Wiadomo, na naturę mocnych nie ma. Pod Krakowem podmyło nasyp, ziemia się osunęła, trzeba było ograniczyć prędkość do 20 km/h. Dotyczy to także kilkunastu par EIC i TLK, które tamtędy, oraz po CMK, podążają z Krakowa do Warszawy i z powrotem. Media informują, że PLK robią, co w ich mocy, ale PKP IC na wszelki wypadek wstrzymały przedsprzedaż biletów.
Media nie są od tego, by pamiętać. Ja wszakże pamiętam, że poprzednie osunięcie ziemi w tym samym miejscu zdarzyło się w czerwcu zeszłego roku (wtedy trzeba było zamknąć jeden tor, a ruch wahadłowy po drugim torze powodował ogromne spóźnienia). Poprzednie znów - w 2009. Za każdym razem wkraczają ekipy, pociągi zwalniają, a media biadają. I w kółko to samo.
Pojęcie "raz, a dobrze" nie jest popularne, bo nikt nie wie, jak to zrobić. Ja zaś proponuję zagadkę. Prace trwają, wg dostępnych mi doniesień, na całym 12-kilometrowym odcinku Niedźwiedź-Zastów. Prędkość ograniczona jest do 60, 40, a miejscami nawet 20 km/h. Przejazd odcinka trwa jakieś 20 minut zamiast ośmiu. Pytanie: jak długi odcinek o prędkości dopuszczalnej 120 km/h trzeba zmodernizować do 160 km/h, by zyskać owe 12 minut? I za ile?
To jednak nie jest zagadka ani dla mediów, ani polityków. Ci ostatni, skądkolwiek by pochodzili, marzą o 300 km/h. Gdy zaś pociągi będą fruwały, osunięcia ziemi staną się niestraszne.
Inne tematy w dziale Gospodarka