Premier Jarosław Kaczyński obwieścił, że nie zamierza się żenić, bo “stan kawalerski jest zacny i Bogu miły”. Dodał także: “plotki o ślubie rozpowszechniane są przez opozycję po to, by pozbawić mnie jakiejś części głosów”.
Druga część wypowiedzi musi budzić zdumienie. Dlaczego opozycja miałaby rozpuszczać podobne plotki, a przede wszystkim, skąd pomysł, że informacja o ślubie może odebrać głosy wyborcze? Premier nie jest w końcu gwiazdorem pop, który nie może się z nikim związać na stałe, bo to zniechęca tłumy fanek pragnące wierzyć, że obiekt marzeń jest wciąż do zdobycia.
Wszystko wskazuje więc na to, że Jarosław Kaczyński ma jak najgorsze zdanie o samym małżeństwie. Może i słusznie, w końcu ta instytucja miała w swojej historii wiele na sumieniu. Przypuszczenie potwierdzają słowa premiera, że stan kawalerski jest “zacny”. Zacny czy nie, dziś nie ma już mowy o żadnym starokawalerstwie. Po co ta kokieteria? Przecież jako mieszkaniec dużego miasta, z tą pensją (ok. 13 tys. zł brutto) i stanowiskiem, premier jest po prostu singlem.
Mam nadzieję, że teraz przyjdzie pora na wyciągnięcie wniosków ze słów Kaczyńskiego. Skoro rezygnacja z bycia w parze jest godna szacunku, należy ją wesprzeć. Zamiast becikowego – singlowe. Im dłużej ktoś oprze się pokusie wejścia w heteroseksualny związek, tym większe wynagrodzenie. I tak Zbigniew Ziobro (rocznik '70) dostałby 1.000 zł, Elżbieta Kruk (rocznik '59) – 3.000 zł, ale już Jarosław Kaczyński (rocznik '49) jako osoba najbardziej w tym względzie wytrwała - 5.000 zł. Budżet państwa wiele by na tym nie stracił, a korzyści są chyba oczywiste – wreszcie istniałaby realna, wspierana przez państwo możliwość wyboru.
A kiedy pomysł wejdzie w życie i się sprawdzi, warto zastanowić się, czy tej swoistej premii nie rozszerzyć na osoby rozwiedzione, które także pokazują, że z małżeństwa jest wyjście. Rozwodów nie ma co prawda jeszcze w Kościele katolickim, ale ogólnie to bardzo zacne i zapewne Bogu miłe – dać komuś wolność, przynajmniej w tym prywatnym wymiarze. I znów można byłoby nagrodzić liczne osoby godne oznaczenia: marszałka Dorna, premiera Gosiewskiego, posłankę Gosiewską, posłankę Szczypińską.
A potem można byłoby zauważyć kolejne grupy, a potem następne i następne, aż w końcu ochroną i akceptacją państwa objęto by wszystkich, aż nie byłoby wykluczonych i dyskryminowanych. Prawda, że straszna wizja? Nic dziwnego, że wkrótce po swojej wypowiedzi Jarosław Kaczyński się rozchorował.
Krzysztof Tomasik
Inne tematy w dziale Polityka