Kanclerz Bismarck miał powiedzieć, że wierzy tylko w te informacje, które zostały zdementowane. Nie zamierzam więc niczego dementować, przeciwnie, pragnę potwierdzić:
„Krytykę Polityczną” założyła i finansowała Agora, później za sprawą Cezarego Michalskiego i Roberta Krasowskiego dorzucił się „Dziennik”, następnie w interes wejść miała Telewizja Polska. Niestety całą sprawę, wraz z konkretnymi sumami, ujawniła zazdrosna „Rzeczpospolita”, a LPR dołożyła jeszcze, że KP jest pismem pornograficznym, więc prezes Urbański musiał się na jakiś czas wycofać. Ale co się odwlecze, to nie uciecze i mam nadzieję w niedalekiej przyszłości zastąpić w telewizji redaktor Kotecką. Pomysłodawcą całego przedsięwzięcia był – jak powszechnie wiadomo - Aleksander Kwaśniewski, a dwóm młodym przywódcom SLD przeznaczył w nim rolę jedynie przejściową i „rzemieślniczą”.
Wystarczyła jedna podsłuchana prywatna rozmowa, aby wydało się nie tylko to, że jestem obok Lecha Nikolskiego i Krzysztofa Janika doradcą SLD i spin doctorem Wojciecha Olejniczaka, ale wszystko, o czym od dawna wiedzieli lepiej poinformowani. I tak z dwóch poważnych tygodników „Polityka” i „Newsweek” mogliśmy dowiedzieć się, że „Adam Michnik wykupił sporo nakładu” pierwszego numeru „Krytyki Politycznej”. Przy czym drugi z tygodników zamieścił także informację, że syn Adama Michnika należy do zespołu pisma. Jeszcze dokładniejszy okazał się słynący z dziennikarskiej precyzji Piotr Semka, który uzupełnił suchy opis dziennikarza „Newsweeka” gorącą relacją: „Sławomir Sierakowski zapewniający pyszałkowato, że do jego redakcji garną się dzieci redaktorów „GW” z synem Adama Michnika na czele, zachowuje się jak Mefistofeles wciągający ludzkie dusze do piekła”. Ale co to właściwie za sensacja, skoro dziennik „Polska” ujawnił, że „Sierakowskiemu zwierzają się Michnik, Kaczyński i Kwaśniewski”, czyli nie tylko synowie, ale sami ojcowie polskiej demokracji. Tym samym z doradcy, a nawet polityka, szybko awansowałem na spowiednika najważniejszych postaci polskiego życia politycznego.
W tej sytuacji nie powinienem czuć się zaskoczony, gdy następnie przeczytałem w „Rzeczpospolitej”, że wiarygodne, choć anonimowe źródło twierdzi, że Andrzej Urbański negocjuje kształt ustawy medialnej z SLD, wykorzystując swoją przyjaźń ze mną. Trochę się zawstydziłem, bo oczekiwanie ode mnie, żebym przyjaźnił się z prezesem TVP, który najpierw zaproponował mi program w telewizji, a następnie się przestraszył i pomysł odwołał, wymagałoby ode mnie empatii dorównującej może tylko chrześcijańskiej linii „Rzeczpospolitej”. Powiedzmy więc uczciwie, że nie chodzi tu o przyjaźń, tylko o dopisanie w kilku miejscach ustawy słów „lub Krytyka Polityczna”, co pozwoli mi z czasem przejąć cały rynek medialny w Polsce.
Ponieważ mamy do czynienia z oczywistymi oczywistościami, autorzy mojej sylwetki w „Rzeczpospolitej” słusznie postanowili nie tracić czasu na rozmowę ze mną, albo wizytę w KP. Okazało się, że wystarczy wyjrzeć za okno z redakcji na Prostej, aby dostrzec, jak spędzam „całe dnie w kawiarniach na Nowym Świecie”, a nawet zobaczyć zdjęcia par rozebranych homoseksualistów na ścianach redakcji „Krytyki” na Chmielnej.
Wszystko to prawda.
Sławomir Sierakowski
Inne tematy w dziale Polityka