- Czy on umarł? Leży z otwartymi oczami i się nie rusza - zaniepokoiła się moja była kochana K.
Nie, nie, nic z tych rzeczy. Gizmo był po prostu śmiertelnie obrażony na świat. Ile można znieść upokorzeń w parę kwadransów? Najpierw pokłócił się o coś z Canonem na balkonie. Może poszło o Migalskiego i Kaczyńskiego - temat jest w domu zakazany, więc pewnie dlatego koty wyszły podyskutować na balkon. W trakcie dyskusji Canon widocznie stracił argumenty, więc zamaszyście skrobnął łapą i trafił pazurem w kaszaka nad gizmowym prawym okiem. Krwe trysnęła na wszystkie strony - już w salonokuchni, dokąd Gizmo zdążył wrócić w ułamku sekundy, nim jeszcze błona otulaj.ąca guz zorientowała się na dobre, co się stało, i zrozumiała, że już pękła.
Potem była nieuchronna wizyta u weterynarza, poprzedzona spacerem w klatce, czego Gizmo nienawidzi, bo wie, czym to pachnie. U weterynarza, widząc, że pokrywa klatki zniknęła, rozpłaszczył się na podłodze i udawał, że go nie ma - trudno uznać za kota coś, co w żadnym miejscu nie odstawało więcej niż centymetr od podłogi klatki. Ale pani weterynarz nie dała się zwieść i z okrutnym błyskiem w oczach wyjodynowała kotu świeżą ranę. Nawet się nie bronił - jeśli nie wiecie, jak wygląda kot całkowicie zrezygnowany, to się nie dowiecie, bo opisać słowami się tego nie da.
Znalazłszy się znów w domu i upewniwszy się, że to nie jest żadne oszustwo ani nowy podstęp, Gizmo legł na moim (hm, swoim) łóżku i istotnie mógł wyglądać jak nieżywy. Zwłaszcza, że usłyszał pewnie, iż wrześniowa operacja jest nieunikniona. Minęły trzy godziny, a on nie drgnął z legowiska, jedynie groźnie prycha, gdy gdzies w pobliżu dostrzeże kawałek wrogiego, rudego kota.
Spox. On jeszcze pociągnie. 14 lat to nic.
Inne tematy w dziale Rozmaitości