Pierwsze rozczarowanie: Sami Ben Gardhia z Tunezji. Mówi o wolności w necie i ograniczeniach tejże. Mówi już 10 minut i dopiero dociera do tematu. Dotąd przemawiał do nas językiem,który - owszem - rozumie dziś każdy, nie tylko bloger, nie tylko Internauta. Ale to język fałszujący problem. Albowiem ufam, że nie jestem odosobniony w poglądzie, iż WikiLeaks i ich szef to nie jest esencją problemu wolności.
Tunezyjczyk mówił zaś i mówił - o korporacjach, które uciskają wolność, na przykładzie działań sieci kart kredytowych; o pozbawianiu blogerów wolności, na przykładzie Juliana Assange; dawał jasno do zrozumienia, że w żaden gwałt w Szwecji nie wierzy, wątpi też w szanse szefa WikiLeaks na sprawiedliwy proces.
Wreszcie doszedł do tego, co spodziewałem się usłyszeć. Ale nie zabrzmiało tak, JAK moim zdaniem zabrzmieć powinno, Nagle zniknęły emocje, tak widoczne u Tunezyjczyka w przypadku Assange'a. Ich miejsce zajął dośc suchy język sprawozdawczy. Ben Gardhia wspomniał o 268 monitorowanych przez Global Voices sprawach blogerów aresztowanych za treści na ich blogach, o zamykaniu w wielu krajach usług online na czas wyborów. Skupił się jednak na krajach arabskich i za chwilę wrócił do Lassange'a... O Birmie słowa nie usłyszałem. Idę zapalić.
PS. 12.55. Wróciłem. Tunezyjczyk właśnie skończył. Mikrofon przejął troll. "Nie chciałbym zdominować tego forum, ale nie ze wszystkim się zgadzam" - oznajmił i jął wytykać blogerom, że deprawują młodzież i reklamują narkotyki. Wielu z nas nie ze wszystkim się zgadza, ale taka jest formuła: bez dyskusji, bo w sali zdrowo ponad 100 osób. Wszakże trolla zasady nie dotyczą.
Inne tematy w dziale Kultura