Dziś do 13.30 można było jeszcze sądzić, że konflikt pod Pałacem Prezydenckim to rytualny spór skrajnych katolików z całą resztą, ale po decyzji Kancelarii Prezydenta (prawdopodobnie konsultowanej z prezydentem elektem) o wstrzymaniu przenosin krzyża mamy do czynienia z ustąpieniem instytucji państwa przed przemocą wąskiej grupy fanatyków religijnych.
Trzeba powiedzieć jasno, że obrona krzyża pod pałacem nie jest żadną walką o pamięć ofiar katastrofy. Krzyż ma zostać pod Pałacem z tego samego powodu, z jakiego krzyż wisi już w Sejmie. Część katolików chce wykorzystać sytuację, aby kolejną instytucję państwową naznaczyć symbolem jednego wyznania i w ten sposób zaklepać sobie monopol na określanie tego, czym jest to państwo i jaką politykę może realizować.
Ta sytuacja obciąża PiS, który przez ostatnie dni podsycał protesty i nawoływał do pozostawienia krzyża pod pałacem, ale jaki PiS jest każdy widzi i nikt się niczego więcej po nim nie spodziewał. Ta sytuacja obciąża też kościół katolicki, który zobowiązał się do przeniesienia krzyża i ze zobowiązań się nie wywiązał, ale kościół katolicki nie zmarnuje żadnej szansy na zwiększenie swych wpływów. Kto orientuje się choć trochę w historii kościoła przez ostatnie trzydzieści lat, nie może być zdziwiony. Ta sytuacja najpełniej obciąża jednak Bronisława Komorowskiego, który ma zostać najwyższym przedstawicielem Rzeczpospolitej i stać na straży Konstytucji.
Komorowski sprzeniewierzył się duchowi konstytucji i dlatego nie ma mandatu do sprawowania urzędu prezydenta. Jak może zostać zaprzysiężony ktoś, kto za nic ma rozdział kościoła od państwa i świeckość instytucji publicznych? Dopóty, dopóki krzyż nie zniknie sprzed Pałacu, Komorowski nie powinien zostać prezydentem Polski.
Maciej Gdula
Inne tematy w dziale Polityka