Gdy równo dwa tygodnie temu amerykański odpowiednik naszej RPP zlecił bankowi centralnemu "zainwestowanie" dodatkowych 600 miliardów dolarów w obligacje skarbowe - czyli w praktyce druk banknotów o takiej "wartości" - los dolara powszechnie uznano za przesądzony. "Zielony" od niemal pół roku spadał w najlepsze. W czerwcu wart był 84 eurocenty (1.19 USD za euro), w dniu decyzji - już tylko 70 (1.42). Pojawiły się prognozy, że do końca roku ustanowi nowy rekord wszechczasów i spadnie poniżej 62.5 eurocenta (1.60 USD/Euro).
A co na to rynek? Jak na razie - odpowiedział dwoma tygodniami nieustannego... wzrostu wartości dolara. Dziś wart był już ponad 74 eurocenty (1.42 USD/Euro). Spór o budżet UE, rosnące kłopoty Irlandii - to wszystko okazało się ważniejsze niż decyzja o druku zielonych banknotów wartych więcej niż roczny polski PKB. Od kryzysu bankowego 2008, w epoce interwencji rządów na skalę dotąd niespotykaną, na rynku walutowym nie ma już mądrych. A być może nie ma już tego rynku. I nie da się zrzucić całej winy na Chińczyków i sztuczną słabość juana.
Inne tematy w dziale Gospodarka