjne, krańcowe ubóstwo, zimno, praca na odległym posterunku, w osamotnieniu i ciężkich warunkach, bez środków materialnych i bez znajomości języka bułgarskiego. „Kamienie na przejściu do domku tak duże i niekształtne że kark łatwo skręcić można, sień bez podłogi, szkółka na lewo, ledwo zasługująca na tę nazwę; obok drugi pokoik bez podłogi z oszarpanymi ścianami i szczelinami, ręką sięgnąć łatwo do sufitu, drzwi nieopatrzone, okna choć małe, stosunkowo lepsze i z żelazną kratą - stół jeden, krzesła żadnego, na deskach leżą sienniki wokoło dwóch ścian. Uprzejme ||Bułgarki pokryły je płachtami różnobarwnemi i zarzuciły sień kołdrami i ciepłymi wyrobami, by nam zimno nie było, nim się same nie urządzimy. Na ławkach usnęły zmęczone Siostry, dla mnie znaleziono na stryszku podpórki żelazne i parę desek na łużko, a kołdry i płachty Bułgarek ułatwiły posłanie. Gościnni Ojcowie dali nam wieczerzę, a samowar krajowy rozweselił uboga lecz podczciwą ich rozmównicę.” Misjonarkom nie sprzyjała również sytuacja polityczna a zwłaszcza zaostrzający się konflikt pomiędzy rządem tureckim i narodem bułgarskim. Matka Celina tak opisywała ich nowe lokum: Mimo nieregularnego życia Siostry od razu rozpoczęły pracę w szkole i ochronce. Czym szybko zdobyły sobie aprobatę miejscowej ubogiej ludności. Ostrość klimatu i wielkie niewygody podkopały zdrowie Matki Celiny wywołując u niej zapalenie oskrzeli. Ta jednak jakby nie zauważając choroby dalej kontynuuje swoją pracę. Postępy czynione przez Siostry w krzewieniu wiary katolickiej wywołały złość i zawziętość miejscowych schizmatyków. W walce z nową wiarą uciekali się oni do podstępu i fałszerstwa a nawet do jawnego prześladowania. W tej sytuacji Matka Celina udaje się do Konsula francuskiego w Adrianpolu z prośbą o opiekę nad misją zwłaszcza że sprawy ogólne zgromadzenia nie pozwalają jej na dłuższy tu pobyt. Zapewniwszy bezpieczeństwo Siostrom w maju 1897 roku opuszcza Bułgarię. W 1898 roku Matka Celina ponownie wyruszyła do Bułgarii. Tym razem towarzyszyła jej Matka Jadwiga. W Tyrmowie miejscowa ludność powitała obie Matki bardzo serdecznie. Każdy przyniósł co miał choćby dwa jaja lub garnuszek mleka. Wkrótce urządzono majówkę dla całej szkoły w okolice Tirnowo. Matka Jadwiga tak ją opisała: „ Dolina między skałami przez którą ruczaj płynie, przyjęła nas mile; w cieniu drzew, tuż przy źródle, rozesłano nam dywany i poduszki, dzieci po wodzie biegały z rozkoszą, niewiasty rozłożyły ogień, na którym obiad ugotowały: mięso koźle, które porąbały z ryżem w wodzie. Dzieci usiadły na ziemi dokoła, rozkładając swe serwetki na murawie i bardzo delikatnie chlebem i paluszkami zjadały swą porcję; bób zielony i cukierki uzupełniły tę ucztę. Wesoło potem śpiewały, w gry się bawiły, a widok piłki uradował ten świat młody. Siostra Waleria przygrywała na harmonijce...Chłopcy bawili się osobno, a wreszcie wydelegowali trzech śmielszych do Nastajatielki z bardzo pokorną prośbą, aby im piłke pożyczyć do zabawy, obiecując, że nie uszkodzą. Żal było przerwać te uciechy dziecinne, ale zachód słońca zmusił nas do powrotu.” Przed