Jako namiętny palacz powinienem się bać. Ponieważ jednak do knajp chadzam bardzo rzadko, patrzę na problem nieco z boku, z ciekawością badacza obyczajów swego kraju i narodu. Za godzinę wchodzi w życie niemal bezwzględny zakaz palenia w lokalach gastronomicznych, bo tych, które mają co najmniej dwa odpowiednich rozmiarów pomieszczenia i zainwestują w system wentylacji, jest niewiele. Czy to jednak znaczy, że dym z knajp zniknie?
Egzekwować zakazu nie ma komu. Straż miejska nie może nałożyć mandatu na palącego gościa knajpy. Policja ma parę ciekawszych rzeczy do roboty, przynajmniej dopoki ktoś nie ogłosi "akcji", w których się wszak lubujemy: w "Dniu bez papierosa" miasto może się zaroić od patroli polujących na nielegalnych palaczy. Ale taki dzień chyba niedawno był, więc następny nieprędko.
Po raz kolejny stajemy wobec próby: czy prawo coś znaczy, czy też ma tylko poprawiać nastroje tych, którzy chcieliby je widzieć w zgodzie z "normami europejskimi". Gdyby nie to, że naprawdę dużo ryzykują właściciele knajp dopuszczający palenie wbrew przepisom - prorokowałbym, że to prawo będzie martwe. Nie, aż tak źle/dobrze nie będzie. Najbliższe miesiące przyniosą zapewne serię nagłaśnianych przez media wojenek o dymka w tym czy innym pubie. Zapowiada się ciekawy serial.
Inne tematy w dziale Polityka