W ostatnich dniach skonsumowałem dwa bardzo różne wytwory kina europejskiego: francuskie „Frontier(s)” i niemiecką „Fabrykę zła”. Łączy je motyw swastyki, różni wszystko inne. Obejrzałem je prawie dzień po dniu i pierwszy wbrew szumnym zapowiedziom okazał się podłą szmirą, a drugi mimo braku recenzji dziełem godnym uwagi.
Nie jestem miłośnikiem brutalnych horrorów, więc zdecydowałem się zobaczyć „Frontier(s)” głównie z ciekawości. Jakie to potworne dzieło może wydać z siebie kinematografia europejska? Reklamowane jest szumnie – plakat krzyczy aż trzema hasłami: „To nie jest film dla normalnych ludzi”, „Film zawiera sceny o wyjątkowym stopniu okrucieństwa” oraz – hasło numer trzy - „Przy tym filmie wszystkie Piły to tępe narzędzia!”. Tak wyrafinowanej perswazji doprawdy trudno się oprzeć!
Zaczyna się politycznie: do drugiej tury wyborów prezydenckich we Francji przechodzi kandydat „skrajnej prawicy”, w Paryżu wybuchają zamieszki, w trakcie, których grupa młodych ludzi robi napad. Przed policją uciekają na odludną prowincję, do małego hotelu pod granicą niemiecką. W grupie jest dziewczyna, która jest w ciąży. Koledzy za ukradzione pieniądze planują jej zafundować… aborcję.
Po tym finezyjnym zawiązaniu akcji reżyser zdecydował się przejść do dania głównego, którym są… nasi główni bohaterowie. To oni w filmie będą walczyć o przeżycie. Rodzina prowadząca hotel okaże się być natomiast psychopatycznymi, brutalnymi mordercami. Jakby tego było mało – również kanibalami. Żeby było bardziej pieprzenie – także kazirodcami. I finał finałów… neonazistami! Największym żartem filmu jest to, że reżyser serwuje widzom to wszystko naraz i w dodatku ze śmiertelną powagą.
Banalna fabuła, niewiarygodne kreacje i podła gra aktorów jest topiona w hektolitrach sztucznej krwi i zagłuszana świstem noży, tasaków i pił. Film nie należy do niskobudżetowych produkcji, jest bogaty w efekty specjalne, a jednak im groźniejsze miny robią aktorzy, tym bardziej całość jest groteskowa. Postacie są komiksowe, sceny przemocy z drobnymi wyjątkami są po prostu karykaturalne i do bólu sztampowe. Gdyby, nie to, że reżyser chciał to wszystko na poważnie, można by zaryzykować tezę, że jest to obraz campowy.
Film nie jest brutalniejszy od „Piły”, a od tamtej dramaturgii dzielą go po prostu lata świetlne. Żaden z moich znajomych, spośród, których sporo już „Frontier(s)” widziało, nie ocenił go inaczej niż szmira, kicz, gniot, badziewie. W przeciwieństwie do polskich recenzentów, spośród których (zrobiłem szybką kwerendę internetową) chyba tylko Bartosz Czartoryski na gildia.pl film ocenił jako wtórny i nijaki, pisząc:
Z miejsca wyjaśnić trzeba, że największa bodaj atrakcja „Frontiere(s)” – bezkompromisowość w pokazywaniu aktów przemocy jest, krótko mówiąc, przereklamowana (…) Co więc zostaje jeśli odarliśmy omawiany tutaj obraz z jego największego podobno atutu? Niewiele. Reżyser nie wysilił się na oryginalność zarówno, jeśli chodzi o fabułę, jak i poziom wykonania. (...) Frontiere(s) powiela schematy fabularne tysiąca innych filmów, nie wyróżnia się niczym spośród ton produkcji typu „młodzi ludzie schwytani przez zwyrodnialców.” (…) cała reszta filmu jest rozczarowująca i przewidywalna. (…) Ideologia, będąca motorem napędowym działań czarnych charakterów stworzonych przez Gansa jest mało wiarygodna, a chyba miało być inaczej.