opuszczeniem misji tyrnowskiej Matka Celina złożyła wizytę urzędową wice-Gubernatorowi tureckiemu Kajmakamowi. Gubernator zapewnił obie Matki że Sułtan pozostawił każdemu pełną swobodę religijną, a zatem Siostry pod opieka rządu tureckiego mogą się czuć zupełnie bezpiecznie. Następnie oświadczył że zrobi co tylko w jego mocy aby opiekować się misjonarkami oraz prosił aby te zawsze udawały się do niego jeżeli będą miały jakieś sprawy. W czerwcu po ukończonej wizytacji obie Matki opuściły cichy zakątek misyjny, żegnane z wielkim smutkiem przez Siostry i cała ludność Tirnowa. Jeszcze w 1897 roku narodził się pomysł sprowadzenia Sióstr Zmartwychwstanek do Częstochowy. Zamiar ten poparło wielu wybitnych kapłanów w tym Ojciec Pius Pdzeździecki, Paulin z Jasnej Góry. Również Eminencja Kardynał Wikary Parocci wprost zachęcał Matki do działania na tym polu. W tej sytuacji już w kwietniu 1898 roku Matka Celina wysłała do Królestwa Polskiego gromadkę Sióstr pod przewodnictwem Matki Jadwigi. Pierwszym punktem oparcia była dla nich Warszawa. Uzyskawszy tu niezbędne dokumenty Matka Jadwiga wraz z Siostrami wyruszyła do Częstochowy gdzie otworzyła placówkę na ulicy Starej 26 tuż koło Jasnej Góry. Praca rozwijała się bardzo opornie, wśród kłopotów materialnych, trosk i upokorzeń. Ponieważ w Kongresówce działalność zgromadzeń zakonnych była zakazana wszystko trzeba było robić w ukryciu, żyjąc stale pod groźbą rewizji, prześladowania, terroru, aresztu i deportacji. Jakby tego było mało na Zgromadzenie znów spadły krzywdzące oszczerstwa ze strony osób nieprzychylnych. Wszystkie te ciosy w pierwszym rzędzie godzą w Matkę Jadwigę. Która bierze to wszystko na siebie. Mimo tych przeciwności w ukrytym Klasztorku zwanym powszechnie Domkiem pani Sołtan organizowało się życie zakonne. Większość osób nie wiedziała, że te skromne, ciche i pokorne osoby są siostrami zakonnymi. Nie domyślały się tego również władze rządowe. Siostry prowadziły szkołę, szwalnię, pracownie robót kościelnych oraz dom rekolekcyjny dla pań z inteligencji. Niemal jednocześnie powstała placówka w Warszawie, gdzie się podówczas ogniskowało życie kulturalne całej Polski. Matka Celina zdecydowała się tam objąć zakład św. Jadwigi, przy ulicy Wiejskiej obok ogrodu Frascati. Był to rodzaj domu rodzinnego lub pensjonatu dla panien pracujących, utrzymywany przez komitet Opieki nad dziewczętami. Głównym zadaniem Sióstr było pogłębianie życia religijnego młodzieży im powierzonej poprzez doborowe konferencje, rekolekcje roczne, pogawędki, odpowiednią lekturę oraz rozmowy indywidualne. Siostry rozszerzyły ten program o zebrania towarzyskie, pogadanki, baliki i inscenizacje. Wkrótce Zgromadzenie otrzymuje propozycję objęcia w Warszawie kolejnej placówki. Jest nią zakład św. Anny przy ulicy Mazowieckiej 11, dla uczennic szkół średnich i studentek Uniwersytetu (w 1911 roku przeniesiony do własnego domu Zgromadzenia przy ulicy Mokotowskiej 55). Matka Celina często zaglądała do Warszawy. Podczas jednej z takich wizyt otwiera trzecią placówkę. Jest nią Zakład Dobrego Pasterza w którym Siostry prowadzą wielką