Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
124
BLOG

Autobiografia w odcinkach

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 17

Prezentujemy wybrane fragmenty Autobiografii Jacka Kuronia i zapraszamy do lektury tomu!

CZĘŚĆ PIERWSZA: DZIECIŃSTWO

Mogłem mieć wtedy cztery, może pięć lat, bo to było przed wojną. W Teatrze Wielkim we Lwowie wystawiano O dwóch takich, co ukradli księżyc. W pewnym momencie, kiedy czarownik wsadzał Jacka i Placka do worka, zerwałem się i z rykiem ruszyłem na scenę, żeby ich ratować. Pamiętam ten paraliżujący strach i taką niesłychaną siłę, żeby go opanować. Krzyczałem, żeby ten strach zagłuszyć w sobie.

Pędziłem na scenę. Już byłem przy czarnoksiężniku, widziałem jego twarz – koszmar. Ryczącego wyniesiono mnie na rękach ze sceny do foyer, gdzie siedziała babcia. Bileterki mnie pocieszały, że z tymi chłopcami wszystko jest dobrze. A ja płakałem, rozpaczliwie płakałem.

Zacząłem od zdarzenia, które uważam za swoje największe życiowe osiągnięcie. Wszystko, co robiłem potem, jest tylko powtórzeniem tamtego.

Skąd się to wzięło? Z ojca i dziadka. Głównie z ich opowiadań i z wymagań mojego ojca. Był wyjątkowo niekonsekwentny, miał zupełnie niepedagogiczny stosunek do dzieci. Potrafił mnie zbić za byle głupstwo. Na przykład stłukł mnie kiedyś, bo mu gdzieś zapodział się zegarek. Potem go znalazł, przepraszał mnie, nosił na rękach. A mógł mi darować najgorsze rzeczy – wybicie nieumyślne szyby, strzelanie z procy w bójce, kradzieże. Nawet potrafił być dumny, jak coś zręcznie ukradłem w sadach otaczających nasz dom. Jak mnie zakrwawionego przynosili po bójce, opowiadał, że jego codziennie na noszach wozili do pogotowia.
Bałem się tak, że nie sposób sobie tego wyobrazić. A ojciec wymagał ode mnie tylko jednej rzeczy – odwagi. Za to mnie chwalił bez umiarkowania. Za tchórzostwo mógł wyśmiać, powiedzieć: baba, gówniarz, płaksa. To nie była koncepcja wychowawcza, po prostu lubił twardzieli. Wymagał ode mnie, żebym się nie bał, nie mazgaił, żebym się śmiał. I ja nigdy nie pokazywałem łez, zawsze się z nimi chowałem.

Na Zielone Świątki przed wojną ludzie wylegali na wyraje[1], we Lwowie między innymi na Górki. Musieli przechodzić na wprost naszego domu. Kiedyś wyszedłem przez okno klatki schodowej na piątym piętrze i zacząłem iść po gzymsie plecami do ściany. Tłum zamarł wpatrzony we mnie. Ktoś poleciał po ojca. Jak przyszedł, ja już byłem w mieszkaniu Tata wziął mnie na ręce i wznosił okrzyki radości. Oczywiście, następnym razem wlazłbym na wieżę kościelną. Miałem kiedyś zwichniętą rękę, unieruchomioną na deseczce. Uderzyłem go tą deską po głowie tak, że się wywrócił i zaczął udawać, że umiera. Wpadłem w straszliwą rozpacz. A on potem wszystkim opowiadał z dumą, jak mu przyłożyłem tą deską.

Trudno mi odróżnić, co opowiadał dziadek, a co ojciec. Dziadek[2] mój był bojowcem Organizacji Bojowej PPS. Ojciec w 1920 roku poszedł na front na ochotnika. Miał wtedy 15 lat, podstawił kolegę, który zgłosił się za niego na komisję lekarską. Potem uczestniczył w powstaniu śląskim, należał do PPS, był w Armii Krajowej. Nie umiem oddzielić tego, co widziałem, od całej tej legendy, którą mi przekazywali.

Dziadek opowiadał o strajku powszechnym 1905 roku: – Zawyły syreny i zamarł Sosnowiec. I ja to widziałem, czułem ten zamierający Sosnowiec. (Pamiętam pochody pierwszomajowe we Lwowie, ojciec mnie niósł na plecach, słyszałem, jak wyły syreny. Mam w oczach tłum, który idzie i śpiewa. To bardzo charakterystyczne – demonstracja robotnicza śpiewa tak jak procesja, tyle że są tu tylko głosy męskie. Stoją patrole kozackie, a oni idą i śpiewają: „Krew naszą długo leją katy”[3]. Dla mnie to jest sacrum. Kiedy wyły syreny na strajkach „Solidarności”, dostawałem dreszczy. Pamiętam też wielką demonstrację w związku z pogrzebem Kozaka, bezrobotnego zastrzelonego przez poli¬cjanta. Początek pogrzebu to właśnie scena, która mi się nakłada na wszystkie pochody, jakie widziałem we Lwowie. Mam w oczach jeden, wielki jak rzeka. To rzeczywiście była gigantyczna demonstracja. Oglądałem jej początek z pleców kumpla ojca, Grocha, bo tato jako jeden z czołowych działaczy PPS szedł z przodu w delegacji.

