Rosja do lata tego roku nie wykazywała pędu do konfliktu zbrojnego, coś się jednak stało że zmieniła zdanie. Tym czymś najprawdopodoniej było fiasko rozmów przywrócenia dostaw wody na Krym.
Trochę historii - w czasach ZSRR w 1971 roku ukończono wielkim nakładem sił kanał północnokrymski, który transportował wodę z Dniepru do Krymu. W 2015 roku po aneksji Krymu przez Rosję władze Ukrainy postanowiły tamę na kanale. Na złość Rosji i zbuntowanym mieszkańcom półwyspu.
Woda to skarb, potrzebna do picia, mycia, i do rolnictwa, przemysłu... Chleba nie upiecze się bez wody. A tu z dnia na dzień 85% dostaw zostało odcięte.
Rosja próbowała jakoś uzyskać wodę przez budowę wodociągów, drążenie studni - niestety te doraźne działania nie były w stanie pokryć nawet części potrzeb. Wobec niepowodzeń technicznych, po suszy w 2020 roku władze Rosji zaczęły szukać trwałego rozwiązania - jakiejś umowy i kompromisu z Ukrainą.
Niestety o kompromisie nie mogło być mowy. Ukraina uzależniała przywrócenie dostaw od powrotu Krymu w granice tego państwa. Abstrachując od legalności czy też nielegalności secesji, jest to niemożliwe do spełnienia ze względu na wolę tamtejszej ludności. I mamy paragraf 22.
Rosja starała się poprzez pozwy przed instytucjami międzynarodowymi (między innymi ETPC) jakoś wymóc na Ukrainie przywrócenie dostaw wody. Bezskutecznie.
Niestety, skutecznie udało im się to zrobić 26 lutego przez wysadzenie tamy po wywołaniu wojny.
Zadaję sobie pytanie - czy Ukraina mogła uniknąć całej wojny, śmierci i nieszczęść przez zwykłe wyburzenie tamy? Zwłaszcza że ta woda Ukrainie nie jest potrzebna i idzie do morza 60km dalej.
Inne tematy w dziale Polityka