Pisał niedawno Marek Beylin, że liberalno-demokratyczna inteligencja śpi. A jak jest naprawdę?
Jakoś ostatnio wpadła mi w ręce książka serbskiego pisarza Ivana Čolovicia Bałkany - terror kultury (Wyd. Czarne, Wołowiec 2007). Odświeżająca lektura. Niby same oczywistości, ale takie, które warto sobie czasem powtarzać... Że absurdem jest przeciwstawianie kultury barbarzyństwu, bo największe zbrodnie dokonywane są nierzadko w imię kultury, a więc nie są przejawem braku kultury, lecz raczej jej nadmiaru. Że (co z tego wynika) kultura nie jest sama w sobie żadną gwarancją cywilizowanego postępowania. Że (co również z tego wynika) nacjonalizm i ksenofobia nie są, jak sądzą niektórzy, domeną ludzi prostych i nieoświeconych, lecz często właśnie produktem wykształconych elit. Że (co za tym idzie) polityki nie należy pojmować jako kontynuacji kultury innymi środkami ani jako obszaru realizacji kulturowych wartości i że tylko polityka mająca własną godność, polityka rozumiana jako „przyzwyczajanie obywateli do przejmowania odpowiedzialności za działalność polityczną", może nas przez ekscesami kultury bronić. Oczywiste? Oczywiście, że oczywiste, ale jakie przy tym kontrowersyjne.
Warto sobie zanotować mądre zdanie, że „powoływanie się na kulturową wyższość zwycięzców służy temu, aby zbrodniczy mord na cywilnej ludności przedstawić jako dokonaną przemocą, ale skuteczną metodę podnoszenia standardów cywilizacyjnych". Zwłaszcza, że – jak pisze na IV stronie okładki Adam Michnik – „Nie jest to [...] choroba jedynie serbska". Ten sam wirus, zapewnia, „tkwi we wszystkich naszych organizmach duchowych". Wtóruje mu Konstanty Gebert: „Bezlitosna analiza roli, jaką w podsycaniu wojen na Bałkanach odegrali intelektualiści i tworzona przez nich kultura. [...] Z treści omawianych przez Čolovicia wyziera karykatura aż nadto znajomej gęby naszego własnego zadufania".
Szczerze, nie spodziewałem się po autorach „Gazety Wyborczej" aż tak dobrego rozpoznania własnej roli w podżeganiu do wojen w Iraku i Afganistanie. Nie spodziewałem się również, że będą gotowi przyznać się do błędu używając aż tak mocnych słów. Pisał niedawno Marek Beylin, że liberalno-demokratyczna inteligencja śpi. Czy rzeczywiście jest aż tak źle? Chyba nie. Jak widać, liberalno-demokratyczna inteligencja nie tylko nie śpi, ale potrafi się nawet zdobyć na refleksję nad znaczeniem i konsekwencjami własnych działań. Brawo!
Adam Ostolski
Inne tematy w dziale Polityka