Czuję się uczestnikiem rewolucji 1905 roku. Nie wiem, co wziąłem ze Struga[4] , którego przeczytałem z wypiekami na twarzy w czasie okupacji, co z innych lektur, ale myślę, że podstawowy zrąb mojej wiedzy o tej rewolucji pochodzi z opowiadań dziadka i ojca. Drukarnia, pedałówki[5], wylatujące gazety, kozacy, rewizja. Tatuś leżał w kołysce, a pod sobą miał bibułę. Zawsze opowiadał, że to był jego pierwszy udział w rewolucji: przyszli na rewizję, podnieśli go, a on się zlał. Kozak go puścił i w ten sposób ocaleli. Ale przede wszystkim postać brata dziadkowego, Władysława Kuronia, takiego superbojowca, pseudonim partyjny Julek, o którym słyszałem takie prawdziwie kowbojskie historie. W ramach akcji, która się nazywała wtedy ekspropriacją, robili w Zawierciu napad na karetkę pocztową. Otoczyli ich żandarmi, kolegę Julka zastrzelili, on sam wyprzągł konia, siadł na nim tyłem, koń ruszył kłusem, a Julek strzelał z dwóch rewolwerów. Były wyznaczone nagrody za jego głowę, bo kiedy kozacy okupowali kopalnię „Reden”, to on wjechał na wózku, zastrzelił stojącego na dziedzińcu dyrektora i uciekł. Rozpisano za nim listy gończe. Ukrywał się u sąsiadów dziadka, w takiej dzielnicy bieda-domków. Żandarmi obstawili teren, wiedzieli, że tam jest, zaczęli przeszukiwać domek po domku. Julek wskoczył do studni, całą noc tam sterczał – zapierając się o ściany, żeby nie zlecieć – schowany w zimnej wodzie, tylko usta wystawił.

Najmocniej jednak utkwiła mi w pamięci historia, która z jego rewolucyjnością nie miała nic wspólnego. Dziadek mieszkał w drewnianym domku. Na środku kuchni stała w zimie koza, metalowy piecyk z rurką. Była nagrzana do czerwoności, a mój ojciec ze swoją siostrą Igą siedzieli na ziemi i walili w tę rurę pogrzebaczem, patrzyli, jak lecą iskry. Aż szarpnęli mocniej i koza upadła na podłogę. Cała rozpalona, nie da się podnieść, za chwilę będzie pożar chałupy. I Julek podszedł, plunął w ręce, złapał ten rozżarzony piecyk i postawił. Zatarł ręce i mówi: – Nie bijcie ich, nie bijcie, czemu na dzieci krzyczycie.

Jest w opowiadaniach mojego dziadka coś takiego: kozacy pochowani, żandarmi zniknęli, robotnicy chodzą po ulicach w opaskach i z karabinami na ramionach, miasto jest w ich rękach; a potem – rewolucja przegrywa, wszyscy mają już dość, nie mają siły, a chłopcy-bojowcy biegają i strzelają; są zupełnie osamotnieni, zaszczuci, ze śmiertelną nienawiścią do wszystkiego wokoło, przede wszystkim do ludzi, że ich zdradzili.

kuron_okladka_s.jpgFragment książki Autobiografia Jacka Kuronia, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2009.

Wybrane fragmenty publikujemy na witrynie Krytyki Politycznej
.

Książka dostępna w sieci Empik od 1 lipca 2009, w pełnej dystrybucji oraz w księgarni internetowej KP od 6 lipca 2009. Już dziś złóż zamówienie!


 — 
[1] Wyraje – miejsce, dokąd odlatują na zimę ptaki, tutaj chodzi o miejsce poza miastem.
[2] Franciszek Kuroń.
[3] „Krew naszą…” – słowa pieśni Czerwony sztandar 1882 roku.
[4] Wydarzenia Rewolucji 1905 roku opisał Strug w powieściach: Ludzie podziemni, Dzieje jednego pocisku, Jutro, Powrót.
[5] Pedałówka – niewielka torba noszona przy nadgarstku, saszetka. Ukrywano w niej materiały wybuchowe.

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Polityka