„Dziennik” z 9 czerwca zrobił duży materiał „śledczy”, w którym to opisał mechanizmy propagandowe stosowane przez rząd PO. Warto się im bliżej przyjrzeć i zastanowić, w którą stronę zmierza polityka.
Tekst „Dziennika” dla ludzi z kręgów polityczno-medialnych nie jest przełomowy. To, że od kilku lat dla polityków PiS i PO są przygotowywane ściągawki ze stanowiskiem partii w różnych sprawach nie było w Sejmie przecież tajemnicą. Po przejrzeniu materiału z „Dziennika” trzeba przyznać, że to co otrzymują posłowie z PO jest bardziej szczegółowe i strategicznie bardziej przemyślane, niż to co widziałem w rękach posłów z PiS w poprzedniej kadencji. Jest to o tyle zabawne, że jeszcze niedawno politycy PO wyśmiewali posłów z PiS, za to, że otrzymują sms-ami informacje rozsyłane przez biuro prasowe. A produkcja tego typu instrukcji nie jest przecież ani pomysłem złym, ani nowym, ani sekretnym.
To co zwraca uwagę w instrukcjach wychodzących z kancelarii Tuska, to środek ciężkości wyraźnie przesunięty z faktografii na warstwę interpretacji wydarzeń i jej semantycznego opisu. Instrukcje przygotowywane przez PR-owców PO nie stronią od sugerowania epitetów i dróg wyszydzania rywali, często dość infantylnym językiem. Można by powiedzieć, że jest to przekroczenie granic smaku i dobrego obyczaju, ale dziś chyba tylko naiwni wierzą, że w poważnej polityce ktokolwiek się tego typu kryteriami krępuje... Sformułowania jakie pojawiają się w „Przekazach Dnia” nie wynikają z nienawiści ludzi z PO do Kaczyńskich tylko z polityczno-wizerunkowych kalkulacji. Takiego języka oczekuje elektoratowa grupa docelowa PO. Oto kilka przykładów z platformerskich „Przekazów Dnia”, wskazujących politykom PO jak mówić o prezydencie:
3 czerwca: Widać [prezydentowi] odpowiada sytuacja, w której prokuratura jest wykorzystywana w brudnej walce politycznej.
6 czerwca: Prezydentura L. Kaczyńskiego nie przynosi Polsce żadnych korzyści, lecz tylko wstyd i upokorzenie.
9 czerwca: L. Kaczyński dołączył do chóru oszczerców, którzy zarzucają prezydentowi, legendzie „Solidarności” L. Wałęsie, agenturalną przeszłość.
18 czerwca: Prezydent zachowuje się jaka agitator PiS. (…) Wizyta prezydenta to kolejne zadanie, które powierzył L. Kaczyńskiemu jego brat.
(Wszystkie podkreślenia moje - KB)
Po tych kilku cytatach wydaje się oczywiste, że z perspektywy PO uderzanie w prezydenta jest dogodną metodą walki z PiS oraz, że „zohydzanie i czarny PR przeciw prezydentowi” (tak to określił M. Kamiński) są jednym z istotnych pól propagandowej pracy PO.
Refleksja natury bardziej ogólnej, jaka się z tych przykładów wyłania jest taka, że z mediów masowych właściwie wypchnięta została (o ile się zgodzimy, że kiedykolwiek w nich zaistniała) debata polityczna będąca sporem jakichś sprzecznych idei czy programów, a jej miejsce zajęły starannie przemyślane monologi obliczone na utrwalanie i wzmacnianie wszelkich negatywnych stereotypów, jakie da się odnotować w wizerunku wroga. Naturalną konsekwencją tej nowej wojny na stereotypy (lenie i pudle kontra obciachowcy i furiaci) jest polityka uników i rozbrajania potencjalnych zalążków, czegoś co mogłoby być przez rywali rozdmuchane do rangi „wady” upowszechnionej w zbiorowej świadomości.
Oczywiście w mediach toczy się jakaś, mocno ograniczona ramami poprawności politycznej, debata programowa. Są to jednak programy i rubryki publicystyczne. Już w programach informacyjnych mamy raport z frontu wojny na newsy czyli de facto wojnę stereotypów. Z globalnego punktu widzenia poważna publicystyka polityczna to nisza, którą śledzi stale wąska grupa osób poważnie zainteresowanych polityką. Od czasu do czasu jakieś wyraziste tezy z tej niszy mogą się przebić do świadomości społecznej, ale raczej w drodze wyjątku.
Wszystko to nie byłoby możliwe gdyby nie błyskawiczny rozwój tempa informowania o wydarzeniach przez media elektroniczne. Głód newsa wywołuje popyt na kreację, a pole do kreacji pozwala produkować „fakty medialne” – wydarzenia nie mające zakotwiczenia w decyzjach administracyjnych, projektach ustaw, wydatkowanych sumach pieniędzy czy czymkolwiek weryfikowalnym, a jedynie w wirtualnym światku wirtualnych relacji pomiędzy wirtualnymi wizerunkami. Oczywiście trochę przejaskrawiam, bo każdy news finał finałów jakoś tam w realu zakotwiczony być musi, ale jest to czasem zakotwiczenie tak wątłe i naciągane, że dziennikarze proszący o skomentowanie swoich doniesień często sami dość ironicznie się o nich wyrażają.
Mimo tych uwag, jestem bardzo odległy od obwieszczania końca polityki. To, że zmieniają się warunki w jakich jest prowadzona, nie sprawia, że zmieniają się jej główne zasady. Dziennikarze szybko odróżniają kto gada tekstami ze ściągi (Dziennik dostarczył kilka ciekawych przykładów), a kto ma sprawy o których mówi samodzielnie przemyślane i pozwala sobie na formułowanie własnych, choć współgrających z linią partii opinii. Dzięki takim tekstom jak ten ze środowego „Dziennika” opinia publiczna przynajmniej trochę uodporni się i nauczy się czytać propagandowe strategie. A system rywalizacji politycznej opartej głównie na rozbudzaniu emocji, oddziaływaniu poprzez wrażenia i kreowaniu stereotypów skoro może wyłaniać ludzi takich jak Tusk, to dlaczego nie miałby wyłaniać polityków o dużych predyspozycjach socjotechnicznych, a jednocześnie posiadających własne, porządne poglądy i dobry program?
Sprawa upublicznionych przez „Dziennik” instrukcji ucichła szybciej, niż na to zasługiwała, dlatego zachęcam wszystkich do przejrzenia materiałów produkowanych przez zaplecze Tuska, bo dużo mówią one o ich podejściu do polityki i do opinii publicznej:
Dziennik: "Koniec mętnej wody i zły czas dla hien"
PS Ja do wszystkich wystąpień przygotowywałem się i przygotowuję zawsze sam. W kryzysowych momentach prosiłem co najwyżej kogoś o zrobienie researchu w danej sprawie, który samodzielnie analizowałem, ewentualnie telefonicznie konsultowałem się ze specjalistami. Pracochłonne, ale rozwijające.
Inne tematy w dziale Polityka