Żyjemy w czasach ogromnego zalewu słów. Po prostu potop. Słowa atakują nas gdzie się da i kiedy się da. Być może nie wszyscy zauważyli, ale dzisiaj znaczna część tak zwanych newsów dotyczy tego, co ktoś powiedział. Mało tego. Najważniejszymi informacjami dnia stają się wpisy na blogu dokonywane przez drugo i trzeciorzędnych polityków.
Żyjemy też w czasach, kiedy o słowa toczone są ogromne spory, kłótnie i awantury. O pojedyncze słowa. Często wyrwane z kontekstu. Dochodzi do sytuacji żenujących, w których bitwy o taki czy inny wyraz powodują zagubienie treści, którą słowa miały wyrazić.
W moim liceum w pracowni polonistycznej wisiał na tylnej ścianie napis: „Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa”. To cytat z piątej pieśni poematu „Beniowski” Juliusza Słowackiego.
Nie kryję, że bardzo się tym cytatem przejąłem. I jestem przejęty do dziś. Bo przecież, jak powiedział któryś z moich znajomych, jako ksiądz i jako dziennikarz „robię w słowie”.
Miałem w liceum kilka polonistek. A napis sobie wisiał niezależnie od tego, która z pan profesorek akurat zasiadała przy katedrze. No i myślałem, że jest wciąż tak samo aktualny. Myślałem tak do momentu, w którym dostałem dwóję (w moich czasach nie było jeszcze jedynek) za to, że zinterpretowałem jedną z lektur inaczej, niż przewidywała obowiązująca w szkolnym programie interpretacja. Od tego czasu chodziłem po szkole i powtarzając cytat ze ściany, mówiłem: „Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa… i żeby potem tego nie żałował”. Mam nadzieję, że wieszcz narodowy wybaczy mi to uzupełnienie. Zwłaszcza, że mnie, w przeciwieństwie do ucznia Gałkiewicza z Gombrowiczowej „Ferdydurke”, Słowacki jak najbardziej zachwyca i zgadzam się z profesorem Bladaczką, że wielkim poetą był.
Jak widać, już w liceum nauczyłem się, że za swoje słowa należy ponosić konsekwencje i że istnieje coś takiego, jak odpowiedzialność za słowa. Tymczasem przyszło mi żyć i pracować w czasach, w których nie wszyscy ponoszą odpowiedzialność za słowa, które wypowiadają. Ze zdumieniem stwierdzam, że ta odpowiedzialność ma charakter wybiórczy. Jedni mogą pleść, co im ślina na język przyniesie, a inni nie.
Dlatego podpisuję się z pełną odpowiedzialnością pod całą strofą z Beniowskiego, która brzmi następująco:
Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa...
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.
Teksty wygłoszony na antenie Radia eM.
ZOBACZ: Miało być inaczej
ZOBACZ: Kto ich pocieszy?
Inne tematy w dziale Polityka