szkołę elementarną i ochronkę dla dziatwy ubogiej i opuszczonej. Wkrótce został on przeniesiony na ulicę Tarczyńską za rogatką Jerozolimską na peryferiach miasta gdzie znajdowało się największe skupisko biedoty warszawskiej. Na placówkach w Królestwie jak wszędzie warunki życia były nader skromne i uciążliwe. Dodatkowo jeszcze Siostry musiały ukrywać się ze swym zakonnym charakterem. Nieraz były one zależne od komitetów, wizytatorów i osób świeckich, najczęściej nie wiedzących, iż mają do czynienia z zakonnicami. Były narażone na trudne sytuacje i dotkliwe upokorzenia. Czujne oko Fundatorki nieustannie pilnowało jednak tutejszych domów ażeby nie obniżył się w tych trudnych warunkach duch zakonny. W tym celu Matka Celina w czarnej sukni, z koronką na srebrnych włosach, przybywała na misje warszawskie, wizytując każdy dom. Zgromadzenie nabierało rozmachu nadal jednak brak mu było oficjalnej pieczęci Kościoła na Konstytucji Zgromadzenia. Matka Celina zabiegała o jej aprobatę u Stolicy Apostolskiej. W 1898 roku miała już wszystkie potrzebne dokumenty, ale te złożone w ręce pewnego Barnabity, Konsultora zaginęły bezpowrotnie i wszystko trzeba było gromadzić od początku. Na razie zatem sprawa oficjalnej akceptacji Zgromadzenia musiała się odwlec. W połowie grudnia 1899 roku zwrócono się już po raz trzeci z usilną prośbą do Matki Celiny o wysłanie Sióstr do Chicago. Fundatorka żywo przejęta losami polskiej emigracji tym razem wyraziła zgodę. Wytypowała cztery pionierki tej misji, na ich przełożoną naznaczając Matkę Jadwigę. Niestety słabe zdrowie nie pozwoliło uczestniczyć jej w tej podróży. W dniu 19 stycznia 1900 roku Matka Celina i Matka Jadwiga żegnały w Neapolu pozostałe uczestniczki wyprawy misyjnej za ocean. W dniu 2 lutego 1900 roku Siostry szczęśliwie dotarły do parafii Marianowo w Chicago i od razu rozpoczęły ciężką pracę misyjną. Kolosalny dom Marianowski mieścił w sobie prowizoryczny kościół, szkołę i mieszkanie Sióstr. W szkole liczba dzieci w ośmiu klasach sięgała wtedy tysiąca. Wkrótce sytuacja przerosła możliwości przysłanych Sióstr. Zapotrzebowanie na nowe siły dydaktyczne w Ameryce stale wzrastało. Już w maju Matka Celina musiała wysłać za ocean kolejne pomocnice a na jesieni jeszcze dwie następne. Wynikła potrzeba utworzenia tam nowicjatu. W 1902 roku po uzyskaniu zezwolenia Stolicy apostolskiej na jego otworzenie Matka Celina w towarzystwie swej córki Matki Jadwigi zdecydowała się wyruszyć osobiście do Ameryki. Po przyjeździe na miejsce mimo zmęczenia i niebywałych upałów obie Matki zabrały się do pracy wizytacyjnej i organizacji Nowicjatu w Chicago. We wrześniu Matki wróciły do Europy. Tymczasem Święta Kongregacja opierając się na fałszywych oskarżeniach, jakoby nowicjat w Chicago nie został erygowany według praw kościelnych i znajdował się w domu zbyt ruchliwym bez dostatecznego odseparowania młodzieży zakonnej od Sióstr Profesek, poleciła go nieodwołalnie zamknąć. Mimo silnej opozycji miejscowego duchowieństwa Matka Celina posłusznie wykonała zalecenie hierarchów Kościelnych. W 1903 roku Kościół wydał przepisy prawno-zakonne na których opierać się musiały Reguły wszystkich Zgromadzeń. Dla Marki Celiny oznaczało to powrót do planów uzyskania oficjalnego dekretu zatwierdzającego Regułę Zgromadzenia. Ponownie zatem opracowuje tekst Konstytucji i składa w Świętej Kongregacji Zakonników. Niestety w tym momencie ponownie dały znać o sobie osoby nieprzychylne Siostrom Zmartwychwstankom, wysuwające poważne zarzuty przeciwko Założycielce i całej jej działalności. Naturalnie nie brakowało wyraźnych oszczerstw. Oskarżono Matkę Celinę, że zbyt wiele Nowicjatów założyła w Zgromadzeniu, nieproporcjonalnie do małej liczby jego członków. Przytoczono również sprawę nowicjatu w Chicago. Zakwestionowano również stosunek Zgromadzenia Sióstr do Ojców Zmartwychwstańców, czyniąc zarzut ze zbytniej zależności od Zgromadzenia męskiego, co było wbrew zaleceniom Kościoła. Wreszcie sama nazwa Zgromadzenia stała się nowym przedmiotem dyskusji, a zakres działalności sióstr wydał się niektórym osobom zbyt wielki. W dodatku padło oskarżenie, o to że Siostry w Bułgarii nieprawnie przyjmują Komunię świętą w obrządku wschodnim. Wobec takich oskarżeń dla Zgromadzenia sytuacja zaczęła przedstawiać się bardzo groźnie. Miało ono do wyboru albo opuścić Rzym i pozostać tylko na prawie diecezjalnym albo czekać na wyrok Stolicy Apostolskiej który mógł się zakończyć nawet jego rozwiązaniem. Matka Celina przygotowała obszerny referat odpierający wszystkie zarzuty. Ale wzbudzona do niej nieufność pozostała. Jak się później okazało główną sprężyną, działającą przeciwko Zgromadzeniu był pewien zakonnik, któremu dawniej Matka Celina wyświadczyła wiele bardzo ważnych przysług. Dawniej przyjaźnie usposobiony do Sióstr Zmartwychwstanek, teraz z niewiadomego powodu robił wszystko aby im zaszkodzić. I dopiął celu. W 1904 roku sprawa dekretu utknęła w martwym punkcie. Za Matka Celiną coraz liczniej zaczęli się jednak wstawiać dostojnicy Kościoła. W 1904 roku prawda wyszła na jaw, wszystkie oszczerstwa upadły a ich twórcy sami teraz musieli się tłumaczyć. Dnia 26 maja Matka Celina uzyskała długo oczekiwana wiadomość o przyznani przez Kongregacje dekretu zatwierdzającego Konstytucję Zgromadzenia. Nazajutrz odbyła się formalna nominacja Urzędniczek Generalnych. Sprawa nie została jednak definitywnie zakończona gdyż wydanie dekretu wstrzymano do powrotu Wizytatora Apostolskiego z Ameryki. Nadszedł rok 1905. Wizytator wrócił z Ameryki, a jego sprawozdanie wypadło przychylnie dla Zgromadzenia. W dniu 6 maja odbyło się posiedzenie plenarne w Świętej Kongregacji Biskupów i Zakonników na którym zapadła nieodwołalna decyzja o zatwierdzeniu Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa i udzielenia mu Dekretum laudis (Dekretu pochwalnego). Po zaaprobowaniu Dekretu przez Ojca Świętego Piusa X w dniu 10 maja został on wręczony Matce Celinie i jej Asystentce Matce Jadwidze. 