Wybrałem się wczoraj na debatę Kampanii Przeciw Homofobii nt. „Jak uczyć o lesbijkach i gejach w szkole?”. Przyszło też kilku chłopaków z NOP, którzy usiłowali przekonać Magdalenę Środę, że homoseksualizm to zagrożenie dla korzenia narodu. (Powtórzyli słowo „korzeń” chyba z 5 razy, i jak tu nie wierzyć w psychoanalizę?) Także pod innymi względami spotkanie było pouczające.
Magdalena Środa mówiła, że istnieje potrzeba rzetelnej edukacji seksualnej, gdyż uczniom i uczennicom brakuje wiedzy nie tylko o homoseksualności, ale też o heteroseksualności. Piotr Laskowski (dyrektor liceum wielokulturowego) zwracał uwagę na kontrolę sprawowaną przez księży katechetów, którzy utrudniają w wielu szkołach propagowanie tolerancji. Wiesław Włodarski (dyrektor innego warszawskiego liceum) przekonywał, że trzeba uczyć tolerancji jako takiej, a najlepiej zacząć od tolerancji wobec niepełnosprawnych, bo jest mniej kontrowersyjna. Tak jakby paneliści próbowali wyjść ze zdefiniowanego przez organizatorów tematu ku sprawom ogólniejszym. Co się chyba nie do końca udało. Bo problem nie zamyka się w treści edukacji.
Chodzi nie tyle o to, czego uczyć, ile o to, kogo uczyć. Gorliwych patriotów gotowych przelewać krew za ojczyznę? Wydajnych i posłusznych, ale też trochę kreatywnych pracowników korporacji? Obywateli i obywatelki demokratycznego państwa w nowoczesnym świecie?
Dziś szkoła realizuje jakąś mieszankę tych celów. System egzaminacyjny i nowa matura nastawione są na produkowanie pracowników korporacji: indywidualistycznych, rywalizujących ze sobą, gromadzących punkty i polerujący własne CV. W przekazywanych treściach (podręczniki historii, kanon lektur) przeważa wizja nacjonalistyczna (choć pojawiają się też inne wątki, ale pozbawione systemowego wsparcia). Sama szkoła w coraz większym stopniu zaprogramowana jest na dostarczanie rynkowi taniej, ale w miarę pobożnej siły roboczej.
Dlatego zanim zaczniemy rozmawiać o tym, jak uczyć o gejach i lesbijkach w polskiej szkole, warto zastanowić się, co trzeba zrobić, żeby szkoła kształciła obywatelki i obywateli. Co zmienić w konstrukcji matury i systemie egzaminów, żeby nie wspierać rywalizacji, a budować zaufanie i skłonność do współpracy? Jakie przedmioty (filozofia, religioznawstwo, edukacja seksualna itp.) wprowadzić, żeby uczniowie umieli się skonfrontować z nowoczesnym światem nie tylko jako szczury wyścigowe? Co zrobić, żeby absolwenci – którzy w zdecydowanej większości będą pracownikami najemnymi – umieli nie tylko zrobić biznesplan, ale też wiedzieli, jak się zakłada związek zawodowy? Jak odświeżyć kanon lektur, żeby np. wyobrażenie polskiego maturzysty o kolonializmie nie pozostawało na poziomie Stasia i Nel?
Problem uczenia o mniejszościach seksualnych oczywiście nie jest kwestią drugorzędną. Dziś w Polsce „tolerancja w szkole” albo oznacza tolerancję wobec lesbijek i gejów, albo jest pustym słowem. Ale w szkole uwikłanej w sojusz rynku z ołtarzem tolerancja nie może być niczym więcej niż – w najlepszym razie – rytualną paprotką. Dlatego sama tolerancja to za mało. Bez oparcia w społeczeństwie politycznym będzie jedynie retuszem niesprawiedliwie urządzonej, postpolitycznej rzeczywistości.
Adam Ostolski
Inne tematy w dziale Polityka