Co mnie najbardziej rozbawiło w ciągu ostatnich miesięcy? Czy był to mój ulubiony satyryk, Witold Gadomski z „Wyborczej”? Nie, to było coś innego. Rozbawiły mnie sracze. Najwyraźniej gówno też mi się kojarzy. Też mi się kojarzy z Polską (patriocie wszystko z Polską się kojarzy).
Jak wiadomo, w Polsce trwają przygotowania do mistrzostw piłkarskich Euro 2012 (które w związku z tym odbędą się we Włoszech, ale poudawajmy jeszcze przez jakiś czas, że to będzie w Polsce). I w ramach tych przygotowań zapowiedziano specjalne patrole, które podczas mistrzostw będą chodzić po polskich toaletach publicznych i sprawdzać, czy są czyste. Żeby nie było obciachu przed cudzoziemcami.
Dużej rozkoszy dostarcza mi założenie, jakie stoi za ideą patroli euro-kibelkowych. Najwyraźniej nasze władze, razem z większością wyborców, uważają, że Polak nie zasługuje na czystą toaletę. Czysta toaleta jest po to, żeby pokazać ją cudzoziemcowi, a kiedy tylko wyjdzie, natychmiast znów ją zasrać.
Z czym mi się to kojarzy? Z Polską i polskością, oczywiście. O brudnych ubikacjach jako ważnym toposie polskiej kultury pisał Artur Sandauer, kiedy w 1956 roku na fali walki ze stalinizmem zezwolono w Polsce na aborcję. Stalinizm zwalczał aborcję z zaciekłością, którą jakiś papież powinien w końcu pochwalić. Przy okazji legalizacji usuwania ciąży przetoczyła się, jak to wtedy mówiono, dyskusja na łamach. Młody, początkujący pisarz - bodajże Jacek Bocheński - pisał wówczas, że rozumie problem etyczny związany z aborcją, ale nie może spokojnie się godzić się na jej zakaz, kiedy wie, że w robocie są nożyczki. Młodego pisarza zgromił z wyżyn czystej moralności czołowy wówczas moralista literatury polskiej, Adolf Rudnicki. Że jak to możliwe, żeby pisarz i to młody, myślał w tak niski sposób i to jeszcze o tak obrzydliwych sprawach, zamiast bujać na wyżynach czystej moralności. Do dyskusji włączył się Sandauer, który powiedział, że Rudnicki to zupełnie jak ta wileńska gospodyni. Lokator do niej, że w toalecie brudno, a ona na to: aby dusza czysta była!
No i widać, gdzie jesteśmy po pięćdziesięciu trzech latach walki ze stalinizmem. Sracz ciągle brudny i pokątny gabinet ginekologiczny, z wielu punktów widzenia, też ciągle brudny, a dusza? Dusza czysta po katolicku, czysta inaczej. Aborcja znowu zakazana. Stalin i papież mogą w zaświatach wspólnie świętować, przynajmniej ten jeden raz. A gdzie pan jest, panie Bocheński? Teraz to pan jest na wyżynach. Na piedestale - i to marmurowym, rzymskim. Napisał pan znakomitą (bez ironii, naprawdę dobrą) książkę o Tyberiuszu Cezarze. „Wyborcza” zupełnie słusznie wychwalała pana pod niebiosy. Może z tego piedestału coś pan powie o dzisiejszej obłudzie?
A może brudne sracze, tak samo jak katolickie ideolo i pokątne ginekolo, to niezbywalny element naszego katolo-polo? Skoro dobrze nam z zasyfionymi toaletami, to najwyraźniej stanowią one część naszej kultury, naszej obyczajowości, naszych norm i standardów. Czy powinniśmy ulegać Zachodowi, wyznającemu nienaturalną sterylność? Czy mamy pozwolić na kulturową kolonizację Polski? A może przy każdym wychodku należy wywiesić tablicę we wszystkich europejskich językach: „Sracz, jak sama nazwa wskazuje, ma być zasrany. I jako taki, jest niezbywalną częścią naszej kultury. Pogrąż się w polskości - albo won do swojej sterylizacyjnej cywilizacji śmierci”.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania i skacząc po analogiach: a może drapieżni deweloperzy, wygryzający zieleń i tworzący na jej miejscu centra biznesowo-handlowe - może oni z kolei są niezbywalną częścią naszej natury? No bo przecież biznes to czysty Darwin, prawo selekcji naturalnej, logika przyrody, przetrwa najsilniejszy. Powstrzymywać narastanie formacji biznesowych to jak wycinać las deszczowy. To walka z naturą, wprawdzie ludzką, ale przecież natura ludzka, jak sama nazwa wskazuje, jest częścią natury. A człowiek to tylko zwierzę, które zamiast pazurów wyhodowało sobie kalkulator, ale cele ma te same: pożreć zdobycz, wykończyć rywala, rozsiewać swój genotyp czy logotyp. Może aktywiści Greenpeace’u powinni bronić biznesu przed wszelkimi próbami przystrzyżenia czy regulacji? Wyobrażam sobie te pikiety pod biurowcami. Widzę, jak aktywista w zielonej kurtce, z dredami, ciągnie za krawat prezesa i woła: „Spójrzcie na tego swobodnego drapieżnika! Czyż nie jest piękny?”. Prezes porykuje.
Ale w takim razie: czy nie należałoby spalić i do fundamentów zburzyć Szkoły Głównej Handlowej? Czy w ogóle biznesmeni powinni być w jakiś sposób kształceni, skoro edukacja to też regulacja? Na co im matura, kiedy jest natura! Niech nią się kierują, niech się kierują instynktem i dziką, nieskrępowaną inteligencją drapieżcy.
No dobrze, ale ja będę musiał z nimi żyć! Co ja mam zrobić? Co ja mam zrobić z tym wszystkim - a dokładnie, co mam zrobić ze sobą w tym wszystkim?
Wierzę, że człowiek jest czymś więcej niż częścią natury. Wierzę, że dusza ludzka jest czymś więcej, niż tylko ciałem, dlatego jakoś nie mogę jej po katolicku utożsamić z cielesnym genotypem. Nie mogę uwierzyć, że obdarzony ludzkim genotypem zarodek od razu jest człowiekiem.
Nie mogę utożsamić duszy z genotypem, a co dopiero z logotypem! Nie mogę uwierzyć, że człowiek jest tylko zwierzęciem ekonomicznym.
W tej sytuacji chyba powinienem zostać czyścicielem toalet. Oczywiście, nie tutaj, tylko gdzieś w Skandynawii: Ornskoldsvik, Skelleftea, Arvidsjaur, Pelkosenniemi! Wybieram to ostatnie miejsce ze względu na nazwę. Będę miał porządną emeryturę - i zamiast Polski, będę oglądał tylko gówno.
Tomasz Piątek
Tekst ukazał się na witryniewww.krytykapolityczna.pl.
Inne tematy w dziale Kultura