Kiedy Kazimierz Marcinkiewicz został doradcą banku Goldman Sachs, zastanawiano się, czy byłemu premierowi państwa wypada przechodzić do biznesu. Czuć było jednak, że nie chodzi o to, co komu wypada, ale o to, że międzynarodowe korporacje mogą kupić do swojej stajni ważnych przedstawicieli państwa. Kariera biznesowa Marcinkiewicza nie jest odosobnionym przypadkiem i mówi wiele o zmieniających się relacjach między wielkim biznesem a polityką.
Spośród 9 ministrów finansów w pierwszej dekadzie III RP w zasadzie żaden nie miał bezpośrednich związków z biznesem. Ministrowie przychodzili z nauki lub polityki i często do nauki lub polityki wracali. Po 1999 prawie połowa ministrów miała w swojej karierze dłuższe lub krótsze kariery korporacyjne. Jarosław Bauc, Mirosław Gronicki, Paweł Wojciechowski, Stanisław Kluza, Jan Rostowski albo przed, albo po objęciu fotela ministra trafiali do wielkich firm w roli prezesów, menadżerów lub doradców. Nie dotyczy to oczywiście tyko ministerstwa finansów. Z głowy można podać inne nazwiska wysokich urzędników lub wpływowych doradców politycznych, którzy łączyli karierę biznesową i administracyjną: Marek Pol, Witold Orłowski, Gromosław Czempiński, Krzysztof Opawski, Ryszard Petru, Jacek Socha… Widać, że nie chodzi o indywidualne skłonności, ale o mechanizm wiązania administracji i biznesu przez ciągły przepływ ludzi między tymi sferami.
Chyba nietrudno wyobrazić sobie zagrożenia jakie wiążą się z tą sytuacją. Po pierwsze komuś kto wrócić chce do wielkiego biznesu może być trudno prowadzić politykę, która naruszy jego interesy. Po drugie oparcie administracji na „bezstronnych fachowcach” krążących między sferą dobra publicznego i prywatnych interesów oznacza, że coraz mniejszą wagę mają demokratyczne wybory. Zamiast władzy reprezentantów delegowanych przez obywateli do realizowania określonej wizji politycznej mamy do czynienia z władzą ekspertów, którzy zarządzają tak, aby państwo zachowało wiarygodność i dobrze prezentowało się w oczach inwestorów.
Jeśli rzeczywiście nie ma żadnego problemu i obawiać powinniśmy się tylko wtedy, gdy politycy delegują przedstawicieli skarbu do państwowych spółek to może należałoby wreszcie nie stwarzać im ku temu okazji? Gdyby zrezygnować z uciążliwych, cyklicznych wyborów i na stałe oddać władzę w ręce prawdziwych korporacyjnych fachowców na pewno jeszcze bardziej zyskałaby na tym nasza wiarygodność i atrakcyjność. Proponuję wytypować na przykład speców odpowiedzialnych za operacje na opcjach walutowych. Oni wiedzą jak wykręcić dobry wynik.
Maciej Gdula
---
Tekst ukazał się na witrynie www.krytykapolityczna.pl.
Inne tematy w dziale Polityka