Po całym dniu dyskusji Donalda Tuska z internautami hitem w sieci stały się wizerunki mężczyzny, który przyszedł do Kancelarii Premiera w sandałach i kobiety, która w trakcie przeciągającej się dyskusji robiła na drutach. Zwołana w piątek późnym popołudniem i przeprowadzona w poniedziałek debata była oczywiście PR-owym spektaklem na użytek szefa rządu. Co do tego nikt chyba nie ma wątpliwości. Ale to nie znaczy, że powinniśmy to wydarzenie lekceważyć. Tym bardziej, że Donald Tusk podszedł do niego bardzo poważnie. Przez siedem godzin i dwadzieścia minut siedział i słuchał tego co mają mu do powiedzenia mniej lub bardziej przypadkowi goście.
Wyjście z impasu
Spontaniczne i zaskakująco liczne manifestacje przeciw ACTA kompletnie zaskoczyły zaplecze premiera. Zapewne jeszcze bardziej rząd zaskoczyła postawa licznych organizacji pozarządowych, które nigdy nie sprzyjały PiSowi, a teraz zaczęły pryncypialnie krytykować rząd. Organizując debatę z internautami premier odzyskał inicjatywę i podjął nieco beznadziejną próbę obrony swej polityki. Tusk nie walczy o to by ludzi przekonać do ACTA, bo wie, że to niemożliwe. Dlatego wbrew oporowi społecznemu zdecydował o złożeniu podpisu, a dopiero później rozpoczął „dialog”. Celem Tuska jest powrót do roli „głównego rozgrywającego”, który panuje nad sytuacją, nawet jeśli nie panuje nad nastrojami. Tusk walczy także o uratowanie własnej powagi, wizerunku człowieka znającego się na rzeczy, który zawsze jest „na czasie”.
Kto wygrał, kto przegrał
Podczas odbywającego się w weekend Improwizowanego Kongresu Wolnego Internetu organizacje pozarządowe i organizatorzy protestów przeciw ACTA ustalili, że bojkotują debatę z premierem. Postąpili słusznie, wiedząc że szykowane przez speców od wizerunku spotkanie będzie „debatą” tylko z nazwy (zob. także oświadczenie Fundacji Republikańskiej). Osiągnięta mimo to wysoka frekwencja podczas debaty i duże zainteresowanie całym wydarzeniem jest sukcesem rządu. Dyskusja była bardzo długa, wielowątkowa i przez niemal cały czas toczyła się w atmosferze wzajemnego szacunku. O nic więcej rządowi nie chodziło. Podtrzymano relację „obywatele pytają – premier odpowiada”, w której respekt dla rządu jest oczywisty, a opozycja nie istnieje.
Czy to była debata?
Całość spotkania była transmitowana w internecie. Gra toczyła się na boisku Donalda Tuska wedle narzuconych przez niego, zupełnie asymetrycznych reguł. Stronę rządową reprezentował premier, któremu asystowało dwóch znających się na rzeczy ministrów (Boni i Zdrojewski), a także rządowi prawnicy i urzędnicy. Po stronie społecznej była masa osób w większości onieśmielonych sytuacją, wśród których z powodu bojkotu debaty przez NGO-sy brakowało specjalistów głęboko siedzących w temacie. Uczestnicy spotkania sprawiali wrażenie jakby chcieli się wygadać, a nie czegokolwiek dowiedzieć. Tusk oczywiście usłyszał wiele cierpkich słów, ale nie musiał się zbyt szczegółowo tłumaczyć. Panował nad salą. Wpadał w zmienne nastroje: a to pojednawczo zagajał, a to pokrzykiwał na swoich gości. Pytania były zadawane sesjami, premier odpowiadał na wybrane. Każdy mógł coś powiedzieć, ale wydarzenie było spektaklem jednego aktora, którego przeciwnicy nie zdołali nawet drasnąć.
Konkrety, konkrety
Nie jest żadnym zaskoczeniem, że rząd nie złagodził swojego stanowiska ani o milimetr. Premier wykluczył wycofanie podpisu pod ACTA (twierdząc niezgodnie z prawdą, że jest to „niemożliwe”) i wykluczył przeprowadzenie referendum (bo „wynik byłby z góry znany”). Obiecał jedynie prowadzenie dalszych dyskusji i analiz. Pożytek z debaty jest taki, że zarysowały się dwie wyraźne osie sporu. Pierwsza dotyczy ratyfikacji traktatu przez Polskę - premier twierdzi, że z podpisu na razie nic nie wynika i nie może go wycofać, obywatele twierdzą, że podpis powoduje przyjęcie zobowiązań i jest możliwy do wycofania. Druga oś dotyczy konsekwencji obowiązywania traktatu - premier twierdzi, że nie wpłynie to na ustawodawstwo krajowe, które jest „ostrzejsze” niż ACTA, obywatele twierdzą, że w wielu dziedzinach ACTA będzie musiała zmienić sposób funkcjonowania rynku i wymiaru sprawiedliwości. Ostatecznie obie płaszczyzny sprowadzają się do eksperckich i prawniczych sporów, które są poza obszarem percepcji przeciętnego człowieka. Na spotkaniu w kancelarii premiera ostatnie słowo należało do rządowych prawników. „Ulica” tymczasem swoje już wie, a związani z sektorem obywatelskim eksperci z każdym dniem dostarczają coraz więcej materiałów konsolidujących przeciwników ACTA.
Nieznani obywatele
Interesującym zjawiskiem, które się ujawniło przy okazji debaty z premierem są nieznani nam dotychczas obywatele. Okazało się, że w ciągu dwóch dni, pomimo bojkotu części organizacji pozarządowych, da się zwołać około setki ludzi, którzy mają do powiedzenia o tym co robi rząd bardzo ciekawe rzeczy. Przedstawiciele organizacji branżowych (programistów, producentów części zamiennych), artyści, młodzi naukowcy, blogerzy. W ciągu siedmiu godzin debaty poważnych i przemyślanych głosów było imponująco dużo! Obserwacja, która się narzuca po tym seansie jest taka, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania w telewizji ludzi inteligentnych i obdarzonych obywatelskim instynktem. Gdy nagle przemówią, zaczynamy się zastanawiać, gdzie też oni się kryli do tej pory?
Co dalej?
Strategia rządu jest jasna: przenieść dyskusję z problemu ACTA na wszystkie akty prawa polskiego związane z wymianą danych w sieciach teleinformatycznych (od prawa autorskiego po retencję danych). Cel ten już w poniedziałek został częściowo osiągnięty, a jasną deklaracją owej strategii jest lista tematów do dyskusji zamieszczona przez ministra Boniego na stronach MAiC w niedzielę. Rząd słusznie kalkuluje, że w ciągu najbliższych tygodni i miesięcy rewolucyjne nastroje opadną, a internet nie zmieni przecież sposobu swojego funkcjonowania. Ratyfikację ACTA można odwlekać, a przed nami jeszcze debaty w Parlamencie Europejskim, w których politycy PO będą mogli odegrać rolę strażników wolności (zasygnalizował to już w swym wystąpieniu europoseł Paweł Zalewski należący do Komisji Handlu).
Ruch sprzeciwu wobec ACTA nie ma wyraźnej strategii. Do tego momentu nie uformowało się w nim dające się zidentyfikować przywództwo, nie sformułowano także czytelnych postulatów (poza żądaniem ujawnienia dokumentacji dotyczącej negocjacji, co premier w poniedziałek w iście putinowskim stylu rozkazał ministrowi Zdrojewskiemu w trakcie debaty, rugając go za zaniedbanie jawności procesu). Niewątpliwie na specyficzną strukturę ruchu anty-ACTA ma wpływ wzajemne oddziaływanie dwóch bardzo różnych grup: doświadczonych działaczy organizacji pozarządowych, skupionych na swobodach obywatelskich i nowych technologiach, którzy nie tylko nie mają rewolucyjnych skłonności, ale dotychczas byli typowymi przedstawicielami społecznego mainstreamu, oraz drugiej grupy, czyli młodszych o pokolenie organizatorów protestów, których cechuje duży dynamizm i kompletny brak politycznego doświadczenia.
Konflikt o ACTA i szerzej, o prawne regulacje swobody korzystania z internetu, jest tak niepodobny do wszystkich wcześniejszych konfliktów politycznych, że trudno w sposób odpowiedzialny cokolwiek prognozować. Warto natomiast śledzić jego dynamikę i warto zainteresować się rzeszą młodych ludzi, których ten konflikt wytrącił z politycznego letargu i sprowokował do krytycznego spojrzenia na politykę.
(Tekst opublikował 7 lutego 2012 r. portalRebelya.pl)
Inne tematy w dziale Polityka