No właśnie, film jest francuski, więc bez lewackich wtrętów zrobić się go nie dało. Żeby to jeszcze pośród rzeźnickiej akcji reżyser utkał jakieś polityczne aluzje… Nic z tego. Ideologia jest tutaj wszyta grubymi nićmi. A więc film spinają klamrą grozy doniesienia z wyborów prezydenckich, przez które nad Francją unosi się mroczne (dosłownie – film jest ciemny) widmo „skrajnej prawicy”. W Paryżu wybuchają zamieszki, a na prowincji psychopatyczni neonaziści urządzają krwawą jatkę. Dziewczyna nie może dojechać na aborcję, a nad wszystkim góruje groźny, stojący na wzgórzu przy drodze krzyż. Zapewne w ten subtelny sposób reżyser chciał nas przestrzec.
Prawdziwą filmową ucztą okazał się na tym tle wyemitowany wczoraj przez TVP stosunkowo nowy niemiecki dramat „Fabryka zła” (2004r.). Tłumaczenie tytułu, jak to często w Polsce bywa, nie jest zbyt fortunne, a polski plakat już w ogóle jest podły w porównaniu z oryginałem. „Fabryka zła” na rynku niemieckim funkcjonuje więc, jako "Napola. Elite für den Führer" gdzie tytułowa „Napola” to nazwa elitarnej szkoły dla młodzieży, w której w wojskowej dyscyplinie kształci się przyszłe kadry SS. Może się tu nasuwać skojarzenie z „Królem Olch”, jednak historia z „Napola” znacznie bardziej przypomina klasyczną tragedię i mimo całego sztafażu ideologiczno-estetycznego III Rzeszy jest też bardziej uniwersalna.
Dwóch przyjaźniących się ze sobą nastolatków, syn gauleitera, zdolny i wrażliwy humanista Albrecht i pochodzący z robotniczej rodziny, odnoszący sukcesy w boksie Fridrich jest tutaj konfrontowanych z problemami, które zdecydowanie ich przerastają. Zmuszeni do działania w sytuacjach, z których nie ma dobrego wyjścia dokonują dyktowanych sercem, radykalnych wyborów. Nie muszę dodawać, że film nie ma happy endu, ale jest to chyba jedyna rzecz, która nie zaskakuje w fabule. Film jest doskonale zagrany, postaci są bardzo wiarygodne a akcja wartka i barwnie opowiedziana. Jak zachować godność w systemie totalitarnym, jakie właściwie znacznie mają gesty sprzeciwu, komu lub czemu tak naprawdę winni jesteśmy lojalność – to pytania, z którymi „Napola” zostawia widza.
Film zebrał świetne recenzje i nagrody publiczności za granicą, w Polsce natomiast nie doczekał się prawie żadnych omówień. Przez takie zmilitaryzowane ośrodki wychowawcze jak przedstawiony w dramacie przewinęło się około 15 000 Niemców. Prawie wszyscy zostali wysłani na front pod koniec II Wojny Światowej, a połowa z nich ją przeżyła. Oznacza to, że po drugiej stronie naszej zachodniej granicy wciąż żyje spora grupa osób, której młodość, dojrzewanie i poznawanie dorosłego świata całkowicie została zaprogramowane przez nazistowski aparat propagandowo-pedagogiczny.
Analiza takich zjawisk, to wyzwanie godne europejskiej kinematografii. W odróżnieniu od konstruowania pseudonazistowskich popkulturowych straszydeł, będących widocznym znakiem skretynienia części filmowców i podniecających się tymi popłuczynami krytyków. Zlewaczenie można by im jeszcze wybaczyć - wszak to artyści. Gdyby chociaż potrafili zrobić dobry horror! Tym razem jednak i to wyzwanie ich przerosło.
Zobacz trailer "Napola"
Zobacz trailer "Frontier(s)"
Inne tematy w dziale Kultura