21 maja 1905 roku Matka Celina z całą Radą Generalną Zgromadzenia była na prywatnej audiencji u Papieża. W dniu 27 września 1906 roku w Kętach, o godzinie 230 w nocy zmarła nagle Matka Jadwiga. W dniu poprzedzającym śmierć od rana zajęta była z Matką Generalną trudnymi sprawami Zgromadzenia. Poczta ranna przyniosła listy nie pocieszające, a wraz z nimi wiele nowych kłopotów i trosk, wymagających dobrego namysłu i rozstrzygnięcia. Obie Matki zasmucone naradzały się na planowanym wyjazdem do Krakowa. Matka Jagwiga pragnęła towarzyszyć Matce Celinie ale ta odmówiła. Dalsza część dnia zeszła im na pracy. Wieczorem jak zwykle była rekreacja miła i wesoła. Po modlitwach wieczornych Matka Jadwiga długo jeszcze chodziła po ogrodzie odmawiając różaniec. Potem poszła jeszcze do kaplicy. Wreszcie koło godziny dwudziestej trzeciej zamknęła kaplicę, cicho wsunęła klucze do celi Fundatorki i udała się na spoczynek. Około godziny drugiej po północy jej towarzyszka z celi usłyszała słabe jęki. Natychmiast wstała i zapaliła świecę znajdując Matkę Jadwigę omdlałą. Natychmiast zastosowała różne środki, by przywrócić chorą do przytomności, tymczasem silna zapaść trwała nadal. Zaniepokojona Siostra szybko pobiegła po Matkę Przełożoną , która zorientowawszy się że Matka Jadwiga jest już konającą, posłała po lekarza i po kapłana. Po krótkiej agonii Matka Jadwiga zmarła. Kapłan włożył oleje święte na stygnące zwłoki i udzielił absolucji. Doktor stwierdził iż powodem śmierci był anewryzm serca. Wszystko odbyło się zaledwie w przeciągu kilku minut. Dotąd Siostry nie miały odwagi iść do Matki Celiny i uprzedzić ją o bolesnej rzeczywistości. Wreszcie nieśmiało zapukały do drzwi jej celi i z lampą w ręku stanęły u łóżka Fundatorki, szepcząc trwożnie: „Proszę matki, Matka Jadwiga zemdlała i jakoś nie możemy jej docucić.” Matka Celina szybko się ubrała i wyszła z pokoju. Zgniewała ją pewna jak by bierność Sióstr, które otaczały chorą, a nie stosowały żadnych środków ratowniczych. Sama podeszła do dziecka, ujęła ją za rękę i zawołała po imieniu. Zacny doktor wysunął się z ukrycia, podszedł do Fundatorki i z bolesnym przejęciem oznajmił matce że śmierć już nastąpiła. Od łoża córki, sędziwa Matka Celina, powolnym krokiem sunęła pochylona wprost do kaplicy i spędziła tam dłuższy czas na modlitwie. Siostry zrospaczone i odrętwiałe z przerażenia, czekały z zapartym tchem, co dalej będzie. Matka Celina wyszła jednak z kaplicy, spokojna i mężna. Pośpieszyła uspokajać i pocieszać swe córki duchowe. Nadeszła chwila pogrzebu. Mnóstwo osób się zjechało, kaplica pełna była duchowieństwa i przyjaciół. Siostry opóźniały zamknięcie trumny, twierdząc, że Matka Jadwiga jest w letargu, i czekają na przebudzenie zmarłej. Wówczas Matka Celina ze zwykłą sobie siłą i energią rozkazała zamknąć trumnę niezwłocznie. Telegramy i listy kondolencyjne przysłali rzymscy dostojnicy, duchowieństwo na obu półkulach, znajomi, przyjaciele, a nawet przeciwnicy. Zajęły one kilka stron w kronice. W 1909 roku Matka Celina nie zważając na swych 76 lat i na chorobę trawiącą organizm, przeprawiła się znowu za Ocean, aby zwizytować domy amerykańskie bowiem w międzyczasie placówki Zgromadzenia za Oceanem znacznie się rozrosły. Jeszcze w 1905 roku ukończono budowę domu Nowicjatu na Marianowie. W 1906 roku Matka Celina otworzyła placówkę