Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
439
BLOG

W piątą rocznicę śmierci Jacka Kuronia

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 29

Pięć lat temu zmarł Jacek Kuroń. Wychowawca, ideolog, polityk, działacz społeczny – to podstawowe punkty odniesienia, gdy myślimy o całej jego złożonej biografii. Wielu życzliwych mu ludzi unikało takich określeń, mówili: „po prostu wspaniały, dobry człowiek”, albo, że „kochał innych ludzi”. To wszystko prawda, ale taka czułość, zrozumiała i uprawniona u tych, którzy go osobiście znali, nie wyczerpuje przecież przesłania, jakie swoim życiem nam pozostawił. Gdy sprowadzamy obraz życia Jacka Kuronia do kategorii takich jak „miłość”, czy „świętość”, grozi nam, że roztopimy go – tak przecież wyrazistego – w nieokreślonych, „ogólnie słusznych” abstrakcjach, pod którymi bez zastanowienia będzie mógł podpisać się niemal każdy. Tymczasem biografia autora Wiary i winyi jego przesłanie niosą ze sobą treści specjalne, nieraz paradoksalne, a co najważniejsze – w dzisiejszym kontekście często niewygodne, wyzywające, zawstydzające…

Jak zdefiniować zatem pryncypia, którymi się kierował, przez cały czas niezmienne, pomimo dramatycznych zwrotów politycznych na kilku co najmniej etapach życia? Co łączyć miało wszystkie firmowane i inspirowane przez Kuronia przedsięwzięcia? Jakie ideały przyświecać miały uczestnikom zbiorowości – od poziomu drużyny harcerskiej, przez elitarne grupy opozycyjne, aż po masowe ruchy społeczne?

Po pierwsze: najwłaściwszą formą ludzkiego współżycia jest egalitarna wspólnota. Wspólnota  – gdyż nie jesteśmy odizolowanymi od innych monadami ani „elementarnymi cząstkami”, których jedyną właściwością jest wzajemne odpychanie i konkurencja. Nasze życie i świadomość uwarunkowane są światem stwarzanym przez innych. Realizujemy siebie poprzez wspólnotę, a nie w oderwaniu od niej. Przed (totalitarnym z ducha) roztopieniem jednostki w kolektywie chroni ją jednak podstawowa zasada – „prawo najsłabszego”. Wspólnota bowiem nie tyle jest wartością samą w sobie, co społecznym konstruktem, który służyć ma poprawie losu tych, którzy z rozmaitych przyczyn radzą sobie najgorzej. Jest ona egalitarna – ponieważ w oczywisty sposób obecne w niej różnice – siły, talentów czy pracowitości poszczególnych jednostek – warunkują jedynie ilość i jakość zobowiązań wobec reszty, a nie dostęp do przywilejów.

Po drugie: otaczający nas świat jest dla nas zadaniem. To wokół wspólnych zadań najczęściej skupiają się ludzie, to wokół zadań stworzone więzi są najgłębsze, to wreszcie planowane projekty – nie abstrakcyjnie odległe, ale zawsze nieco ponad siły grupy – najmocniej sprzyjają samorealizacji jednostek. To pomysły poprawiania świata w imię wyznawanych i podzielanych przez grupę wartości najpełniej nadają (bądź przywracają) sens życiu każdego człowieka. Metoda wychowawcza, która pozwalała nie tylko ukierunkować anarchiczną, dziecięcą energię na twórcze projekty, ale stała się też podstawą więzi trwalszych, niż będące jej źródłem przedsięwzięcia – w perspektywie całej biografii Kuronia urasta wręcz do rangi globalnej postawy wobec rzeczywistości. W postawie tej postulat wspólnej naprawy zastanego świata stanowi nie tylko źródło sensu i źródło więzi, ale także ostateczne kryterium oceny form ludzkiej organizacji.

