Siedziałem przed telewizorem, kiedy pojawiło się coś niebieskiego. Zanurzone w wielkim błękicie, trzy wymyte, wypucowane, wymakijażowane, wyliftingowane, wybotoksowane, wyfotoszopowane panie zaczęły na mnie autorytatywnie połyskiwać profesjonalnymi okularami. Reklama funduszu emerytalnego czy proszku do prania? Na końcu wyszedł specjalista od gromienia tych, co robią kasę i stwierdził, że teraz jest specjalistą od robienia kasy. Reklama PiS-u.
W ten sposób byłem świadkiem narodzin nowej Platformy Obywatelskiej i zobaczyłem, jak Polska wkracza definitywnie w erę post-oczopląsu. Teraz nie dość, że będziemy mieć dwie bliźniacze partie neokonserwatywne, to jeszcze jedną z nich będą zarządzać bliźniaki. Od tej pory to już nie będzie PIS, tylko bis.
Narodziny nowego PiS-u można komentować na wiele sposobów. Można uznać, że odkąd w TVP rządzi znowu wąsaty urok PRL-u w osobie Tomasza Rudomino (udekorowanego tylko dla niepoznaki kilkoma łysymi i mocno porąbanymi pałami), pisowcy nie mogą się przepchać do publicznej telewizji i postanowili przeprosić się z TVN-em, a tam główny Art Director postawił twarde warunki: albo dostosujecie się kolorystycznie-estetycznie do naszej dekoracji, albo won do TV Trwam. Można w ogóle uznać, że skończyła się demokracja, a zaczęła chromokracja. Nie od chromolenia (chociaż od tego też), a od greckiego rdzenia „chrom-” który oznacza barwę. Wygrywa ten, kto ma niebieską koszulę, albo niebieskie tło. Pierwszy zrozumiał to Kwachu, potem Tusku, a teraz Kaczu.
Dla mnie jednak najciekawszym zjawiskiem jest chórek kobotów (pojęcie z filmu „Austin Powers”: kobiety-roboty), który od niedawna reprezentuje PIS. To panie mają świadczyć o profesjonalizmie nowej-starej partii. To panie mają budzić zaufanie. Czyżby rodził się nam PIS-feminizm?
A gdzieżby. A cóż to wam przychodzi do głowy. Nic z tych rzeczy. Po prostu ekstremalny patriarchat rodzi swój ekstremalny matriarchat. Przywileje, które przyznaje sobie władza, uwalniają ją od trosk. Wtedy władza postanawia uwolnić się od swojej ostatniej troski, jaką jest władza. Szlachta oddaje swe interesy w pacht mieszczaństwu. Właściciele - menedżerom. Rentierzy - doradcom finansowym. A macho - matce lub żonie. To ostatnie zjawisko szczególnie wyraźnie widać na obszarze Słowiańszczyzny Zachodniej, gdzie, jak twierdzi historyk Francis Conte, zachowały się pozostałości mentalności matriarchalnej. W przeciwieństwie do macho zachodnioeuropejskiego, macho zachodniosłowiański powierza kobiecie nie tylko dom, rodzinę, ale także pracę zawodową, zdobywanie pieniędzy. Robi to wbrew ogólnie obowiązującej katolickiej ideologii rodzinnej, ale tym nikt się nie przejmuje, bo celem tej ideologii nie jest przecież zmienianie rzeczywistości, tylko jej ukrywanie. W polskich korporacjach ta zachodniosłowiańska mentalność przekłada się na następujący układ: kierowniczka działu produkcji, menedżerka działu obsługi, dyrektorka działu strategii, szefowa kadr/HR, główna księgowa - i Pan Prezes, który pojawia się w firmie między godziną 11 a 17, głównie po to, żeby między 12 a 16 wyjść na lunch.
Co z tego mają kobiety? Wszystkie obowiązki władzy i żadnych jej przywilejów. Dlatego matriarchat - to jednak za duże słowo. Raczej matrixiarchat. Kobieta jest zabieganym agentem Smithem, który musi pilnować swoich macho-bobasów, karmić ich i dostarczać im niezbędnych kłamstw już nie tylko o ich męskości, ale wręcz o ich życiu. Bo macho-bobasy nie żyją, tylko matrixowo wegetują, blade, tłuste, mniej lub bardziej nagie, na tapczanie z butelką lub przed komputerem.
W matrixie panowie prowadzą życie aktywne, rządzą, zdobywają wirtualne lub deliryczne królestwa. Ale kiedy tylko matrixowe problemy zaczynają przedostawać się ze wszystkich baśniowych wymiarów w ten jeden naprawdę niewyobrażalny - w rzeczywistość - wtedy zainterweniować, uspokoić sytuację musi agent Smith. Zgodnie z zachodniosłowiańskim przysłowiem: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, panie pośle.
I właśnie zgodnie z tym przysłowiem prezes Kaczyński, rozpaczliwie próbując poprawić swój wizerunek i podłączyć się do telematrixu, sięgnął po kobiety. A właściwie koboty. Bo w telematrixie nie ma mężczyzn i kobiet, są koboty i facetony, ewentualnie lachony i ciachony. Lachony i ciachony nie są jednak autorytatywne, a koboty i facetony tak.
W serialach nadawanych przez telematrix obecność i autorytatywność kobotów od pewnego czasu się zwiększa. Seriale „Polskie Społeczeństwo” i „Polscy Politycy” były jednak dość odporne na tę tendencję (raz pojawiła się premier Suchocka - i to właśnie w sytuacji kryzysowej, kiedy polityków po raz pierwszy ogarnął Wielki Strach Teczkowy). Przeważnie dominowały symbolizujące mężczyzn facetony. Czy to się teraz zmieni?
Być może. Być może od tej pory wszystkie sprawy polityczne będzie rozstrzygać PPP (Ponadpartyjne Porozumienie Posłanek), wszystkie sprawy ekonomiczne - Kobizneswomencja (Konferencja Kobiet Biznesu), a wszystkie sprawy sądowe - sędzia Anna Maria Wesołowska. Ale czy to będzie feminizm?
Według mnie - nie. Osobiście uważam, że feminizm to humanizm. Żeby każdy człowiek mógł się rozwijać i cieszyć szacunkiem, cudzym i własnym - niezależnie od płci, genderu, orientacji oraz koloru noszonych koszul. Dlatego trudno mi uznać, że w matrixiarchacie jest coś feministycznego. Nie tylko dlatego, że kobieta jest tu zniewolona przez obowiązki. Także dlatego, że mężczyzna jest tu zniewolony przez przywileje.
A jeszcze gorzej będzie, jeśli będzie zniewolony przez koboty.
Tomasz Piątek
Felieton ukazał się na witrynie ww.krytykapolityczna.pl.
Codziennie nowe teksty, opinie, felietony, zapraszamy!
Inne tematy w dziale Polityka