w Chicago Heigts. W roku 1907 Matka Celina otworzyła placówkę w Schenectedy. W 1908 roku powstał dom wraz ze szkołą na farmie w osadzie Kraków w stanie Nebraska zaludnionej przez emigrantów małopolskich.. Matka Celina spędziła w Stanach Zjednoczonych kilka miesięcy, wśród najcięższych upałów i wyczerpującej pracy. Do Kęt powróciła dopiero 19 września. W ostatnich latach swojego życia Matka Celina nadal prowadziła surowy i prosty tryb życia. Nie pozwalała sobie na żadne ulgi lub wygody, nawet usprawiedliwione wiekiem i słabym zdrowiem. Choroba jednak czyniła postępy. Ranka na nodze , spowodowana upadkiem na statku, w powrotnej podróży z Ameryki w 1909 roku, nie goiła się wcale, prawdopodobnie na skutek diabety. Słuch znacznie się przytępił, a rozwijająca się głuchota zaczęła coraz bardziej dawać we znaki. Listem okólnym z dnia 25 listopada 1910 roku matka Celina zwołuje pierwszą Kapitułę Generalną w Rzymie. Pragnie omówić z Siostrami najważniejsze sprawy Zgromadzenia, nadając mu ściślejszą organizację i urządzić wszystko według prawa Kościelnego. Chce także przygotować drugie zatwierdzenie Konstytucji. Pierwsza Kapituła Generalna została uroczyście otwarta w Domu Macierzystym w dniu 28 kwietnia 1911 roku. W jednomyślnym głosowaniu Kapituła obrała Matkę Celinę, jako Przełożoną Generalną dożywotnią. Na tych ważnych i doniosłych obradach kapitularnych Matka Celina zapisuje w testamencie cały swój majątek Zgromadzeniu Na kilka tygodni przed śmiercią, Matka Celina, wizytując domy pod zaborem rosyjskim, zatrzymała się na pewien czas w Warszawie, gdzie odwiedziła też przyjaciół Zgromadzenia. Na jesieni 1913 roku Matka Celina wybierała się ponownie do Rzymu. Chciała zdążyć jeszcze przed zimą gdyż czekało tam na nią wiele ważnych spraw. Na dworcu kolejowym w Częstochowie, w sobotę dnia 18 października pożegnała się z tutejszymi Siostrami i odjechała do Krakowa. Tam zatrzymano się jak zwykle w małym skromnym pokoiku wynajmowanym przy ulicy Batorego 8. Tu zapadła na zwykły lekki bronchit. Jednak w wyniszczonym organizmie choroba czyniła szybkie postępy przekształcając się wkrótce w ogniskowe zapalenie płuc. Najznakomitsze powagi lekarskie świata Krakowskiego odbywały nad Matką nieustanne konsylia. Zastosowano najnowsze środki lecznicze, tymczasem wszystko okazuje się bezskuteczne. Zjechały się siostry z Kęt i z Rzymu. Matka Celina witała je serdecznie. Pani Celina Haller sama złożona choroba w Obrembszczyźnie nie może przybyć do ukochanej matki. Przyjeżdża za to jej najmłodsza córka. Nadeszło również telegraficznie Błogosławieństwo Ojca Świętego. Mimo cierpienia Matka Celina nie straciła pogody ducha. Umierała w ubogim pokoju, leżąc na wytartej kanapie, w rodzaju starego tapczana. Przed śmiercią prosiła aby złożono ją na podłodze. Lecz żadna z obecnych stale przy niej Sióstr zakonnych nie odważyła się wypełnić tego polecenia. Przyszło małe polepszenie. Wszyscy mieli jeszcze złudne nadzieje uratowania chorej. Potem jednak nastąpiło najgorsze. Noc z soboty na niedzielę wskazywała bliski koniec. Już o czwartej rano, dnia 26 października gromadziły