20. rocznica wyborów kontraktowych zbliża się wielkimi krokami, przygotowania do obchodów idą pełną parą, zaproszono osobistości z całego świata… tylko jedna drzazga kłuje boleśnie. Tak boleśnie, że premier Donald Tusk zdecydował, że obchody nie odbędą się w Gdańsku, lecz uciekł z nimi na drugi koniec Polski, do Krakowa. Tą drzazgą są stoczniowcy z „Solidarności”, którzy zapowiedzieli protesty.
Media już ustawiły deklaracje związkowców w odpowiednim świetle: zwykli prości robotnicy zostali wmanewrowani przez wichrzycieli z „Solidarności” w – inspirowane oczywiście przez PiS, który zrobi wszystko, by nadepnąć na odcisk PO, w szczególności przed eurowyborami – demonstracje zakłócające święto jedności narodowej. Oczekiwałbym od komentatorów uważniejszego śledzenia cynizmu po stronie rządowej. Piąta rocznica wejścia Polski do UE, jak i zjazd Europejskiej Partii Ludowej były elementami eurokampanii PO. Obchody 4 czerwca również będą jej częścią.
Jednak jest coś wymownego w tym, że w 20. rocznicę wyborów kontraktowych zamierza protestować właśnie „Solidarność”. W komentarzu w „Gazecie Wyborczej” Seweryn Blumsztajn napisał, że „S” „może manifestować gdzie i kiedy chce – o to walczyli ci, którzy ją zakładali” (GW z 6 maja 2009). Jednak postulatów sierpniowych było 21 i do tej pory spora część z nich nie została zrealizowana, a inne w dobie kryzysu nabrały nieoczekiwanej aktualności. Związki zawodowe wolno zakładać, ale w zakładach prywatnych związkowcy są szykanowani i zwalniani za swą działalność. Prawo do strajku obowiązuje, choć już były próby jego ograniczania. Płace rosną, ale przede wszystkim tym, którzy i tak zarabiają bardzo dużo – dysproporcje płacowe mamy bodaj największe w UE i one stale się powiększają. Reakcje na zapowiedzi protestów też są symptomatyczne. W momencie, gdy stoczniowcy pokazują, że nie wszyscy dziś mają powody do radości, oskarża się ich o podkopywanie jedności narodowej. Dochodzi nawet do podszytych szowinizmem insynuacji, jak w wypowiedzi Rafała Grupińskiego, że „S” „robi wszystko, by pomóc Niemcom w przekonywaniu, że upadek komunizmu zaczął się od muru berlińskiego” (GW 06.05.2009).
Protest stoczniowców pokazuje bowiem coś więcej niż tylko to, że we wzajemnym oskarżaniu się o szkodzenie Polsce PO i PiS gotowe są zinstrumentalizować wszystko – nie wychodząc przy tym poza język wąskiego nacjonalizmu. Rok ‘89 był wyłomem w systemie, szansą na stworzenie sprawiedliwszego i bardziej wolnego społeczeństwa. Ale następne 20 lat neoliberalnych zmian – których zwieńczeniem jest jak na razie próba prywatyzacji ochrony zdrowia – w dużej mierze zmarnowało ten emancypacyjny potencjał. Jak sam przyznaje Witold Gadomski, liberalne rozwiązania zostały przy okrągłym stole odrzucone. Dopiero później, na zasadzie analiz „bezstronnych ekspertów”, zostały zaimplementowane jako bezdyskusyjne.
Wściekłość, jaką wywołują planowane protesty stoczniowców, ma jeszcze jedno źródło, które do złudzenia przypomina kwestię przemocy domowej. Sprawcy przemocy oczekują, że ofiara będzie milczała o swojej krzywdzie. Bita kobieta na pytania o siniaki zawsze ma odpowiadać, że spadła ze schodów. Problemem nie jest przemoc, lecz fakt, że się o niej głośno mówi. Na rocznicowe obchody mają zjechać delegacje z całego świata. Wicepremier Grzegorz Schetyna powiedział, że stoczniowcy chcą „pokazać Polskę, jako kraj dymiących opon”. Bardziej jednak rząd i publicyści boją się, że świat zobaczyłby wtedy, że Polska jest podzielona na sprawców wyzysku i przemocy symbolicznej oraz ich ofiary. I nie zapominajmy o zwykłej przemocy fizycznej – np. w Ożarowie czy pod Pałacem Kultury w Warszawie kilka dni temu robotnicy byli po prostu bici. Korci mnie, żeby przywołać tu słowa Zbigniewa Herberta: „A gniew twój bezsilny niech będzie jak morze / ilekroć słyszysz krzyk poniżanych i bitych”.
Czas, by robotnicy postawili tamę tej przemocy, by podnieśli sztandar pierwszej „Solidarności” i na nowo sformułowali swoje 21 postulatów.
Jan Smoleński
Komentarz ukazał się na stronie www.krytykapolityczna.pl.
Inne tematy w dziale Polityka