Po trzecie: to człowiek jest twórcą otaczającej go rzeczywistości – zarówno w sensie poznawczym, jak i w wymiarze społecznej praktyki. Naszym celem jest zrozumienie mechanizmów, przy pomocy których nasz świat stwarzamy, a następnie przetworzenie go w imię określonych ideałów. Nie istnieją żadne „obiektywne konieczności historyczne” – jesteśmy wprawdzie ograniczeni w naszym działaniu przez realia właściwe danej epoce, ale także te realia są czymś przygodnym i relatywnym historycznie. Nie ma mowy o tym, aby niemożliwa była ich zmiana – zarówno w lepszym, jak i gorszym kierunku. Nie ma również końca historii – zawsze przecież żyjemy w nienajlepszymz możliwych światów. Wizja lepszego świata nie oznacza totalitarnej utopii, nie stanowi też zamkniętego projektu – to raczej warunek możliwości dobrego życia – i tym samym etyczne zobowiązanie. Zgodnie z apelem Seweryna Goszczyńskiego, jednego z ulubionych poetów Kuronia: Sadźmy, przyjacielu, róże!/ Długo jeszcze, długo światu/ Szumieć będą śnieżne burze,/ Sadźmy je przyszłemu latu!Gdy chodzi o granice tego, co możliwe do pomyślenia i działania – fałszywy okazuje się dylemat: idealizm czy realizm. Albo, jak sformułował to kiedyś Leszek Kołakowski: czy porywać się z motyką na słońce, czy mozolnie uprawiać nią ogródek. Dla Kuronia to słońce było „ogródkiem” – pracujemy tu i teraz w imię tego, co dziś jeszcze z pozoru niemożliwe. Musimy – nie dlatego, że to jest możliwe, ale dlatego, że jest niemożliwe. Że wykracza poza obecny stan rzeczy.

Wymienione zasady i założenia znajdowały swój wyraz we wszystkich jego przedsięwzięciach – z różnym skutkiem. Hufiec walterowski opierał się na nich nieomal literalnie – acz obejmował swym zasięgiem stosunkowo niewielką grupę osób. Podobnie było w przypadku „komandosów” – środowiska ze wszech miar godnego podziwu, ale niezwykle zarazem elitarnego. Komitet Obrony Robotników w szczególnie trudnych warunkach zdołał już wypromieniować owe idee na zewnątrz, czego efektem był wielki eksperyment „Solidarności”. Jego brutalne przerwanie w grudniu 1981 na wiele lat zlikwidowało „warunki możliwości” dla realizacji idei egalitarnej wspólnoty, spontanicznej samoorganizacji, zbiorowego projektowania lepszych światów. Jak celnie określiła to Jadwiga Staniszkis: Paradoksalnie, na początku transformacji „Solidarność” stanowiła już nie tyle wehikuł „rewolucji moralnej” i mobilizacji, ale gwarancję stabilizacji i demobilizacji. Na skutek splotu różnych okoliczności, w III RP, między innymi przez Jacka Kuronia i jego uczniów wyśnionej i wywalczonej – losy jego wizji podążały niezwykle krętymi ścieżkami. Znikły brutalne mechanizmy represji: za głoszenie wolnościowych i równościowych postulatów nie grozi już więzienie, część z nich stała się elementem powszechnie akceptowanego „zdrowego rozsądku”. Wolno się spontanicznie organizować – rozwój sektora pozarządowego i niezależnych stowarzyszeń mieści się w głównym nurcie myślenia o państwie i społeczeństwie. Czy zniesienie systemowych barier dla idei Jacka Kuronia (na czele z zakazem tworzenia niezależnych zrzeszeń) faktycznie utorowało im drogę do pełnej realizacji? Niekoniecznie – i to nie tylko dlatego, że „pospolitość skrzeczy” i piękne ideały rozbijają się o twarde realia. Tak naprawdę wiele kluczowych postulatów Jacka Kuronia rozbijało się przez ostatnie dwie dekady o swoisty „zakaz myślenia”.

Egalitaryzm? Owszem, co najwyżej jako równość szans i to dopiero, gdy „Polskę będzie na to stać”. Równość czysto formalna, wobec abstrakcyjnego prawa, bo przecież każda akcja afirmatywna (czyli faktyczne zrównywanie szans) to relikt socjalizmu. Wspólnota? Narodowa jak najbardziej, ewentualnie (w wariancie postępowym) wchodzą w grę „małe ojczyzny”, kultywujące swą odrębną tożsamość w opozycji do całości. Prawo najsłabszego? Ależ to grozi zrównywaniem w dół! Zresztą, jeśli mamy równe szanse, to przecież każdy jest kowalem własnego losu. Wyjątek uczynimy raz do roku – wrzucimy 5 złotych na Wielką Orkiestrę, niech się chore dzieci cieszą! Nawet profesor Balcerowicz wystawi pióro na licytację. Świat jako zadanie?W pewnym sensie tak – zadaniem każdego z nas (z osobna!) jest osiągnąć sukces w życiu prywatnym i zawodowym. Lepszyświat? Już prawie jest, historia się przecież skończyła. Dogonimy i przegonimy Zachód, w końcu mamy niższe koszty pracy. Utopia? Na szczęście nikt już w nią nie wierzy, bo jak ludzie uwierzyli, to wyszedł z tego trabant, Gułag i Kanał Białomorski…

To wszystko oczywiście szyderstwa i przejaskrawienia – w Polsce żyje przecież wielu ludzi, którzy przesłanie Jacka Kuronia traktują poważnie. Część z nich jest mu wierna nie tylko deklaratywnie. Mnóstwo jego duchowych spadkobierców z trudem, ale i z powodzenie naprawia rozmaite wycinki rzeczywistości wokół siebie, głównie w organizacjach pozarządowych. Przez cały zresztą okres III RP autor Mojej zupy wspierał liczne inicjatywy obywatelskie – na rzecz obrony praw człowieka, rozwoju III sektora, wielkich akcji charytatywnych – wtedy też jego głos był słyszany i doceniany. Rzecz w tym, że kiedy zaczął głosić, że samoorganizacja oddolna wszystkiego nie załatwi, że transformacja na poziomie całego państwa przebiegła w sposób nie do końca właściwy, kiedy upomniał się o prawa socjalne wykluczonych, kiedy bronił protestujących związkowców, kiedy domagał się skutecznej reprezentacji interesów świata pracy, kiedy krzyczał głośno, że interes pracodawców nie jest tożsamy z interesem społecznym – wtedy traktowano go z pobłażaniem. „Świętego” polskiej opozycji demokratycznej nie można było zaatakować wprost, nazwać populistą, reliktem socjalizmu czy zwolennikiem nieuzasadnionych roszczeń. Milczano więc, albo „usprawiedliwiano”, że oderwał się trochę od rzeczywistości, że za dużo czyta tych zawsze modnych, lewicowych książek, a za mało patrzy na to, co się dzieje za oknem. Poczciwy Jacek, zachwycił się alterglobalistami, radykalną młodzieżą, nowymi teoriami, utopią powszechnej edukacji… Ciągle chciałby zmieniać świat – jakie to romantyczne! I jak wspaniale, że są jeszcze tacy ludzie wśród nas!

Dziś już go z nami nie ma. Zostały jego książki, dziś rozpoczynamy ich wznawianie – Autobiografia, wkrótce także kolejne tomy Pism Politycznych. Wszyscy go szanują, ale mało kto naprawdę słucha lub czyta. Jeśli ktoś się na niego powołuje, to możliwie abstrakcyjnie – że ważna jest solidarność, że wszystko od nas zależy, że biednemu należy się miska zupy… Najgorsze, co możemy dziś zrobić, to uczynić z Jacka Kuronia sentymentalną ikonę – polukrowany wizerunek wszechogarniającej dobroci. Przez całe życie Kuroń był politykiem – jako romantyczny realista wiedział, że naprawa świata nie obędzie się bez konfliktu. Dlatego zakładał Czerwone Harcerstwo – na przekór oficjalnym normom i prawicowej tradycji dawnego skautingu. Dlatego pisał List otwarty…  – wbrew betonowej ortodoksji partyjnej. Dlatego w latach 70. zakładał komitety zamiast je palić – choć nie stosował przemocy, to i tak wypowiedział systemowi wojnę. I dlatego usiadł do Okrągłego Stołu – bo dostrzegł w nim instrument radykalnej zmiany politycznej. Pod koniec XX wieku podmiot polityczny dostrzegł w nowych ruchach społecznych. Nie jest bynajmniej tak, że „prawo” do Jackowej tradycji ma tylko jedna opcja polityczna czy ideologiczna. Jego samego inspirowały różne nurty i tradycje – od młodego Marksa po Dietricha Bonhoeffera i na swój paradoksalny sposób potrafił z nich tworzyć spójną jakość. Nie wolno jednak zapominać, że pomiędzy bardzo ogólnymi ideałami, a praktyczną polityką – istniała u niego ciągłość. I żadna „obiektywna” konieczność nie pozwalała na rezygnację – ze wspólnoty, z równości, z solidarności, i z walki o lepszy świat.

W epoce hołdującej indywidualnym karierom i ograniczonym ambicjom, w czasach uświęconego pragmatyzmu i podejrzliwości wobec zaangażowania, przesłanie Jacka ożywa i jaśnieje. Oświetla granice między pragmatyzmem a cynizmem, ideowością a fanatyzmem, wolnością jednostki a jej alienacją, polityką a socjotechniką, demokracją a dyktaturą większości, wspólnotą międzyludzką a anonimowej masą, wiarą a rytuałem.

Redakcja Krytyki Politycznej

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Polityka