Minister Rostowski najwyraźniej postanowił sobie zakpić z opinii publicznej i napisał list do prof. Balcerowicza. Wzywa do demontażu licznika długu publicznego, który rzekomo jest już niepotrzebny. Oto cztery najbardziej wątpliwe punkty listu ministra finansów.
1. Fakty czy prognozy?
Minister Rostowski pisze, że „z rokiem 2011 skończył się w Polsce cykl wzrostu długu w relacji do PKB”. Tymczasem nie mamy jeszcze danych za rok 2012, bo rok ten się jeszcze nie skończył! Na czym więc swoje twierdzenia opiera minister? Wyłącznie na własnych prognozach i planach. A na czym minister opiera swe plany? Na rządowych projektach oszczędności, które bądź to nie wypaliły (ograniczenie zatrudnienia w administracji), bądź to okazują się szwankować (zwiększenie przychodów budżetowych z mandatów z fotoradarów), bądź też nie są jeszcze przeprowadzone przez parlament (reforma emerytalna).
Dobrze, że minister Rostowski ma dobre samopoczucie, ale staje się ono niebezpieczne wówczas gdy wyobrażenia zaczynają zastępować rzeczywistość. Warto zauważyć, że mamy drugą połowę kwietnia, zaraz minie 1/3 roku, a minister finansów nadal nie opublikował harmonogramu dochodów i wydatków budżetu państwa na 2012 rok. Czy zatem deficyt za okres styczeń-marzec wyższy o ponad 5,5 mld zł niż za taki sam okres roku poprzedniego został zaplanowany czy "tak wyszło"?
2. Zagrożenie nie minęło.
Minister Rostowski stwierdzając, że „dziś spokojnie można powiedzieć, że najważniejsze zagrożenie dotyczące polskich finansów publicznych minęło” niestety mija się z prawdą. Być może minęło zagrożenie utraty kontroli nad długiem publicznym związane bezpośrednio z kryzysem strefy euro, natomiast prawdziwe trudności dopiero przed nami. Będą one związane z dotkliwością regulacji Pakietu Klimatycznego i koniecznością modernizacji polskiej energetyki po 2015 roku oraz z narastającym kryzysem demograficznym, który z każdym rokiem zwiększa deficyt ZUS. Jeśli zostanie przeprowadzone podwyższenie wieku emerytalnego to problem zostanie nieco odsunięty w czasie, ale bynajmniej nie zniknie. Rozwiązać go może tylko skuteczna i niestety kosztowna polityka prorodzinna, taka jak np. we Francji, Irlandii czy Estonii.
3. Dlaczego relacja długu do PKB znalazła się w Konstytucji?
Minister Rostowski pisze, że „wiemy, że kluczowy nie jest nominalny poziom długu, lecz jego relacja do PKB. Właśnie dlatego kierowana przez Ciebie swego czasu Unia Wolności zapisała w polskiej konstytucji jako nieprzekraczalną 60% relację długu do PKB, a nie jakiś nominalny poziom długu.” We fragmencie tym znalazły się przynajmniej dwie nieprawdy. Po pierwsze ważny jest zarówno nominalny poziom długu, jego struktura walutowa i udział nierezydentów, jak i oczywiście ważna jest relacja długu do PKB. Relacja długu do PKB jest ważnym czynnikiem, ale nie jedynym i nie najważniejszym! Niemcy czy Japonia mają zadłużenie znacznie wyższe niż Polska, a jednak nie są postrzegane jako zagrożone. A przyczyną wpisania do Konstytucji relacji długu do PKB nie jest waga tego wskaźnika, ale konieczność takiego formułowania konstytucyjnych reguł fiskalnych, aby były proste, jasne i ponadczasowe.
4. „Bogacenie się” i „wiarygodność finansowa kraju”
W swym krótkim liście minister Rostowski podzielił się również swoimi poglądami ekonomicznymi, które budzą bardzo poważne wątpliwości. Forsując pogląd o prymacie relacji długu do PKB nad innymi wskaźnikami napisał: „To relacja między szybkością zadłużenia a bogacenia się jest tu kluczowa. I jest tak na całym świecie, bo właśnie taką miarą mierzy się wiarygodność finansową kraju”. Trudno się z tym zgodzić.
Po pierwsze wielkość PKB nie może być utożsamiana z „bogaceniem się”. PKB to całość produkcji gospodarczej, która obecnie jest na sterydach dopłat unijnych i inwestycji związanych z Euro 2012. Jaka jest skala tego „napompowania” PKB, które z zniknie wraz z wyczerpaniem inwestycji i unijnych dopłat – nikt do końca nie potrafi oszacować. Druga rzecz – znaczną część PKB wytwarzana jest przez sektor publiczny i przez inwestorów zagranicznych. Nic w tym złego, natomiast jeśli chcemy mówić o „bogaceniu się”, to należałoby raczej spojrzeć na tempo wzrostu zarobków, poziom oszczędności gospodarstw domowych czy choćby dynamikę różnic PKB per capita w Polsce i strefie euro. Nie możemy również zapominać, że wielkość PKB ulega wraz z całą gospodarką cyklom koniunkturalnym. Stabilne finanse publiczne mogą zostać zachwiane w wypadku zbyt bezkrytycznego podejścia do szybkiego wzrostu PKB. Boleśnie doświadcza tego od kilku lat Hiszpania.
Jeśli zaś chodzi o „wiarygodność finansową kraju”, to przy jej ocenie – o czym minister Rostowski dobrze wie – bierze się pod uwagę nie tylko zadłużenie publiczne w relacji do PKB, ale także w liczbach bezwzględnych, bierze się pod uwagę zadłużenie prywatne, bada się udział zadłużenia zagranicznego w zadłużeniu prywatnym i publicznym, w najszerszym ujęciu analizuje się Międzynarodową Pozycję Inwestycyjną Netto. Nie bez znaczenia są też bilans handlowy i bilans płatniczy.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w liczbach bezwzględnych pozostajemy w pierwszej dziesiątce najbardziej zadłużonych krajów świata, a w opinii rynków finansowych gospodarkom rozwijającym się (tak jesteśmy ciągle klasyfikowani) mniej wolno. Poza tym analiza kryzysów finansowych uczy, że poziom zadłużenia 55% w relacji do PKB nie jest wcale poziomem gwarantującym bezpieczeństwo. Pisał o tym interesująco Maciej Bitner. Niepokojąco też brzmiały informacje z 8 lutego, o tym, że Ministerstwo Finansów zamierza znowelizować ustawę o finansach publicznych po to by „uelastycznić metodę liczenia długu”. Jeśli jest tak świetnie to po co?
PS
Wszystkim zainteresowanym dyskusją o stanie polskiego zadłużenia polecam cykle „Kucharz Roku” na blogu „Stoję i Patrzę” oraz cykl „Nasz Drogi Długu” na blogu Pawła Dobrowolskiego.
Inne tematy w dziale Polityka