Miałem niewielkie oczekiwania wobec tej debaty, gdyż obaj kandydaci różnią się od siebie głównie estetycznie. Obaj są konserwatystami, obaj pełnili już funkcje państwowe pokazując, że nie są w stanie spełnić obietnic.
Przed spotkaniem za faworyta mógł uchodzić Kaczyński - jako polityk bardziej doświadczony w takich potyczkach. Ale też zdecydowanie bardziej cyniczny. Ktoś, kto potrafi użyć szerokiego wachlarza tricków. Ktoś, kto dotąd Oleksego nazywał „ruskim agentem”, a teraz mówi o „polityku lewicowym średnio-starszego pokolenia”, może naprawdę dowolnie wyginać się na wszystkie strony. W tym sensie Komorowski mógł sprawić lepsze wrażenie, bo sobie w tej sytuacji retorycznie poradził. Niestety to wszystko, co mogę o kandydacie Platformy dobrego powiedzieć.
Kaczyński przez pół debaty opowiadał o wizji państwa solidarnego z uboższymi grupami, stwierdzając pod koniec, że za głównego doradcę wziąłby prof. Zytę Gilowską – jeden z symboli neoliberalizmu. To tak, jakby wprost deklarował, że znów nas oszuka. Komorowski na szereg pytań o sprawy światopoglądowe odpowiadał bardziej konserwatywnie niż do tej pory. To kiedy mówi prawdę? Czy wtedy, gdy nachyla się do elektoratu lewicowego i coś tam próbuje sklecić retorycznie o prawach kobiet, czy wtedy, gdy obsługuje – już stanowczo i bez zająknienia – swoich prawicowych wyborców? Dla mnie był tu remis po wielu samobójczych bramkach.
Obaj kandydaci przegrali także w tym sensie, że zaserwowali nam dwa nakładające się programy publicystyczne obok siebie. Nie byli w stanie dogadać się na temat wzajemnego zadawania sobie pytań, co mogło uratować tą debatę, natomiast potrafili sobie przerywać, wchodzić w słowo, przekazywać jakieś kartki. Korespondencyjny pojedynek, gdy siedzi się metr od siebie, obu naraża na śmieszność. Odbieram to jak gest pogardy wobec wyborców. Mamy kartel polityczny, który podzielił sobie Polskę na dwie połowy i jeden jego reprezentant mówi do jednej, a obok drugi do drugiej. A my mamy myśleć, że to jest pluralizm i demokracja. Dziękuję, skreślam obu.
To oczywiste, że nieco lepszym prezydentem będzie Komorowski, ale nie widzę powodu, dla którego lewica ma znowu dać się sprzedać temu konfliktowi i usunąć sobie grunt pod nogami. Tak wielu wyborców lewicowych postąpiło w 2007 roku i od tego czasu żaden z lewicowych postulatów nie został zrealizowany. Dziś z tego powodu rośnie grupa zainteresowanych trzecią siłą. Zaangażowanie się teraz w spór Kaczyńskiego z Komorowskim to przedłużanie konfliktu, który tak bardzo przesunął Polskę na prawo. Oba te obozy nie istnieją bez siebie i dotąd skutecznie napędzały sobie zwolenników, strasząc sobą nawzajem. Ja się ich nie boję. Tych, którzy mogą się zaangażować do pracy na rzecz stworzenia alternatywy namawiam do niezapisywania się do żadnego z konserwatywnych obozów. Zamiast Kaczyńskiego lub Komorowskiego, wybierzmy działanie.
Sławomir Sierakowski
Tekst ukazał się na www.krytykapolityczna.pl
Inne tematy w dziale Polityka