się siostry dookoła Fundatorki. Matka Celina siedząc w fotelu, spokojna, przytomna, majestatyczna, błogosławiła każdą siostrę kolejno. Szczególne błogosławieństwo złożyła swojej asystentce Siostrze Antoninie Sołtan, Zmatwychwstance będącej i jej nieżyjącą córką z nią od samego początku.. Nieobecne siostry błogosławiła na odległość. Po udzieleniu przez księdza ostatniej komunii Świętej i odpustu na godzinę śmierci Siostry przeniosły Matkę na posłanie. Nie mogła już wtedy mówić, wzięła zatem kartkę, ołówek i zaczęła kreślić ostatnie słowa. Później Matka Celina spoglądała już tylko na krucyfiks, umieszczony naprzeciwko jej łoża. Od czasu do czasu przenosiła wzrok na ukochane Siostry. Agonia się przedłużała. Gromnica paliła się z daleka, Siostry święconą wodą czyniły znak krzyża. Ksiądz modlił się z brewiarza Gdy widać było że śmierć już się zbliża Siostry podały Matce Celinie zapalona gromnicę. Ta utkwiwszy wzrok w jej płomieniu trzy razy głębiej odetchnęła. Ksiądz uczynił jej na czole znak krzyża, ostatni raz dał absolucje i głowę Matki złożył na poduszkę. Było dziesięć minut po siedemnastej, dnia 26 października, w niedzielę. Wszyscy pozostali na chwilę w milczeniu. Siostry płakały. Śmierć bez trwogi i grozy wycisnęła na rysach Matki Celiny znamię pokoju i majestatu. Sługa Boża zdawała się odpoczywać po trudach żywota. Pokój ubrano kirem i zdjęto fotografię pośmiertną. We wtorek 28 października, o godzinie dziesiątej rano przewieziono zwłoki do kościoła Ojców Zmartwychwstańców, a po mszy świętej na dworzec. W kondukcie pogrzebowym licznie uczestniczyło duchowieństwo, zakonnicy i zakonnice. Za trumną postępowała rodzina i Siostry Zmartwychwstanki. Nazajutrz 29 października o godzinie 900 rano na dworcu kolejowym w Kętach powitano zwłoki Matki Fundatorki. Wielki orszak żałobny złożony z kapłanów, zakonników, Sióstr i wiernych procesjonalnie odprowadzał je do kaplicy zakonnej, gdzie rozpoczęły się msze święte. Po południu żałobną psalmodię przy zwłokach przerwał radosny a rzewny Magnificat, śpiewany przez Siostry, stosownie do życzenia, wyrażonego przez Matkę Celinę przed śmiercią. Około godziny szesnastej wyruszył ogromny pochód z kaplicy Kęckiej, odprowadzając zwłoki Fundatorki do grobowca zakonnego. Dnia 29 października 1913 roku, w osiemdziesiątą rocznicę swych urodzin, Matka Celina Borzęcka spoczęła na cmentarzu Kęckim, obok swej córki Jadwigi. Dnia 27 listopada 1937 roku trumny ze szczątkami świątobliwych Fundatorek przeniesiono z wielką pieczołowitością z cmentarza do kaplicy zakonnej z Kętach, Po mszy złożono je pod kaplicą w specjalnie w tym celu wybudowanej osobnej skromnej i prostej krypcie zamykając je w sarkofagach w których spoczywają do dziś.
za:http://www.redbor.pl/genealogia/dokumenty/blogoslawiona_celina.htm

Puenta: Kim chcę być? Co zrobić z resztą swojego życia? Takie pytania tłoczą się w głowie, gdy nadchodzi czas wyboru. I jak widać, udaje się wybrać odpowiednie rozwiązanie żyjąc w pokorze i posłuszeństwie wobec tego, co Bóg zsyła.

Momotoro
O mnie Momotoro

Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo