Marek Darmas Marek Darmas
592
BLOG

SIEROTY Z KRAINY TUSKA. TEŻ Z GDAŃSKA

Marek Darmas Marek Darmas Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

 

Dodatek „Europa” do francuskiego Le Monde, zamieszcza dziś reportaż Magdaleny Grzebałkowskiej z „Gazety Wyborczej” o dwóch takich, co regularnie wylatują z Gdańska do Londynu.
 
(Jak nie przymierzając ich premier, którego sobie wybrali na osiem lat).
 
W samolocie sami Polacy. Marcin (30 l) śpi. Tomek (38 l) zmęczony, choć czuwa, ledwo patrząc na oczy. Pierwszy od 3 drugi od 6 lat latają w tę i z powrotem między wyspą i kontynentem. Naukowcy znaleźli nawet nazwę na określenie takich jak oni. Mówi się: „emigranci wahadłowi”.
 
Samolot wystartował z Londynu o 20.00, więc powinni lądować o 23.,15. Ale nagle ciszę spokojnego lotu przerywa komunikat:
 
- Szanowni państwo, z powodu mgły na lotnisku w Gdańsku będziemy lądować dziś w Łodzi.
 
- Kurwa mać – krzyk zgodnego chóru rodaków wypełnia cały pokład.
 
(Rządowy statek powietrzny Tuska zawsze przybywa na miejsce i o czasie.)
 
Tomek i Marcin nie znają się jeszcze, ale nowa sytuacja stwarza nowe możliwości. Dzisiejszej nocy wezmą taksówkę, aby przejechać 400 kilometrów z Łodzi do Gdańska. Będzie więc sporo czasu, aby pogadać.
 
-         Interesują cię ceny biletów – pyta Tomek.
 
-         Oczywiście, oglądam je niemal każdego dnia – odpowiada Marcin.
 
           -    To tak jak ja – kontynuuje Tomek. Robię jako grafik w drukarni. Przyjeżdżam do pracy w centrum Londynu rowerem, robię sobie kawę, odpalam komputer i gapię się parę minut w ekran. Mam w głowie cały kalendarz dni wolnych w Anglii i w Polsce. I lukam:
 
-podwyżki...
-zniżki...
-Kupujesz ?
-Sprzedane.
 
           - To samo ja – mówi Marcin. Najpierw odnawiałem fragmenty autostrad w różnych częściach Anglii. Dowoziłem ciężarówką materiały. Kupiłem przenośny komputer i też zacząłem szukać biletów. Byle było najtaniej i najbliżej. Potem rezerwowałem bilety i drukowałem je w najbliższej bibliotece lub w kawiarence za rogiem. Ale dziś kieruję ciężarówkami firmy logistycznej w Birmingham, moja sytuacja jest bardziej stabilna. I dlatego latam dość regularnie.
 
            - Staram się złapać coś najtańszego, najwyżej za 30 funtów. Ale nie ma tragedii, gdy będzie drożej. W końcu co jest ważniejsze: pieniądze, czy żona i córka?
 
            - A mnie zdarzyło się kupić najdroższy bilet za 400 funtów. No ale musiałem być wtedy na imprezie w domu.
 
            (Ich ziomal Donald z Sopotu bierze embraera i leci z Warszawy pokopać w gałę z kumplami. To kosztuje Marcina i Tomka zaledwie kilkadziesiąt tysięcy złotych).
 
            Marcin ma dwóch synów: Jasia i Kubę (5 i 7 lat). Jego żona Ania pracuje w sklepie ze sprzętem ogrodniczym. Natomiast Ela, małżonka Tomka jest szefową w prywatnej firmie. Mają 3-letnią córeczkę.
 
            (Premier wszystkich Polaków także ma córkę. Modelka, mówię wam: kreacje, wakacje, inspiracje, kumacie? No…).
 
            W maleńkiej walizce Tomka nie zmieści się nic z kontrabandy. Większy bagaż znajduje się w luku nad głowami pasażerów: ciasto od żony, gdy leci do Anglii, a cukierki z galaretki i zabaweczki, kiedy wraca. W walizeczce Marcina głównie żywność: chleb, szynka, pierogi ruskie w termoizolacyjnej torbie, mięso, czekolada, jabłka…
 
            Aby wrócić z domu do Londynu Marcin wstaje w poniedziałek o 4 rano. Startuje o 6. W locie zyskuje godzinę z powodu różnicy czasu. Ląduje w Luton pod Londynem o 7. Godzinę później rozpoczyna pracę. W piątek idzie do biura z walizką. Kończy pracę o 17.00 i startuje o 20.00 do Gdańska. W locie traci znów godzinę na skutek zmiany strefy i przyjeżdża do domu przed północą. Gdy w sobotę rano córka otwiera oczy, widzi w domu swojego tatę. I mają dwa dni dla siebie.
 
            Tomek budzi się w poniedziałek o 3.00 rano. Żona odwozi go na lotnisko. Ale w Luton pod Londynem czeka już jego samochód. Stąd już tylko 160 km do Birmingham.
 
            A złośliwi mówią, że premier Tusk, to kończy tydzień w czwartek, później samolocik, gała, rodzina, Sopot, plaża, albo góry wakacje i już z tego wszystkiego wracać mu się nie chce do stolicy…)
 
            - Bilans zysków, bilans strat? - zastanawia się żona Tomka (nie, jakiego tam Donka)? Tysiące straconych uśmiechów, pieszczot, gestów dnia codziennego…
/…/
            Marcin nie lubi Anglii. Kraj ten kojarzy mu się z samotnością i rodakami, którzy zarobione pieniądze wydają na ciuchy lub nocne życie w czasie week-endów, kiedy chcą zatopić beznadziejność całego tygodnia. Więc dlaczego wyjechał? Żeby móc kiedyś wybudować w Polsce dom.
 
            A Tomek? Tomek kocha Gdańsk. Ale jak widzi tę polską biedę, niezaradność, biurokrację, to zadaje sobie pytanie; rany boskie, co ja tutaj robię.
 
            - Połowa mojego „ja” jest już w Londynie. Mam tu poczucie bezpieczeństwa i chciałbym, aby moja córka dojrzewała właśnie w takiej atmosferze. Zdecydowaliśmy już, że całą rodzina zamieszkamy w Londynie. Zastanawiamy się, czemu nie zrobiliśmy tego wcześniej. Ale teraz to już zdecydowane…
 
            Donek też nie lubi Kaczorów (właściwie został tylko jeden, ale nie lubi i już…)Więc też chyba wyjedzie gdzieś za chlebem. Zostały mu jeszcze tylko niecałe cztery lata…

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości